[źródło: Gazeta Lwowska. Rok 97. Nr. 74. Niedziela, 31 Marca 1907. Zachowano oryginalną pisownię.]
Wielkanocne zabawy ludowe.
Wielkanocne "haiwki" w Galicyi wschodniej stanowią oddawna bardzo wdzięczne pole obserwacyi dla etnografów i doczekały się też licznych monografii i przyczynków, w których wywiedziono ich początek od prastarych czasów, wykazano ich modyfikacye pod wpływem Kościoła chrześciańskiego i wyrażono wreszcie żal z powodu ich stopniowego zanikania.
Wszechmocna moda wkraczać poczyna i w wielkanocne zwyczaje. Dziś, naprzykład i pisanek oryginalnych coraz to mniej u ludu, a coraz ich więcej w muzeach, zbiorach i etnograficznych wydawnictwach; coraz mniej dziewcząt, które posiadły sekreta na różne barwy i wzory pisanek, które wiedziałyby, jak części jaja pokryć woskiem, aby te miejsca skorupy się nie zabarwiły, jaka kora lub jagoda, jaką daje barwę, co i jak na skorupie wyobrażać, jak nazwać i wykonać rysunek "w młynki", "w gołąbki", "w jodełkę", a już chyba nie wiele jest takich, które potrafiłyby upstrzyć jaje "w czterdzieści klinków".
Jeszcze w wielkanocną niedzielą po południu rozlegną się na cmentarzach pod kościołami i cerkwiami huczne śpiewy i młódź się pobawi według starego zwyczaju. A zabaw tych sam Kolberg wyliczyć umie kilkadziesiąt rodzajów. Jest tam znany w całej nieledwie Polsce i Rusi Zelman, jest "przepióreczka", za którą "nieboraczek leci boso", jest zabawa, co opowiada historyę, jakto "sieją mak".
Dziewczęta pokazać umieją, jak mąż szuka żony na jarmarku, wabi ją różnemi potrawami, ale ona póty nie chce wrócić do domu, aż się dowie, że kura wywiodła kurczęta i że im trzeba dać pszenicy.
Najulubieńszą jednak zabawą jest t. zw. "żuk" albo "deska wierzbowa". Odbywa się ona tak: dziewczęta stają naprzeciw siebie dwoma długimi szeregami i podają sobie ręce tak, iż z nich tworzy się niby pomost żywy, niby owa deska wierzbowa. Na ten most stawiają dziewczynkę zwaną wtedy "żuk" albo "żuczek" i ta po nim chodzi; gdy przejdzie przez ręce jednej pary, ta rozdziela się i zabiega naprzód, znowu sobie ręce podając, tak, iż żywa "deska" długo się nie kończy i czasami "żuk" trzy razy kościół obejdzie, nim się wyczerpie cała, z licznymi refrenami, pieśń do tej zabawy.
Chłopcy znowu bardzo lubią zabawę "łozy", tak zwaną dla tego, że skakanie odbywa się w widłach rozsochatej wierzby, czy łozy. Dwóch parobków obraca się do siebie plecami, bierze się pod ręce i pochyla głowami naprzód tak, iż z ciał ich tworzy się niby kąt rozwarty dwóch zrosłych konarów drzewa. Chłopcy odbiegają z którejkolwiek strony na kilkanaście kroków i rozpędziwszy się, kolejno podbiegają, kładą głowę na podstawie rak, opierają się na ramionach stojących i przewracają kozła, podrzuceni rękami dwóch tworzących bramkę; sztuka polega na tem, aby po owem salto stanąć na równe nogi.
Przed niektóremi grami dziewczęta tańczą, czy też raczej biegają sznurem, trzymając się za chustki, wywijając różne gzygzaki i zakręty, omijając stojące drobnemi gromadkami towarzyszki, śpiewając przy tem jedną z pieśni "haiwkowych". Wygląda to na znaną figurę mazura salonowego, która może właśnie początek swój tej zabawie zawdzięcza.
Wielką uciechę dla podrostków znowu stanowi, gdy mogą chodzić jedni na drugich, jako tak zwana wieża, umocowana dla wszelkiego bezpieczeństwa silnie trzymanym na dolnem i górnem piętrze drążkiem.
Ale gdy ta wieża urośnie, gdy na ziemi stanie pięciu mołojców, a na ich ramionach trzech, albo i więcej, wówczas "wieża" nazywa się "monastyrem", klasztorem. Najwięcej podziwu budzi ten monastyr, kiedy nietylko stoi na miejscu, lecz porusza się i idzie, jak zaczarowany pałac w baśni.
W Galicyi wschodniej zwyczaje polskie i ruskie zmieszały się w wielu okolicach w jedno. Pod kościołami i cerkwiami śpiewają jedne prawie i te same pieśni - jednakiemi się bawią grami.
|