[źródło: Łowiec. Rok V. Nr 5. Lwów, dnia 1. Maja 1882. Zachowano oryginalną pisownię.]
Ciąg słonek wiosennych w roku 1882.
przez
Kazimierza hr. Wodzickiego.
Jak uśmiech kobiety jeden do drugiego, jak obłoczek do obłoczka, jak listek do listka, tak ciąg słonek niepodobny jeden do drugiego. Przez lat 40 zapisywałem zjawiska w czasie ciągu, zagadkowe wyjątki, zmiany nie do wytłumaczenia, z tych notatek wytworzyła się mglista całość, zaciekawiająca myśliwego, z promieniami prawdy, z tem wszakże przekonaniem, że przyroda nawet swym ulubieńcom zasłony w zupełności nie odkrywa. "Im głąbiej w las, tem więcej drzew", im głębiej w badania się zaciekamy, tem trudniej wysnuć z wątka myśli pewniki na korzyść myśliwstwa.
W czasie tegorocznej, wyjątkowej wiosny, istnej polskiej kapryśnicy, zmiennej w uczuciu ciepła i w humorze, ciąg słonek pozostawił zagadkowe wspomnienia, zaciekawił umysł, parł do badań, nie dozwolił jednak w całym szeregu lat badań wykazać podobnego sobie. W połowie Marca dobroczynne słońce usunęło białą zimową szatę, pomimo małej ilości śniegu wody rwały gwałtownie ziemię, poczem zawyły uragany wisielców, nie dozwalające lotnym mieszkańcom naszego kraju najmniejszego ruchu, i wysuszyły ziemię jakby czarodziejskiem skinieniem. Temperatura dochodziła w dzień do 21° ciepła, w Kwietniu zaś ziębiły nas dwa czy trzy razy 4 do 7 stopniowe mrozy tak, iż pod dachem musieliśmy szukać schronienia. Jakie zaś wędrowne nasze ptaszęta lamentacye wyśpiewywać musiały pod horyzontu błękitem, walcząc z zimnem i z przeciwnymi kierunkowi podróży wiatrami, o tem one same tylko mogłyby nam opowiedzieć, my spostrzegliśmy w ich ciągu wielkie znużenie, krążenie w miejscu, wznoszenie się i zniżanie w locie, widoczne szukanie atmosfery, ułatwiającej dalszą wędrówkę. Nie pamiętam roku, w którymby skowronki do nas parami przyleciały, odbywszy w tej przedwczesnej wiośnie zaręczyny za granicą, pomimo mrozów i śniegu pozostały razem, nie zbijając się w stada. Również nie pamiętam tak skąpego ciągu gęsi i żórawi, w końcu muszę wyznać, że do czasu Świąt wielkanocnych trzy tylko pojedyncze bociany spostrzegłem. Nie kreślę traktatu ornitologicznego, więc o innych gatunkach ptaków wspominać nie mogę, w każdym wszakże były wyjątkowe odmiany i zagadkowe zjawiska.
Pierwsze dwie słonki zapadły w lesie, lecz nie w parce, 17 Marca, od tego dnia do 1 Kwietnia przeszukiwano w każdym dniu ulubione słonek mioty, znane nam od wielu lat. W wszystkich rewirach sadzę drzewka na zrębach, o godzinie 5ej leśniczowie z chłopaczkami przeganiają mioty, i zostają na ciągu, rozstawiwszy gajowych po krzyżowych liniach; nie można więc przypuścić, iżby nas ciąg jaki mógł zmylić lub przekraść się przez moje lasy. Dnia 22go Marca było na przestrzeni 1100 morgów pojedyńczo rozrzuconych 9 słonek, 23go 4 w lesie 700-morgowym. Dnia 30 Marca, 3go, 8go Kwietnia spotykaliśmy po 3, 4 do 7 słonek. W czasie trwania ciągu widzieliśmy jedną zaręczoną parkę, inne jakby mniszki siedziały samotnie, widocznie bez płciowych popędów, myślące jedynie o żołądku, co ujawniało się w zawalanych, długich dziobach.
Wątpliwości nie podlegają szlaki i drogi, służące do wędrówek, jakoby bite gościńce, jednak wiatry wywierają przeważny wpływ na kierunek ciągu, zmuszając wędrowców do zmiany dróg i omijania gór. Również żer wpływa na zmianę kierunku, na wytknięte od dawna stacye i dniówki. W tym roku wichry wychodzące od bieguna i jego lodowców, również zimna zachodnie, w końcu wysuszona w lasach ziemia z nocnymi przymrozkami, zmuszającymi świat owadów do letargowego snu, są przeważnie powodami zmiany kierunku wędrówek. Najczęściej wędrują ptaki wzdłuż łożysk rzek, jeżeli wiatry lotu ich nie hamują, często jednak zmuszają wyżej wymienione przyczyny wędrowców do nużących zmian i przedłużenia podróży o kilkadziesiąt i kilkaset mil. Słonka, jak wiadomo, nie znosi ciepła, szuka chłodu i wilgoci, potrzebuje nieustannie wody do gaszenia pragnienia, spowodowanego pożywieniem, i do kąpieli, której używa po kilka razy na dobę, kąpiąc się w dzień i w nocy gdyby syrena. Otóż według mego przekonania główne ciągi pominęły nasz kraj, musiały okolić góry, i po długiej, męczącej podróży dosięgły górskiej, północnej ojczyzny letniej.
Zebrawszy wiele notatek z dzieł i czasopism, z wykazów myśliwskich i udzielanych mi wiadomości, powziąłem przekonanie, że dosyć znaczna ilość słonek zimuje w Europie południowej, podczas łagodnych zim w różnych lasach Niemiec z cieplicami nie zamarzniętemi. Horn w swych pamiętnikach wskazuje wielka liczbę miejscowości nad Renem, do których się udawał w zimowych miesiącach w celu strzelania do słonek. Sam przypominam sobie dzień 14 Grudnia, w którym ruszyłem 12 słonek, a w roku 1881 po mrozach i śniegach zapadały znaczne stadka słonek w nadrzeczne wikliny, i nieraz na śniegu strzelałem słonki przy zającach. Wielu znajomych polowało na te ptaki po błotach pontyńskich, w naddunajskich prowincyach i na greckich wyspach. Owe to słonki przylatują do nas przedwcześnie pojedynczo lub po kilka razem, przezimowawszy na kontynencie. Ciągi z za morza azyatyckie są liczne, pojawiające się u nas nie w każdym roku na wiosnę, często wędrujące z pośpiechem, ledwie popasające, wyjątkowo tylko pozostające u nas przez dłuższy czas, wstrzymane wiatrami, znużeniem i obfitym żerem. W ciągu mego życia myśliwskiego przypominam sobie cztery takie ciągi. Z tych to przyczyn policya śledząca ciąg musi być dobrze zorganizowaną, aby wiedziała o ruchu ptaków i abyśmy mogli mieć dziesięcinę z tych szwedzkich wędrowców. Jako przykład przytoczę rok 1865, w którym liczne stado słonek zapadło w krzakach 17go Marca, 18go wystrzelałem w dwóch miotach 34 ładunków, posłałem po nie do domu, a gdym się pragnął zemścić na tych zręcznych lotnych stworzeniach, nie znalazłam 20go już ani jednej. W roku 1880 liczny ciąg nader małych słonek spoczął u mnie w pierwszych dniach Kwietnia, przedziesiątkowałem je, Wielkanoc przerwała prześladowanie, po Świętach już ich nie było. Pamiętny mi rok, w którym uroki na nas padły i wszyscy po studencku pudłowaliśmy, nazajutrz objuczeni amunicyą ruszyliśmy w krzaki, wczoraj przepełnione słonkami, i zastaliśmy tylko pięć pewnie zbarczonych. - Nie ma wątpliwości, iż słonki tak jak inne ptaki mają obmyślane od dawnych lat stacye wypoczynku, niepojawianie się jednak słonek na znacznych przestrzeniach niezbyt suchych, przypisuję brakowi kontroli t. j. przepuszczaniu ich. Nader liczne lata wykazują, mi brak ciągu, nie zniechęca mnie to jednak wcale do szpiegowania słonek, gdyż szukają się one wzajemnie i odbywają spacery za żerem nawet po kilka mil, więc przylatują do nas z sąsiedzkich lasów, szukanie ich zatem zawsze się wypłaca.
Pojedyncze słonki przyleciawszy do nas w połowie Marca t. r. nie odleciały pomimo mrozów i śniegu, było ich 41, wystrzelaliśmy 37, cztery zaś rozrzucone na znacznych przestrzeniach pojawiają się i teraz. Czy te słonki byłyby się gnieździły u nas, czyli też zimne północne i wschodnie bez przerwy trwające wiatry przerwały wędrówkę, orzec nie umiem, cytuję więc tylko ów fakt ciekawy. Słonka jest nader rozumnym i ostrożnym ptakiem, gdy siądzie, spostrzeże najmniejszy ruch, i łatwiej oszukać rogacza swą nieruchoma postacią, jak duże, wypukłe oczy z bystrym wzrokiem słonki. Gdy kilkakrotnie goniona przy wykrzykach tire haut! (*) (u gminu tyro) i strzelana, to tak wybornie pozna grożące jej niebezpieczeństwo, że świdruje pod niebiosy i często zapada dopiero w 4ym lub 5ym miocie. Zdarzało mi się nieraz widzieć słonki ulatujące w pole w obec namiętnych krzyków gońców. Przypominam sobie liczne słonki niefortunnymi strzałami tak popłoszone i nauczone, że leciały w pole i siadały na skibach, a gdy na roli kazałem ku lasowi gonić, leciały dalej w pole i znikały nam, a żadna nie wróciła do lasu.
Tegoroczny ciąg nie tylko jest wyjątkowym odnośnie do pojedynczych słonek, zatrzymania się ich na miejsca mimo srogiego prześladowania, ale wyjatkowem jest także ich zamieszkanie. I tak zapadają słonki w gajach, okrajkach lasów, na pastwiskach krzakami zarosłych, na których po zbiorze siana wieśniacy pasą do mrozów i śniegów, unikają zaś głębokich lasów, w tym roku przeciwnie zapadały w zwartych lasach. Jeden z moich sąsiadów naliczył jednego wieczora 22 słonek, u drugiego słyszałem raz plutonowy ogień na ciągu. Obliczanie ciągnących słonek jest nader łudzące, krążą one bowiem w ulubionych miejscowościach kilkakrotnie szepcąc i chrapiąc, szczególnie samce, i nieraz mamy prawie pewność ruszenia nagonka, kilkunastu słonek, a pojawi się ich ledwie kilka. Samiec chrapie w locie, ona zaś szepce, najczęściej on za nią leci, ale to mamiące, bo w rodzie słonek, jak w naszym, bywają natrętne i nienasycone samiczki, goniące samców, strzelając więc do drugiego ptaka zabija się często samicę, zawsze jednak chrapiące słonki są samce, szepcące samice, czyż to mili czytelnicy nie tak, jak u ludzi?
Przeciętnie licząc zapisane ciągi, oznaczyć mogę ich termin od ostatnich dni Marca do 14 Kwietnia, wyjątkowo tylko w połowie Marca. Przypominam sobie rok wyjątkowy z ciągiem wrytym w mej pamięci, nader spóźnionym, a wielce rozkosznym, już na zielonym lesie, śród brzóz z liściami i koncertu leśnych wirtuozów, lecz to spostrzeżenie raz mi się tylko wydarzyło. W dziełach myśliwskich wykazane są zniesienia w końcu Marca w Niemczech, a nad Renem znaleziono jaja pod samiczka 16 Marca, co jasno dowodzi wiele wcześniejszy ciąg w tamtych krajach. Ja w okolicach przezemnie zamieszkiwanych znajdowałem najwcześniej 9 Kwietnia, a najczęściej od 15 do końca Kwietnia. Przypominam sobie sprytnego naganiacza z rysim wzrokiem, który upatrzył słonkę siedzącą śród korzeni graba, uderzył ją patykiem i zabił, miała 4 jaja jak zawsze mocno zasiedziałe. Ilość samców u słonek można jedynie porównać z samcami u zajęcy, z tej przyczyny toczą się w powietrzu i na ziemi zacięte walki, często widujemy 4 do 5 uganiających samców za jedną samiczką;, dalej chrapiące i wolno ciągnące ptaki, szukające i wołające wieczorami i rankami, niestety bezowocnie, oni to przydłużają ciąg na wiosnę, nie tracąc nadziei. Przypominały mi zawsze te tęskniące samce konkurujących kawalerów, nigdy nie znużonych, nie zniechęconych odkoszami.
Nie tylko dla myśliwego, ale też dla badacza ornitologa jest słonka nader interesującą w swych zwyczajach, w niepospolicie rozwiniętych władzach umysłowych. Niestety nader to trudny ptak do badania pod baldachimem niedostępnych i tajemniczych gęstwin. Jedynie wieczorami i przy wschodzie słońca, w suchych lasach przy jeziorkach i kałużach można do syta widokiem się jego nacieszyć, przekonać się o gwałtownych namiętnościach, porywczości i gotowości do boju tego ptaka. Dziś mroźny północny wiatr, w nocy ścięta woda, więc może być, że ptaki przez nas oczekiwane pozostają za górami w zaciszach, i później przylecą, gdy minie polska zielona zima, o czem nie zaniedbam donieść łaskawym czytelnikom.
Olejów 12 Kwietnia 1882 r.
(*) tire haut! - (fr.) "mierz wysoko!"
[źródło: Łowiec. Rok VI. Nr 6. Lwów, dnia 1. Czerwca 1883. Rubryka
"Korespondencye". Zachowano oryginalną pisownię.]
Olejów, 10 Maja.
Tegoroczna wiosna była wyjątkowa i podobnych zmian atmosferycznych najstarsi ludzie nie pamiętają, zasługuje ona na nekrolog, spisany przez meteorologa. Wywarła nader szkodliwy wpływ na chów zwierzyny i na ciąg ptaków. Mrozy trwające przez kilka tygodni bez śniegu zamroziły ziemię na przeszło metr głębokości i niktby nie uwierzył, że dziś kopiąc, napotykamy zamarznięty grunt, a wilgoć paraliżująca pracę rolnika, nie pochodzi z wierzchu, lecz z głębi się wydobywa. W czasie zimy nastąpiła odwilż lub deszcz, utworzyły się więc trzy kondygnacye śniegu z trzema twardemi skorupami, utrudniające grzebanie sarnom; nie drapały też śniegu wcale w tym roku racicami, zające zaś żerowały na ozimych zasiewach, w większej części odkrytych, i mało w lesie przebywały. Śnieżnica, trwająca niemal przez cały miesiąc Wrzesień, potworzyła bagna i jeziorka w lesie, a wilgotna pasza działała szkodliwie na zdrowie sarn, szczególnie młodych siut. Zimna słota trapiła w Kwietniu przy nieustannym wschodnim wietrze, co również uważać należy za wyjątkowe zjawisko. Z cieplejszych krajów pędził wschodni wiatr ptaki, które na przestrzeniach i górach śniegiem okrytych w znacznej części głodową śmiercią poginęły. W ogólności owadożernych i szczudlatych ptaków mało do nas zawitało, prócz znacznej ilości pliszek szarych i słowików, ciąg zaś ziarnojadów był liczny. Ta katastrofa musiała też spotkać słonki, spieszące zwykle do lęgowej ojczyzny, i zastały ja pokryta śniegiem. Ponieważ Olejów mianowany jest w Galicyi stacyą słonek, mam przeto obowiązek określić ciąg wiosenny tegoroczny. Jedna przyleciała 11. Kwietnia do zupełnie białego lasu i ubita została; 16go zjawiły się dwie; 17go sześć; 20go sześć; 24go dwie. Wszystkie były pojedyncze, widzieliśmy jedną tylko połączoną parkę. Nie były to ciągnące lub przelatujące słonki, lecz domorodne, znające doskonale grozę polowania, gdyż na wołanie naganiaczy tire-haut! (*) świdrowały w górę, odlatywały w dalekie mioty, a niekiedy znikały zupełnie z naszego widnokręgu.
Kazimierz hr. Wodzicki.
(*) tire-haut! - (fr.) "mierz wysoko!"
[źródło: Łowiec. Rok VII. Nr 5. Lwów, dnia 1. Maja 1884. Rubryka "Kronika". Zachowano oryginalną pisownię.]
Olejów 16. Kwietnia.
Niemal każdoroczny ciąg ma swe odrębne cechy i jeden do drugiego niepodobny, do tego stopnia, że myśliwy chcący polować na podstawie z notatek i z zapisków złożonego programu, doznałby niejednokrotnie przykrych zawodów. W tym roku pomimo śniegów bielejących się w lesie i dokuczliwych przymrozków, pojawiły się dwie słonki 28go Marca, w innym lesie dwie, w trzecim cztery. W rewirze od pola znaleziono 28go siedem, 31go cztery, 2go Kwietnia przybyło jednej nocy dwanaście, w lesie obszernym było 3go dziewięć, 8go w krzakach ośm 10go w innych dwanaście, 12go nadleciało pięć, a 16go w 800 morgach ruszyliśmy cztery, ze smutnym wnioskiem o końcu ciągu uroczego ptaka, gdyż ziemia już się zielenią ubarwia. Otóż w tym ciągu ani stadka, ani rodziny, składającej się z sześciu ptaków, nie napotykaliśmy nigdzie w jednym miocie, siedziały parkami lub pojedynczo, więc polowanie było wielce nużące z powodu licznych miotów branych na pojedyńcze ptaki.
Co mnie mocno zadziwiło, to że liczne parki, pokazujące się od początku ciągu słonek do samego końca, widocznie w tym wyjątkowym roku poparowały się w podróży. Ciąg ranny i wieczorny tak odbywały ruchliwe i niespokojne ptaki: często mi donoszono, że widziano po kilkanaście słonek, a polując z nagonką ruszaliśmy 4-6ciu. Niejedenby przypuszczał, że te ciągnące słonki nad ranem powędrowały, lecz tak się nie działo, gdyż te, które nie udało mi się wybić, do dnia dzisiejszego siedzą w obranych miotach. Posiadam laski gęste i krzaczyste łąki, tam od wielu lat biliśmy słonki w znacznej ilości, w tym roku nie pojawiły się w ulubionych miejscowościach, lecz się trzymały zwartych zrębów większych lasów; przypisuję to panującym wiatrom i zimnej temperaturze. Z prawdziwem wysileniem zabiliśmy w trzy strzelby 60 słonek przy przykrem powietrzu i wielce utrudnionej komunikacyi. Na ciągu ubito dwie, a polowano z nagonką. Wiadomo, że słonka jak i kszyk broni się lecieć z wiatrem i w pierzu go nie znosi, zaś ustawiczne wiatry psuły nam mioty, gdyż najczęściej wypadało gonić na pole, a tam wzbraniały się słonki lecieć.
Kaźmirz hr. Wodzicki
[źródło: Łowiec. Rok IX. Nr 12. Lwów, dnia 1. Grudnia 1886. Rubryka "Kronika". Zachowano oryginalną pisownię.]
Ciąg słonek w jesieni r. 1886.
Widocznie w tym roku dosyć znaczna ilość słonek latowała w naszej okolicy, gdyż widywano ptaki pojedyncze w ciągu letnich miesięcy, a już w pierwszych dniach Października strzelaliśmy słonki. Począwszy od 5. Października pojawiały się po 2-3 w każdym lasku, niekiedy po 6, składające rodzinę, wszakże ciągu żadnego nie było przy ciepłem, spokojnem i suchem powietrzu. Widocznie wszystkie te słonki pochodziły z sąsiednich lasów. Dopiero w nocy z 21. na 22, począł dąć wicher wisielców, śnieżek z lodowatym deszczem ziębił przyrodę i ziawało się, że już zima zapanuje. Przy takiem powietrzu, rzeczywiście, jak Mojżeszowi przepiórki, tak do nas przyleciały słonki, dozór leśny nie potrzebował ich szukać, gdyż, jak twierdzili leśniczowie, siedziała słonka pod każdym krzakiem, nie można było wybrać lasu z największą ilością ptaków, gdyż rzeczywiście wszędzie pozapadały. Liczbę olbrzymią słonek po tem można obrachować, że z mojego stanowiska w małym lasku naliczyłem 43. Ustawicznie słyszeliśmy: "proszę pana, to jeszcze niewiele, tam dużo więcej".
Niestety, wszystko dobre na tym świecie krótkotrwałe, tak też i ta rozkosz minęła, jak westchnienie, pozostawiając w umyśle wątpliwość o rzeczywistej ilości zapadłych słonek, tak była olbrzymia. Na nieszczęście Nemrodów olejowskich na 24. wypadła niedziela, oczywiście bez polowania, a gdyśmy w poniedziałek ruszyli do lasu, zastaliśmy słabą ledwie ariergardę, o ile mi się zdaje, nie należącą do nawalnego ciągu. Dzień po dniu przeganialiśmy las po lesie do końca miesiąca, lecz już słonek nie było, zniknęły jak powabne widmo. W tym samym pamiętnym dniu 22, przyleciała taka obfitość drozdów, paszkotów, kwiczołów, że dzieci po kilkanaście na jarzębinie ubijały, a niepokój panował między tymi ptakami, jak gdyby instynktem przeczuwały jakieś groźne niebezpieczeństwo w rozpoczętej podróży i znikły nam z widnokręgu w tych samych dniach. Śmiało mogę twierdzić o trwaniu tegorocznem ciągu jedynie przez półtorej doby i przyznać, że taką obfitość przy niewidzianym pośpiechu, spostrzegłem dwa lub trzy razy tylko w życiu. Powietrze się uspokoiło, słonce znowu poczęło ogrzewać przyrodę i wskrzeszać do życia pochowane owady, zapanowała ciepła jesień, wszakże w nieobecności towarzyszących jej długodzióbów.
Przyroda nam ustawicznie stawia zagadki do rozwiązania, tajemnice do odkrywania, niespodzianki do podziwiania. Gdzie np. mogła się zebrać do podróży taka ilość słonek, kiedy jej w bliższej i dalszej okolicy nie było, jak można przypuścić wędrówkę z północy w tak krótkim czasie? Z jakiej przyczyny ten niepokój i popłoch pomiędzy ptakami, w końcu z jakiego powodu odleciały tak spiesznie, przy ciepłej i wilgotnej jesieni, oraz przy obfitym żerze? Instynkt, ów król rozumów, musiał wskazać, że później w Alpach i Bałkanach będą przeszkody niedopokonania i powołał wędrowców, zostawiając myśliwych naszych w tęsknocie i żałobie.
Olejów 16. Listopada 1886.
Kazimirz hr. Wodzicki.
[źródło: Łowiec. Organ Gal. Towarzystwa Łowieckiego. Rok XIV. Nr 5. Lwów, dnia 1. Maja 1891. Rubryka "Korespondencye". Zachowano oryginalną pisownię.]
Olejów w kwietniu 1891.
Z toku słonek.
Ciąg słonek w Olejowie, w tym sławnym przesmyku przelotu słonek, był tak nędzny, że zupełnie z nagonką polować nie było warto. Ledwie w każdym rewirze po dwie lub jednej słonce straż leśna raportowała. Lecz ponieważ w jednym rewirze - w którym z powodu licznego stanu sarn, nie pozwoliłem chodzić po zapustach, aby kotnych łanek nie płoszyć - także kilka słonek na ciągu widziano, przeto wybrałem się na ten ciąg, o 1 1/2 mili od Olejowa odległy, wierzchem, z powodu niewidzianie złych dróg.
Zawczasu przyszedłem na miejsce, gdzie wczoraj słonki ciągnęły i siadłem na pniaku. Prześliczny był to wieczór wiosenny; cały las o zachodzie słońca rozbrzmiewał wesołym śpiewem raszek, płochaczy, drozdów i kosów, muszki brzęczały, beknął rogacz, gdzieś w oddali lis szczeknął, dwa zające zajadle goniąc się, przebiegły mi po pod nogi, nie widząc ani mnie, ani psa w swej miłosnej gonitwie - naraz wszystko ucichło, jakby pod jednym akordem kapelmistrza.
Stary pobereżnik (*), stojący koło mnie, a mający wprawniejsze ucho, jak ów dziki Indyanin z puszczy, rzekł półgłosem: "Panie, jedna się zerwała i już idzie, niech pan słucha". I długo natężałem słuch, aż doszło do mnie to miłe chrapanie podwójne, potem lekki świst, krótki, i długo wśród tej ciszy wieczornej lubowałem się tym śpiewem tego ptaka myśliwskiego, nim go zobaczyłem. Przeleciała dalej odemnie, strzelić nie mogłem!
Nagle z przeciwnej strony kilka naraz takich chrapnięć "chrap, chrap, pst! chrap, chrap, pst!" usłyszałem. Pobereżnik rzekł do mnie: "Panie, te dwie razem ciągną, niech pan uważa, i to wprost na nas". Uważnie się rozglądam, aby zrobić dubletę, lecz o dziwo, to nie dwie słonki, ale cztery, ciągną mi nad głową ciągle chrapiąc. Chciałem już strzelić, lecz widząc, że to całe wesele - źle mówię, turniej o narzeczoną - odłożyłem strzelbę, wiedząc, że coś ciekawego zobaczę. Jakoż cztery te słonki stanęły mi w powietrzu nad głową. Jedna z nich, zdaje się ta, o którą walka się toczyła, nie wydawała z siebie głosu: "chrap, chrap" lecz tylko "pst, pst" delikatne i leciała trochę na uboczu; tamte zaś trzy, prawdopodobnie samce, wydawały głośne "chrap, chrap" i zawzięcie się dzióbami biły, tak, że pierze w powietrzu leciało. Stały mi nad głową dobrą minutę, ciągle się biły chrapiąc i trzepiąc skrzydłami, potem nieco odleciały i znowu stanęły w powietrzu. Nareszcie najpierw jeden samiec, zdaje się silnie uderzony, spuścił się całkiem nisko i zniknął mi w krzakach; pozostałe dwa biły się jeszcze przez chwilę, jeden gonił drugiego i znowu słabszy spuścił się i skrył mi się między wierzchołkami drzew. Zwycięsca wesoło i głośniej chrapnął mi dwa razy, podleciał do samicy, która przez cały czas walki w koło latała, wzbiły się w górę nieco, skrzydłami i dzióbem zbliżyły się do siebie, wołając cicho "pst, pst" i uleciały w przeciwną stronę, aby noc całą przebyć, a może i życie całe w małżeńskiej miłości i zgodzie.
To tok słonek, pomyślałem, i ocknąłem się z wrażenia, przypomniawszy sobie, ze mam strzelbę w ręku i przyjechałem na ciąg słonek, lecz ani zwycięscy nie śmiałem zgładzić, ani jego kochanki, która wybrała najmężniejszego z walczących.
Aleksander Wodzicki.
(*) pobereżnik - w Galicji tak nazywano gajowego
|