dnd, d&d dungeons and dragons
 
Olejów na Podolu
 
isa, dnd.rpg.info.plwotc, ogl

dnd, d&d dungeons and dragons
 
Strona główna ˇ Artykuły ˇ Galeria zdjęć ˇ Forum strony Olejów ˇ Szukaj na stronie Olejów ˇ Multimedia
 
isa, dnd.rpg.info.pl

dnd, d&d dungeons and dragons
 
Nawigacja
Strona główna
  Strona główna
  Mapa serwisu

Olejów na Podolu
  Artykuły wg kategorii
  Wszystkie artykuły
  Galeria zdjęć
  Pokaz slajdów
  Panoramy Olejowa 1
  Panoramy Olejowa 2
  Panoramy inne
  Stare mapy
  Stare pocztówki Olejów
  Stare pocztówki Załoźce
  Stare pocztówki inne
  Stare stemple 1
  Stare stemple 2
  Multimedia
  Słownik gwary kresowej
  Uzupełnienia do słownika
  Praktyczne porady1
  Praktyczne porady2
  Archiwum newsów
  English
  Français

Spisy mieszkańców
  Olejów
  Trościaniec Wielki
  Bzowica
  Białokiernica
  Ratyszcze
  Reniów
  Ze starych ksiąg

Literatura
  Książki papierowe
  Książki z internetu
  Czasopisma z internetu

Szukaj
  Szukaj na stronie Olejów

Forum
  Forum strony Olejów

Linki
  Strony o Kresach
  Inne przydatne miejsca
  Biblioteki cyfrowe
  Varia
  Nowe odkrycia z internetu

Poszukujemy
  Książki

Kontakt
  Kontakt z autorami strony

 
isa, dnd.rpg.info.plwotc, ogl

dnd, d&d dungeons and dragons
 
Olejów na Podolu
Aktualnie na stronie:
Artykułów:1281
Zdjęć w galerii:1876

Artykuły z naszej strony
były czytane
5817402 razy!
 
isa, dnd.rpg.info.plwotc, ogl

dnd, d&d dungeons and dragons
 
[źródło: "Kazimierz Olender, "Zapamiętane z dzieciństwa". Sanok 2000, Agencja Wydawnicza "Drukiem".]


W niedzielę 15 sierpnia 1974 roku, po otrzymaniu zaproszenia od bratanicy mojego teścia Kazimierza Mrozka, postanawiam razem z córką Anną odbyć podróż do ziemi moich przodków, do Trościańca Wielkiego, który widziałem po raz ostatni 29 lat temu. Granicę przekraczamy w Przemyślu. Tu ścisła kontrola ze strony naszych pograniczników. Do wagonu wpuszczają tyle osób, ile jest miejsc siedzących. W każdym jest jeden konduktor, a na całej trasie do Lwowa nie wolno otwierać okien.

W Mościskach kontrola paszportowa i celna. Nie wieziemy nic specjalnego, jednak celnicy przewracają nam wszystko.

Dzień jest upalny. Od ponad miesiąca nie spadła ani kropla deszczu. Przy szczelnie zamkniętych oknach, każdy dostaje wypieków.

Z ciekawością przyglądam się mijanym wioskom. Są takie same jak nasza, Trościaniec - ten, który pamiętam. Większość kryta strzechą, żadnych nowych budowli. W większych miejscowościach dostrzegam kościoły, ale są zaniedbane. Prawie we wszystkich powybijane szyby, główne drzwi szczelnie zabite deskami. Czasy breżniewowskie. W wagonie prawie nikt z nikim nie rozmawia, wyczuwa się sowiecki terror.

Ciągle, oczyma wyobraźni, widzę naszą wioskę. Wreszcie jadę do swojego domu, do miejsca, gdzie urodziłem się i bawiłem! Jednocześnie wiem, że z tego miejsca nie zostało prawie nic.

Koło południa jesteśmy we Lwowie. Dowiadujemy się, że pociąg do Zborowa będzie dopiero pod wieczór. Jedziemy więc tramwajem na Podzamcze. Stojąc przy oknie ciekawie rozglądam się na wszystkie strony.

Co chwila mijamy jakiś kościół. Starsi wiekiem lwowianie przyglądają mi się z zainteresowaniem. Podchodzę do jednego z nich, pytam po polsku, jak nazywa się ten kościół z czerwonej cegły, słyszę odpowiedź - także po polsku. Mężczyzna mówi, że to kościół św. Michała. Lekko łapie mnie przy tym za rękaw i prawie szeptem mówi mi do ucha, że zrobili tam magazyn narzędzi rolniczych. Pozostałe kościoły spotkał podobny los.

Z Podzamcza autobusem jedziemy do Złoczowa. Tu również nie mamy żadnego autobusu ani pociągu. Łapiemy taksówkę, która wiezie nas drogą, którą pamiętam z dzieciństwa. Przed Zborowem skręcamy w lewo - jest stacja kolejowa i ta pamiętna rampa w Młynowcach. To właśnie tu, przed 29 laty, począwszy od stycznia do marca 1945 r., spotkał moich rodaków trościanieckich ciężki los koczowania w koszmarnych warunkach przez dwa i pół miesiąca przy dwudziestostopniowym mrozie.

W Beremowcach proszę, by kierowca zwolnił. Chcę spojrzeć na dom Ukraińca, który w mroźną noc w połowie stycznia 1945 r., podczas ewakuacji, wiózł nas do Młynowiec. Wysiadamy w Białokiernicy - rozglądam się. Od północy, za znanym mi dobrze wzniesieniem, mój kochany Trościaniec. Już chciałbym tam być. Mam wrażenie, że jestem u mamy. Powietrze jest lepsze niż gdzie indziej, pachnie tak samo jak wtedy, takie podolskie, nasze.

Przy rowie wypływa źródło, przy nim - garnuszek zawieszony na sznurku. Czerpię wodę i piję do dna.

Na drugi dzień idę pieszo do Trościańca oddalonego o jakieś dwa kilometry od Białokiernicy. Droga jest już nowa, ciągnie się od stawu olejowskiego przez Zabrzeziny aż do placu stryjny Katarzyny Olender - Kowalichy, przez ogród i podwórze naszego sąsiada Kazimierza Kusiaka. Wszystkie trakty wyglądają inaczej niż kiedyś, pozmieniano je, by zatrzeć ślady, że kiedykolwiek żyli tu Polacy.

Jest po żniwach, dookoła bujna, srebrzysta ściernią po pszenicy. Stoję na naszym placu, tam gdzie był mały sad i pasieka. Niestety, domu już nie ma. W tym miejscu biegnie dzisiaj droga. Biorę do ręki garść ziemi, wącham ją - pachnie tak samo jak kiedyś. Rozglądam się dookoła, głucha cisza, ani żywej duszy. Gdzieś w oddali słyszę tylko szczekanie psa.

Stoję w zadumie, prawie nieruchomo, z tą garścią ziemi. W wyobraźni widzę to wszystko, co było tu jeszcze pod koniec marca 1944 r. - pobielony dom kryty blachą, sad, pasiekę. Nie ma czego dotknąć, ta sama pozostała jedynie ziemia, po której stąpali moi pradziadowie, rodzice i rodzeństwo.

Gdzie się podziała ta duża, wesoła, ludna i rozśpiewana wieś - jak pisał o niej nasz rodak Jan Łaciak z Ostródy. Przypominam sobie tamte chwile i prawie słyszę śpiew: "Podole, Podole, okiem nie zmierzone" albo "Na Podolu biały kamień, Podolanka siedzi na nim".

Muszę wracać do Białokiernicy.

Na drugi dzień idę z córka, by pokazać jej miejsce, w którym się urodziłem. Tłumaczę jej, gdzie stał dom, wymieniam wszystkich sąsiadów - pamiętam ich dokładnie.

Kierujemy się na nasze pole. Wszystko obsiane zielonym rzepakiem. Stajemy na skarpie naszego łanu. Z tego miejsca było kiedyś widać biały klasztor w Podkamieniu. Niestety, mglista pogoda nie pozwala nacieszyć się tym widokiem.

Gdy tak stoimy, od strony Zakarszemek pędzi krowę rodzeństwo Jaśnijów: Maria i Józef. On urodzony jeszcze w 1905 r. Pytam ich, jak można dostać się do kościoła. Powiadają, że sąsiad ma klucz. Idziemy więc do niego. Po drodze pytam, kto i kiedy rozebrał nasz dom, który ocalał. Odpowiadają, że Ukraińcy z Łopuszan.

- Dlaczego w nim nie zamieszkaliście? - drążę. Mówią, że bali się, gdyż myśleli, że po skończonej wojnie Polacy powrócą.

Moją ciekawość wzbudzają dwie zapory - groble. Do czego mogą służyć? Okazuje się, że po naszym wygnaniu przez kilka lat były straszne ulewy, w wyniku których zamuliło wszystkie rowy, aż do mleczarni. Zapory te, istniejące do dziś (pierwsza od Sosińskiego do Sikory, druga od stryka Michała na "Klinie" aż do Jana Naroga) w dużym stopniu zmieniły ukształtowanie terenu. Przy mleczarni woda wydrążyła sobie nowe koryto w stronę sadu Franciszka Bucznego. Ulewy te przyczyniły się także do zamoknięcia fundamentu i murów mleczarni, w czego wyniku przed kilku laty legła ona w ruinie. Podobno pozostali trościanieccy Ukraińcy jednoznacznie twierdzili, że jest to 'kara Boża za to, co Polaków spotkało'.

Idziemy do kościoła. Wygląda biednie, nie remontowany od czasu zakończenia wojny, bez wieży, którą strącił niemiecki pocisk artyleryjski. Ściany podziurawione odłamkami. Na dzwonnicy rośnie kilkunastoletnia brzoza.

Dotykam klamki głównych drzwi, całuję ją i mury, łzy cisną mi się do oczu. Wchodzimy do środka, zaraz za drzwiami klękam i całuję posadzkę. W tym kościele rodzice ochrzcili mnie w 1932 r. Tu w czasach okupacji niemieckiej przystąpiłem do Pierwszej Komunii Świętej.

Oglądam każdy kąt. Klękam na stopniach balasek, gdzie często modliłem się jako chłopiec. Odmawiam pacierz w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się główny ołtarz. Jego szczątki leżą teraz za murem przy płocie od strony północnej.

Pomimo że na dworze jest jasno, w kościele ciemno i ponuro. Nie ma wielkiego krzyża z naturalnej wielkości ukrzyżowanym Chrystusem. Boczne ołtarze zachowały się bez zmian. Od strony zachodniej przedsionek, przez który dawniej wychodziło się na zewnątrz. W tym przedsionku w 1942 r. księża Piotr Olender i Stanisław Kusiak przygotowywali nas do Pierwszej Komunii Świętej.

Pytam moich przewodników, dlaczego rozebrano główny ołtarz. Okazuje się, że szukano trzeciego dzwonu.

Obejście kościoła zarośnięte brudną trawą. Nie odprawiane są tu nawet nabożeństwa prawosławne, gdyż w związku ze żniwami władza nie zezwala. Obok stoi plebania pobielona na niebieski kolor. Jaśnijowie zapraszają mnie do siebie. Okazuje się, że pan Józef był kolegą mojego ojca. Zadaję im mnóstwo pytań: przede wszystkim, co działo się po naszym wyjeździe. Pani Maria przez łzy opowiada, że mieli tu Sodomę i Gomorę - w dzień przychodziła władza sowiecka za kontyngentem, a w nocy bandy UPA za żywnością. Potem zaczęli osiedlać się tu przybysze znad Sanu, z hrubieszowskiego i przemyskiego. Oni to właśnie wiedli prym w Trościańcu.

Widzę, że za probostwem, w rejonie Pistlaków i Józefa Wojtyny - Łuzy, pobudowano kilka parterowych domów. Najwięcej starych, ocalałych zabudowań znajduje się w rejonie Alojzego Olendra. Po prawej stronie stoi dom mojego nauczyciela Srokowskiego i parę innych.

Skręcam w lewo na cmentarz. Na placach Żmudziów kilka nowych domków. Na jednym z podwórek pasie krowę kobieta w wieku około 40 lat. Podchodzę bliżej, widzę jej zmieszanie, próbuję pytać, ale nie otrzymuję odpowiedzi.

Kieruję się w stronę cmentarza. Droga taka sama jak przed 29 laty. Stary cmentarz okropnie zarośnięty twardym zielskiem. Tu po lewej stronie leżą pochowane moje dwie babcie i dziadzio Olender.

Nowy cmentarz jest odgrodzony od drogi siatką. Z brzegu po lewej stronie jest dużo grobów i pomników ukraińskich. Wiele nie znanych mi nazwisk. Tutaj też odnajduję groby, między innymi mojego tragicznie zmarłego dziadzia Jana Kusiaka, Stasia Worobca, Karola Strąka - syna Antoniego, Jana Bila - syna Piotra, Kazia Półtoraka - syna Macieja, Stasia Kusiaka - Kosieczyny, Józia Trymbulaka - wszyscy zginęli młodo od min, rozbrajania pocisków i niewypałów. Spoczywa tu również nieumyślnie zastrzelony przez starszego syna Srokowskiego Stasio Gruntowski, a także nasz niedaleki sąsiad - Maciej Wojtyna, który zginał od niemieckiego pocisku artyleryjskiego na swoim podwórku.

Na około dziesięciu grobach ani jednego krzyża. Są ledwo widoczne i zarośnięte bujną trawą.

Długo stoję w zadumie nad grobami, w modlitwie łącząc się z tymi, którzy odeszli. Cóż więcej mogę im ofiarować?

*****
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ




Kazimierz Olender:
Zapamiętane z dzieciństwa

 

 

następna
część




 
isa, dnd.rpg.info.plwotc, ogl

dnd, d&d dungeons and dragons
 
Komentarze
henryksliwa dnia października 20 2008 00:00:15
Szczęśliwy jest Pan ,że mógł wziąć w dłoń Ojcowską Ziemię i przytulić do
do serca. Ja też tam (w Bzowicy) spędziłem część dzieciństwa ,ale nie dane mi było tam wrócić choć na jeden dzień.
Ból i tęsknotę z jaką żyją ludzie, nie zrozumieją ci co się tam nie urodzili.
Pozdrawiam Pana H.Ś.
 
isa, dnd.rpg.info.plwotc, ogl

dnd, d&d dungeons and dragons
 
Dodaj komentarz
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
 
isa, dnd.rpg.info.plwotc, ogl

dnd, d&d dungeons and dragons
 
Oceny
Dodawanie ocen dostępne tylko dla zalogowanych Użytkowników.

Proszę się zalogować lub zarejestrować, żeby móc dodawać oceny.

Brak ocen.
 
isa, dnd.rpg.info.plwotc, ogl


Copyright © Kazimierz Dajczak & Remigiusz Paduch; 2007-2020