Zające hrabiego Wodzickiego
Dodane przez Remek dnia Września 09 2012 21:19:29
Hrabia Kazimierz Wodzicki zebrał w niniejszym opracowaniu swoje wieloletnie obserwacje zająców. Chociaż nie jest to wyraźnie wymienione (poza jednym miejscem), większość tych informacji dotyczy majątku olejowskiego, gdzie hrabia mieszkał i polował od 1855 roku.




[źródło: materiał publikowany w dwóch częściach. Łowiec. Rok IV. Nr 10. Lwów, dnia 1. Października 1881. Nr 11 Lwów, dnia 1. Listopada 1881. Zachowano oryginalną pisownię.]

ZAJĄC
PRZEZ
Kazimierza hr. Wodzickiego.


Nader ciekawe to zwierzątko dla badacza, nie dosyć jest znane w szczegółach życia, zwyczajach i swych rozhukanych chuciach. Zamierzam pobieżnie, bez pomocy książek przyrodniczych skreślić niektóre charakterystyczne rysy tej rozpowszechnionej i tyle cenionej zwierzyny.

Mniemam, iż w rzędzie ssaków nie ma ani jednego któryby podobnie dziwny stosunek dawał samców do samic, albowiem niezawodnie jedna trzecia jest samic, a dwie trzecie samców, według mego badania zaś tylko jedna czwarta samic, i ztąd to pochodzi owa trudność znacznego rozmnożenia zajęcy, nawet przy tak niepospolitej płodności tej zwierzyny w ciągu ośmiu miesięcy roku. Wiele lat polując wiosna na słonki, widywałem w miotach po 10 do 15 zajęcy, minimalna wywodząc liczbę, spodziewałem się przynajmniejszej potrojenia jej w jesieni, a jednak stan zajęcy mimo starannego tępienia lisów nie mnożył się w odpowiednim stosunku. Kto wiele dni na wiosnę przepędził w polu i w lesie, ten naocznie mógł się przekonać o powyższym, niekorzystnym dla zajęczyc stosunku. Ile razy widzimy pomykającą samicę, tyle razy spostrzegamy ją gonioną przez dwóch lub trzech samców, motłoszoną, skubaną, poniewieraną nad miarę tak, iż ledwie dyszy, chrapie, bokami robi, a nawet bezsilna kładzie się na ziemi zapominając o przyrodzonej ostrożności. Krocie razy badałem takie zajęcze wesela, zawsze widziałem samców jakoby pijaków, rozhukanych rozpustników, głuchych, ślepych i rozszalałych nad wszelki wyraz. W celu zdania sobie sprawy z tych szczególnych zjawisk w przyrodzie, należy starannie badać roznatniętnione zające ścigające samice, wyrzekające się nawet miłosnych rozkoszy jedynie dla usunięcia współzawodników. Oto jeden z nich w gorączkowej zapalczywości prześcignął rywalów, przytrzymuje uciekającą zębami, chwytając zwykle za tylne skoki, a jeśli chybił, ściga dalej, wyrywa turzycę gdziekolwiek ją po chwyci, wreszcie przytrzymuje, wskakuje, a inny go łapie, ściąga, gryzie i szarpie, trzeci inter duobus litigantibus(*), korzystając z zaciętej walki, przegania współzawodników, i już ma dojść do celu, ale oni wobec grożącego niebezpieczeństwa przerywają bójkę, pędzą za nim, i odpędzają od samicy, szarpiąc go ostrymi zębami.

W całej przyrodzie widzimy te miłosne zapasy, lecz krótkotrwałe, przemijające, tu przeciwnie gonią się przez dzień cały po lasach, drogach i polach, im dłużej trwają te tłuste dnie, tem bardziej zwiększa się orszak konkurentów, ja sam widywałem pięciu do siedmiu. Uganiając hałaśliwie po krzakach i łanach, budzą ze snu innych, którzy też bezwłocznio przyłączają się do tej miłosnej pogoni. Nie ma nic pocieszniejszego nad widok tej rozszalałej zgrai na wiosnę po stopieniu śniegów i wytworzeniu się kałuż. Samica strwożona, znużona, pędzi na oślep nie wybierając drogi, wpada do wody, chlapie i pryska nią, a w ślad jej gonią samce, i zdarza się nieraz, że w tejże chwili uda się któremu przytrzymać ją, wtedy w wodzie odbywa się bójka, targanie za słuchy, skubanie turzycy przez kilka minut, nim się nieszczęśliwa ofiara uwolnić zdoła od napaści tych rozognionych temperamentów. Częstokroć zostawia to chaotycznie ruchliwe wesele wzdłuż drogi widome ślady w powyrywanej turzycy. Trzeba widzieć owe zające ochlapane, obskubane, z wiszącymi łachmanami, aby sobie na zawsze wryć w pamięć obraz ciekawy tego wesela śród walki, na którem panna młoda bywa obszarpaną, stratowana, i zmaltretowana nad wszelka miarę i wyraz. Jeżeli słusznie twierdzimy, że wybicie starszych rogaczów jest koniecznością w celu pomnożenia sarn, o ileż konieczniejszem jest przerzedzenie samców w rodzie zajęczym. Dziwne, iż znakomici niemieccy hodowcy zwierzyny niezwrócili na to uwagi, troskliwie wybijają oni rogacza, kohoty kuropatw i kaczory, a pozostawiają zbyteczną i wielce szkodliwą ilość samców zajęcy, nie dozwalających swobodnego i spokojnego mnożenia się tej zwierzyny na wiosnę. Jak już wyżej wspomniałem, gonitwy te wyczerpują siły samicy, podczas gdy samce się zmieniają, bo zmęczone i pobite ustępują z pola walki, a świeże przybysze nadbiegają, prześladują, skubią i męczą zawsze tę samą zajęczycę. Zdarza się często, że pogoń trwa długo bez spełnienia aktu płciowego, lub zbyteczne znużenie wysila samicę, wtedy ginie ona z niemocy.

Uwagi te moje odnoszę do miesięcy zimowych i wiosennych, mówię wyraźnie zimowych, bo temperament tych zwierzątek dochodzi do takiego rozgorączkowania, że już przy Styczniowych odwilżach odbywa się parkotnia; przeciwnie pod cieniem zboża i baldachimem liści obchodzi zajączek spokojnie wesele, bez współudziału rywalów, dobrawszy sobie oblubienicę. Lecz i w letnich miesiącach widzimy niekiedy pogonie i walki po ugorach i rolach, gdy zajęczyca znaczne przestrzenie przebiega, a poruszone samce przyłączają się do weselnego orszaku. Proszę nie sądzić, iż dzień tylko jest przeznaczony na te zajęcze saturnalia, i w nocy się one odbywają z równą zaciekłością, co staje się widocznem na łanach oziminy, oświetlonych blaskiem księżyca, i wreszcie w pozostałej na polu turzycy, jako śladu walki i pogoni. Niewątpliwie to samo usposobienie tkwi w zajęczycach, jakie spostrzegamy w sukach, a nawet wilczycach, mianowicie w czasie parkocenia najwyższy niepokój, który je nieustannie do pędu zniewala. Wszakże słyszymy w porze tyczni o gromadce wilków, widywanej na przestrzeni kilku mil w tym samym dniu. Ileżto widziałem suk w czasie grzania uganiających przez kilka dni po lasach bez pożywienia z psami, lubo były dobrze ułożone, gdy przeciwnie inne odbywały ten akt zupełnie spokojnie śród zagrody domowej.

Utkwił mi w pamięci obrazek wielce uciesznego wesela zajęczego, jakiego powtórnie nie zdarzyło mi się widzieć. W r. 1867 stałem w Kwietniu na wysokim zrębie wyczekując słonek, oparty byłem o dębowy nasiennik, rozkosznie wciągając w siebie balsamiczną woń rozkwitającego lasu i harmoniję śpiewu lotnych przybyszów, z wzrokiem zatopionym w daleka przestrzeń, nie spoczywającym na żadnym przedmiocie, z myślami rozpuszczonemi w krainę marzeń o odradzającej się przyrodzie, gdy nagle staje przed okiem mojem bezkształtna, poruszająca się, szara postać nieustannie zmieniająca swe zarysy. Nieruchomy zatapiam w nią wzrok w przekonaniu, że to sarny w znacznem oddaleniu, więc usiłuję rozpoznać rogacza, ale natomiast spostrzegam cztery zające, w kupę zbite, posuwające się ku mnie. Zajęczyca zmęczona nad miarę mruczała, robiła bokami, i często wtykała mordeczkę w śnieg, a za nią trzy zające, to jakby w trójkę wprzęgnięte, to znowu bieżąc jeden za drugim gęsiego. Oto jeden z nich już na zajęczycy i w tejże chwili zepchnięty przez drugiego, dwa znowu widzę w zaciętej walce, jednego trzymanego za słuch, drugiego kąsającego po przednich skokach, a trzeciego na zajęczycy. Znowu zmienia się obraz jak w kalejdoskopie, zapaśnicy poprzestają walczyć i z wściekłością rzucają się na szczęśliwego, używającego rozkoszy małżeńskiej, ściągają go i chwyciwszy zębami za słuchy obracają nim młynkiem w kałuży, a jeden korzysta z zaślepienia walczących, ale nie długo, bo wnet zjawia się rywal, skubie, gryzie i ściąga go. Można sobie wyobrazić stan zajęczycy w skutek nadmiaru owych zalotów, znajduje się ona w takim stopniu unużenia, który nie dozwala czuć i myśleć, znać w niej ową zupełna prostracyę zwłaszcza podczas zaciętej i nieco dłużej trwającej walki, gdy przykucnie i legnie jakoby martwa, zdawałoby się, że już nie powstanie a jednak na nowo atakowana wstaje, ucieka i pędzi zapamiętale. Bawiłem się tym widokiem przez kwadrans może i dłużej, a gdy zatrąbiono i naganiacze huknęli, pomknął cały orszak weselny i zniknął mi z oczów.

Zając napastniczy to istny gbur, bezwzględny, niedelikatny, obcesowy, maltretujący bezlitośnie swoją wybraną. Jak chłopka częstokroć wyrywa się z objęć oblubieńca zakrwawiona i sińcami okryta, tak też zając swoją ukochaną pogryzie i obskubie, a dotkliwe musi być cierpienie zajęczycy podczas wiosennych przymrozków, przy słotach i mgłach mieć ciało w wielu miejscach obnażone, bez żadnej ochrony. A tchórzem też jest gach i nie mający pojęcia o wierności, gotów w każdej chwili przyłączyć się do innego wesela, skoro je spostrzeże. Kiedy rozmokła rola zapędzi zające do lasu, a nie znoszą one zabłocenia poduszek na skokach, wówczas można widzieć kilka, nawet kilkanaście takich wesel, uganiających po lesie. Pociesznym zaiste jest zając w owej porze, rozogniony, zaślepiony, wściekle natarczywy, nie widzi nic, nie słyszy jak cietrzew tokujący, a tchórz przytem pierwszorzędny, po strzale lub głosie ludzkim zapomina o swej ukochanej, ani myśli jej bronić, ucieka co tchu, a strach przytłumia w jednej chwili rozhukane chucie. Zajęczyca dziwnie wytrwała w zalotach przez rok cały, zaledwie od Listopada do Lutego wypoczywa, w innych miesiącach używa bezmiernie rozkoszy miłosnych, rodzi, karmi przez krótki czas, i znowu szuka gachów pomimo ran i oskubanych miejsc na ciele. Chwilowa i wcale nie wierna żona, chłodna, bez serca matka ma zupełnie odrębne od innych zwierząt zwyczaje Tak tedy rodzi niekiedy po jednym w różnych miejscach, pod płotem, w szopie, w słomie, pod stertą, pod krzakiem obrośniętym trawą, trudno dociec, azali to czyni z pośpiechu, w swej trwożliwości i niespokojnem usposobieniu, czyli też z przezorności szukając różnego bezpiecznego schronienia. Spostrzeżenie to sprawdziłem nieraz po gumnach, gdzie tylko jeden trop znajdowałem na śniegu, widocznie więc samica ta sama odbywa połóg w różnych miejscach. W pierwszych kilku dniach chodzi do małych, później siada o odal, mruczy, zwołuje dzieci, które pełzając dążą do piersi. Nieraz widziałem na ponowie odcisk leżącej bokiem samicy i tropy drobnych zajączków nie większe jak szczurów. Z wszystkich ssaków najrychlej bywa biedny zajączek opuszczony przez matkę, a ojca wcale nie zna, często więc ginie śmiercią głodową w skutek niemożności dostarczenia sobie pożywienia; z tejto przyczyny mało u nas w Polsce marcowych zający się wychowuje na śniegach, pokrywających leśną roślinność, na pola zaś i na oziminy nie odważy się mały zajączek wyruszyć. Nietylko starsze zające giną z braku pożywienia, lecz także młodsze, bo matka zimowlą i uganianiem wysilona, nie ma pokarmu, i porzuca rychło dzieci.

Zajęczyca zimowlą zniszczona, weselem hulaszczem znużona, bywa nader często chuda jak szkielet, więc nic dziwnego, iż przy swym wrodzonym braku uczucia macierzyńskiego, zaniedbuje swój płód, a nawet go porzuca. Mimowolnie, nasuwa się myśl zbrodniczej lekkomyślności tej wyrodnej matki, gdy widzimy urodzony płód dorywczo, na śniegu, gdziekolwiek, z widocznem postanowieniem porzucenia go. Twierdzenia tego dowodem znaczna liczba malutkich podrzutków, leżących po lesie, szczególnie w porze ostrych przymrozków wiosennych. Tak jak ja uczynili to spostrzeżenie niezawodnie liczni leśnicy i myśliwi.

Od pierwszych dni zimowych sarna i zając chciwie pożerają liście rzepaków zimowych i piórka ozimin, do Stycznia widzimy poryte i podrapane pola, później coraz mniej znaków, pozostawionych przez zwierzynę, w Lutym zaś i Marcu (mówię tu wyłącznie o śniegiem przykrytych łanach po zawalnej zimie), rzadko kiedy dostrzedz można żerowania pod lasami, a w końcu daje śnieg widok niczem nie dotkniętej, białej przestrzeni. Zmianę taką w żywieniu się zwierzyny łatwo sobie wytłumaczyć. W późnych zimowych miesiącach ozimina obumiera pod ciężarem lodowatego śniegu, piórka więdną i żółkną, pokryte są stęchlizną, której zwierzyna nie znosi do tego stopnia, że nieco spleśniałej koniczyny najgłodniejszy nawet zając nie ruszy. Wtedyto żywienie zwierzyny jest obowiązkiem hodowcy z rozmaitych powodów. Naprzód w tej porze ściąga zając do lasu, pędzony śnieżnicami i ostrymi wiatrami. Do tej jego biedy przyłącza się śnieg zlodowaciały ze skorupą nie dozwalającą mu grzebać nor i kryjówek, co tak chętnie czyni w miękkim śniegu. Następnie opuszcza zając pola, nie mogąc się żywić oziminami, chroni się do lasu szukając zrębów, kory i pączków. Dalej przezorne zajęczyce, chroniąc się w lesie, oczekują niecierpliwie konkurentów. Wreszcie unikają zające późniejszych mokrych śniegów i rozwilżonych pól. Wiadomo, jak długo w lesie zamróz trzyma, podczas gdy pola już dawno rozwilżone. Takieto przyczyny gromadzą zająca w Lutym i Marcu w lesie, a gdy rola podeschnie i ozimina się zazieleni, to znowu zajączki ruszają w pole, jeżeli je parkotnia nie powstrzymuje, zajęczyce bowiem nie odważają się wysuwać na gołe pola, pierwsze połogi odbywają w lesie, i ledwie w drugiej połowie Maja ośmieli się zajęczyca wsunąć do żyta, już dosyć wysoko wyrastającego z ziemi. W dobrze znanym lesie łatwo dostrzedz głodnej zwierzyny, jakoż nigdy się nie omyliłem. Gdy zając i sarna w dzień biegają po lesie, i znaczna liczba tropów jest na śniegu, to śmiało to można uważać jako prośbę o pokarm.

W niejednym roku zdarzało się, iż podrzucałem w porze zimowej karmę nieruszaną, ale w Lutym i Marcu, gdy tropy wskazywały niedostatek pożywienia, zawsze nastarczyć jej nie mogłem. Niech mi tu wolno będzie wystąpić przeciw kosztownemu, niedbałemu i nieumiejętnemu żywieniu zwierzyny w naszym kraju. Czynią to zwykle gajowi, a ponieważ poddawanie karmy nie jest rzeczą łatwą, ani miłą, trzeba bowiem brnąć w śniegach, łamać skorupę i buty na szwank wystawiać, więc wykonują ten obowiązek swój niedbale, byle się go pozbyć, i uwiadamiają leśniczego, że pasza zadana. Zając wietrzy, ale nie górą, lecz po ziemi, nie podnosząc noska do góry, z tej więc przyczyny, jeżeli ocipka koniczyny, siana, grochowianki i t. d. nie stoi na jego drodze, po której co nocy chodzi, to z pewnością jej nie znajdzie, i karma będzie zmarnowaną. Trzeba zatem nie tylko te drogi odszukać, i tam paszę na drączkach wystawić, lecz też codzień rano je obejść i sprawdzić, czy spożyte, a nienaruszone przenieść na inne drogi zajęcze. Niekiedy zmienia zając swe weksle, lub też zaciekając się za żerem oddalił się znacznie od nich, więc wczorajszą drogę porzucił, a wydeptał nową, którą należy wyszukać i tam karmę wystawić. Wreszcie trzeba po każdej śnieżnicy ocipkę otrząść ze śniegu, zabrać w czasie słoty karmę pod dach i wysuszyć ją, aby mogła nadal służyć. Mokrej i na słotę wystawionej karmy zwierzyna z pewnością nie ruszy, równie też zaśnieżonej.

Zadaniem naszem jest lokalizowanie zajęcy, czego dokonać możemy jedynie żywieniem ich, jeżeli w tym względzie zima jest pomyślna, bywają bowiem takie, w których zając do Lutego nie przyjmie pokarmu, a pamiętam śnieżne zimy z zającami tak głodnymi, że każdy swej porcyi koniczyny pilnował i biły się przy ocipkach. W pewnej zimie nawalnej rzekł mój nadleśniczy: "Niech Pan jedzie zobaczyć, jak zające pilnują, swych restauracyi", jakoż w istocie zastałem zające leżące o kroków kilkanaście od karmy. Nadmienić jeszcze muszę, że w porze rozpoczynającej się parkotni, emigruje nadwyżka samców zwalczona, pobita, z nadskubaną turzycą, bez nadziei znalezienia sobie samiczek. Wynosi się ona do sąsiednich lasów, szukając powodzenia w afektach miłosnych, i nie powraca już. Nic dziwnego, że pokonany w walce rywal, a przytem głodny wynosi się w sąsiedztwo w celu zaspokojenia popędu płciowego i żołądka. Poddawanie smacznej karmy w właściwych miejscach zachowa w rewirze niezawodnie wiele samców, które głód z pewnością na zawsze z nich wypędzi. Rzucanie paszy na śnieg jest bezpożytecznem marnowaniem jej, a poddawanie zboża z ziarnem kosztownem i nie odpowiadajacem celowi, bo sroki, sojki i trznadle wybiorą ziarno w dzień a na noc zostawią zwierzynie tylko jałową słomę. Krocie razy musiałem sam doglądać karmienia zwierzyny, przenosić siano z miejsca na miejsce, zanim zarząd leśny obznajomiłem dokładnie z warunkami prawdziwie pożytecznego żywienia zwierzyny. Na czynione wyrzuty była stereotypowa zawsze odpowiedź: "Nie chcą jeść", ale troskliwy łowiec winien badać, dla czego to się dzieje i w jakiej porze, aby zapobiedz emigracyi zwierzyny i wygłodzeniu przychówku. Ileżto razy zdarzało mi się wywozić sześć lub ośm razy paszę, i zbierać ją nienaruszoną a jednak w końcu trafiałem na dnie i miejsca, w których podwójna jej ilość nie wystarczała.

U nas nie tak rzecz się ma, jak w Niemczech. Tam jeden zając emigruje z rewiru, a inny natomiast przychodzi, u nas zaś z powodu nie dosyć jeszcze rozpowszechnionego zwyczaju hodowania zwierzyny taki emigrant już nie powraca, ani go też inny zastępuje. Z naciskiem przeto przypominam, iż karmienie w Lutym i Marcu jest podstawą chowu, nie tylko w celu utrzymania w rewirze zwierzyny, lecz także pomnożenia pokarmu u matek. W pierwszych zimowych miesiącach żywi się zwierz pozostałą leśną roślinnością, później oziminami i rzepakiem, dalej korą i pączkami, w końcu, gdy twarda skorupa pokryje śnieg, a spożywana gorycz kory wstręt już obudzą , wtedy zapamiętale ugania za żerem, a gdy go w rewirze nie znajdzie, to go na zawsze opuszcza.

Dalsze moje uwagi odnoszę do okolic z łanami, łąkami suchemi, posiadających lasy i gaje, bo w mokrych miejscowościach zając ginie od motylicy, a w głębokich borach nigdy znaczniejsza liczba zajęcy przechować się nie da. Tu muszę umieścić spostrzeżenie moje, oparte na długoletniem doświadczeniu, choćby nawet ktoś temu zaprzeczył, że w miarę rozmnażania się sarn liczba zajęcy upada, co w ciągu życia mojego w wielu rewirach sprawdziłem. Powszechnie wiadomo, jak mało snu i spoczynku potrzebuje sarna, łazi więc nieustannie, drepcze, skubie po krzakach, ugania po zrębach, i tem ciągle niepokoi zająca, wyrusza z kotliny i w końcu wypłasza z rewiru.

Dołączam niektóre pożyteczne dla chowu zajęcy wskazówki. Zajęczyce usuwają się z ogołoconych łanów do lasu, i tam się kocą, nawet w czasie opadania liścia chronią się w młodych zrębach, trzymają się leśnych okrajków, a nie wychodzą w pole. Kto wtedy bije zające, przekona się, że to kotne lub mleczne zajęczyce. Samce przeciwnie, o ile nie są parkotnią zajęte, pozostają do późnej zimy w polu, na ścierniach, wodomyjach, parowach i t. d. Od 1 Października do Nowego roku, jeżeli zima nie jest ostra, zabijamy w polu samce, wyjątkowo tylko samice. W czasie jesiennego polowania na słonki, zastrzelimy pewnie jedną czwartą część samców, a resztę samic. Z nagonką w jesieni możemy śmiało strzelać zające wychodzące naprzód na strzelców, ociągające się niezawodnie są samicami. Spostrzeżenie to stwierdziłem liczbami i przerażony byłem stosunkiem ich, polując bowiem na słonki w lesie i ubijając np. 40 zajęcy, znachodziłem między nimi przeszło 30 samic, a pamiętam kilka polowań około św. Michała, w których zabijano wyłącznie tylko samice i młodziki w krzakach. Natomiast w zimie, gdy zając już do lasu się schronił, okazywał się wręcz przeciwny stosunek. Toż samo dzieje się z zającami, zabitymi w jesieni na ścierniach i rolach. Zajęczyca od 15 Maja wynosi się w pole, kryje w zbożach i tam rodzi. Dawniej chroniły się w zielonych kartoflach, od czasu zaś pojawienia się zarazy, plam i usychania naci, stroni zając od kartofli, a zajęczyca zamieszkuje najczęściej krzaki, wychodząc jedynie w nocy na żer w pole.

Moje badania nie odnoszą się do okolic, ogołoconych z lasów, bo tam zajęczyca zmuszona przebywać w polu przez rok cały i kocić się, ale i tam nawet, gdziekolwiek znajdzie krzaczki, niezawodnie ukryje w nich swe dzieci

Jeżeli w celu pomnożenia stanu sarn wystrzeliwamy napastliwe, nadliczbowe rogacze, to tem bardziej powinniśmy dziesiątkować samce zające, aby ratować srodze trapione zajęczyce od prześladowania, przepłacanego niekiedy życiem, a najczęściej bezpłodnością. W tej mierze ośmielam się podać następne wskazówki:

a) Nie strzelać nigdy zajęcy w lesie liściem okrytym.

b ) Strzelać zające wychodzące ostrożnie, spiesznie, wkrótce po odezwaniu się naganki, a ochraniać pojawiające się później.

c) Polować ile możności w polu od św. Michała do Grudnia.

d) Wystrzelać zbytecznych konkurentów na wiosnę, gdy za samicami uganiają.

Przyznaję się szczerze do gorącej z oburzenia krwi, gdy widzę na wiosnę zajęczycę, prześladowaną przez kilku samców, bliską często zupełnej prostracyi, mimo jednak przeświadczenia o koniecznej potrzebie wybijania nadliczbowych a bezlitosnych prześladowców, nie mam odwagi stanąć wbrew Ustawie. Jeżeli dozwolonem jest w Niemczech fachowym leśnikom wybijać jałowe, stare kozy, uwodzące i wysilające młode rogaczyki, dla czegóżby u nas Ustawa nie mogła pozwolić wystrzeliwać owe tak wielce szkodliwe samce z pewnemi wszakże zastrzeżeniami. Tu się omylić nie można, nie trzeba szukać ani rogów ani pendzla, zajęczyca idzie naprzód, zające za nią, a już same ruchy znamionują ich dosadnie. Śmiało mogę twierdzić, iż w przeciągu życia mego mogłem był zastrzelić tych wielkich szkodników kilkadziesiąt. Zarazy wstrętne i szkodliwe, panujące w rodzie zajęczym, wynikają z niestosownej liczby samców, z rozgorączkowanych nad miarę, a nie zaspokojonych temperamentów. Barwa i układ słuchów, chody i skoki nie mogą służyć za podstawę rozpoznawania płci, nader to łudzące i niepewne cechy. Kilkuletnie doświadczenia, robione w Olejowie, przekonują mnie, że siwe zające były samcami. Podczas jednej srogiej zimy, gdy ściągnęły one do lasu w nader znacznej liczbie, uprosiłem mych towarzyszów, aby rude zające przepuszczali, a siwe tylko zabijali. Cóż się okazało? Połowa tych rzekomo siwych starców była płci żeńskiej, i musiałem rumienić się z powodu takiego rezultatu polowania.

Też same uwagi odnieść należy do chowu sarn. W Lutym i Marcu są one ciężarnemi, wtedy jedynie pokarm i solnice wyżywić mogą matkę i noszony przez nią płód, oraz przysporzyć jej mleka. Bez takiej pomocy sarna chudnie, wydaje na świat niedorodne sarniatko, nie posiadające dostatecznych warunków życia i rozwoju. Zdarza się nieraz, co też często dostrzegałem, że zdrowe i dorodne matki rodzą już w Kwietniu, często zimnym i słotnym, wówczas nie mając dosyć pokarmu, nie wychowują młodych. Pamiętny mi rok wyjątkowy, w którym kilka kóz urodziły na śniegu jeszcze, i nie były w stanie dzieci wyżywić, więc też z każdym dniem bardziej schły, młode z coraz większem wysileniem podążały za matka, wreszcie istne szkielety zginęły z niedostatku a raczej ostatecznej nędzy.


(*) inter duobus litigantibus - (łac.) między dwoma stronami procesu, między dwoma kłócącymi się