Rok 1880 we wspomnieniach hrabiego Kazimierza Wodzickiego
Dodane przez Remek dnia Lipca 29 2012 21:52:55
[źródło: Łowiec. Rok IV. Nr 1. Lwów, 1. Stycznia 1881. Zachowano oryginalną pisownię.]


POGADANKA MYŚLIWSKA

O CIĄGU PTAKÓW i O ZWIERZYNIE W ROKU 1880.
PRZEZ
Kazimierza hr. Wodzickiego.



Znowu mija rok klęsk, strat i zawodów, widocznie pomyślność, gdyby słonce w nocy, przeniosło się na przeciwną stronę kuli ziemskiej, pozostawiając nas bez pomocy, pociechy i podpory, w żalu i tęsknocie za lepszem. 12 Maja zwarzył mróz kwiat w sadach i zniszczył do szczętu zawiązki owoców, w Czerwcu wyrządziły grady znaczne szkody, wreszcie d. 12 Sierpnia grad, istny niwelator, zmiótł w nocy na przestrzeni trzydziestosześciomilowej zboża, jakie jeszcze w polu zastał. Pamiętna to noc z orkanem, druzgocącym drzewa i dachy, ze światłem elektrycznem tak jasnem, iż gromady wylęgały na drogi w przekonaniu, że niebo miota ogniem w całej okolicy. Zniszczenie było ogromne i przerażające, skowronki, przepiórki leżały martwe, a bryły gradowe, gęsto spadające, ubiły na jednem drzewie 26 wróbli polnych, tak zwanych Marcinków. Co się działo z pierzastą zwierzyna i zajączkami, nikt oznaczyć nie zdoła, toż polowanie na ptaki w naszej okolicy było smutne i zaprawdę nie zachęcające.

Jeden tylko promień gorący ogarnął kraj, cieplik wlał w serca, zaszczepił w duszach nadzieję lepszej przyszłości, rozjaśnił widokrag naszego łowiectwa, gdy wspaniałomyślny i sprawiedliwy Monarcha ojcowskiem uczuciem nas ogrzał, i zastęp stojący koło sztandaru "Łowca" zachęcił do wytrwałości w rycerskim zawodzie, gdy ów najdostojniejszy i znakomity myśliwy szczerem "Wajdmannsheil" (1) więzy na nas włożył i surowy regulamin, polecający ścisłe przestrzeganie Ustaw myśliwskich i troskliwe pielęgnowanie zwierzyny w kraju, w klimacie, zaiste nie sprzyjającym, wymagającym od nas podwojonej staranności. Nie dosyć, że chowamy i żywimy zwierzynę, mamy nadto obowiązek badania przyczyn upadku lub wzrostu tejże, obowiązek wskazywania środków zaradczych, udzielania rad i przestróg. Użalano się powszechnie w roku ubiegłym jakoteż w bieżącym na chorobliwość i nikłość sarn, stan ich zdziesiątkowanym został, klęska ta zniszczyła w wielu rewirach kilkoletnią hodowlę.

Już w Wrześniu z. r. widywałem sarny ze zwalanym talerzem, i zwracałem na to uwagę właścicieli obszarów łowczych. Znajdowaliśmy dosyć znaczną ilość martwych sarn, istnych szkieletów, były to zawsze mleczne matki lub tegoroczne sarniatka, rogacze bowiem nie krępowane obowiązkami rodzicielskimi, wędrują nawet daleko, szukając leczniczych ziół i paszy zdrowej, gdy przeciwnie matki z młodemi są glebae adscriptae(2), i nie opuszczają ojczyzny lęgowej. W latach podobnych klęsk polowanie bywa przyjemniejsze, gdyż pozostałe rogacze wychodzą gęsto na myśliwych bez towarzyszek zużywających nasze wzruszenia. Mokre lasy z bagnami zamszałemi, z przestrzeniami sitowiem zarośniętemi, z drzewostanem olchowym z pnia wypuszczonym, zacieniającym roślinność, w końcu z łanami rzepakowymi w pobliżu rewirów, spowodowały w słotnym roku blednicę nie ratowana, z której się wyrodziła śmiertelna motylica. W szczególniejszy sposób przyspieszają sobie sarny zgon, im bardziej w skutek choroby tracą siły, tem chciwiej piją wodę jakąkolwiek, a to oczywiście z powodu wewnętrznej gorączki, wywołującej pragnienie.

Długoletnie doświadczenie gospodarza i myśliwego obok nieustannego badania zjawisk przyrody doprowadziło mnie do wniosku, a nawet do pewności, iż możliwe są w takim razie środki ratunku. Każdy z nas wie, że owca i bydlę, pasące się na mokrej, soczystej paszy, spożywa nadmiar wilgoci, która nie może być zabsorbowaną i strawiona, w skutku czego objawia się wstręt do żerowania, rozrządzenie krwi, w końcu blednica z kaszlem i biegunka. Jakżeż ratujemy owce i bydło? Oto przetrząsamy zieloną paszę najsmaczniejszą słomą i dobieramy najpożywniejszej, suchej karmy. Jeżeli usiłowania nasze nie dozwolą chorobie się wykształcić, to już możemy zabezpieczyć zimowlę. W razie oznak niepokojących, należy codzień dawać sól, dopóki włos i apetyt nie wskażą polepszenia zdrowia. Jałowiec, gencyana i tatarak w ostatecznem nawet rozwolnieniu przyniosą jeszcze niejaką pomoc. Hygienę dla owiec w zupełności zastosować można do sarn, i tak gdy sarny przez kilka lat nie przyjmowały suchej karmy, to przyjmą ją po mokrej jesieni, również w ten sposób postępować należy ze solnicami.

Niemieccy hodowcy twierdzą, że sarna potrzebuje soli jedynie w dwóch porach roku, mianowicie gdy sierść zmienia, w chwili, w której pożądane dla niej wzmocnienie. Nie przecząc temu twierdzeniu powziąłem jednak przekonanie, że sarny po mokrych i dżdżystych latach z chciwością liżą, a nawet gryzą solnice w tych samych lasach, w których dawniej takowych nie ruszyły. - Toż samo dzieje się z sucha karmą, ileż to razy żaliłem się, że sarny nie przyjmują podrzucanej suchej karmy, a w roku przeszłym nastarczyć im nie mogłem, tak ją żarłocznie spożywały. Takie doświadczenia kilkakrotnie powtórzone świadczą najdowodniej o potrzebie i możności ratowania sarn i zajęcy w porze rodzącej się choroby. Odstraszają hodowców zwykle trudności dostarczania i przechowywania karmy w lesie w czasie śnieżnie i deszczów, zaprawdę trudności owe są wielkie, i mogą zniechęcić właściciela kniei, niech wszakże podnieci jego energię ów wzgląd, że zwierzyna w lesie jest również jego żywym inwentarzem tak, jak w oborze i w owczarni, powinien więc troskliwie się nim opiekować, l mieć zabezpieczoną karmę w zimie.

Dwa sposoby ratowania chorującej zwierzyny uważam za najwłaściwsze. Pierwszy polega na częstem poddawaniu suchej paszy na paliku ruchomym , iżby ona w skutek poruszenia otrzęsała się z deszczu i śniegu. Zmieniać ja nałoży po każdej słocie długotrwałej, pozostawiona bowiem gnije, niechętnie bywa spożywana, i staje się wielce szkodliwa. Jestto środek wymagający wprawdzie znacznej ilości karmy podczas zim mokrych i śnieżnych, ale przynosi niezawodny ratunek. Drugi o wiele trudniejszy do wykonania. Budują się domki z drzewa bez kory, z drabinkami w środku i z dachem korą pokrytym. Pomimo nęcącej, smacznej i upragnionej karmy, przez długi czas stronić będą sarny od tego budynku, w końcu jednak przyjmą karmę, a tropy wskażą widoczny pożytek z niej. Na drabinki wkładałem koniczynę, otawę (potraw), grochowiankę i wyczankę. Budyneczki na wekslach stawiane dają tę korzyść, że karma nie bywa zmoczona ani zgnojona. Idzie przedewszystkiem o to, aby sarny przezwyciężyły wstręt do owych szopek potrzebą spożycia karmy. Rzepaki, których listki sarny żarłocznie pożerają, są zawsze szkodliwe, w latach posusznych zbyt silną roślinnością swoją sprawiają biegunkę i tem usuwają żywotne soki, w mokrych zaś dziesiątkują sarny, jeżeli solnice i suche trawy rychłej pomocy im nie przyniosą. Gdzie dzików nie ma, tam uważam kulturę bulw po liniach i zrębach niezarosłych jako nader pożyteczna, jarzyna ta jest zdrowa i bardzo pożywną karmą, a łatwą do rozmnożenia, gdzie zaś przebywają dziki, tam zbyteczna ta kultura, dzik bowiem bulwę do ostatniej wyryje. Na udowodnienie mych twierdzeń dodać muszę, że przegoniłem szukając słonek tak w jesieni jak na wiosnę wszystkie mioty niemal, i nie znaleźliśmy szczątków ani jednej sarny, owszem wszystkie przebiegające las były i są okrąglutkie i zdrowe.

Co do zajęcy jest teorya ta o tyle korzystniejszą, iż z wielka łatwością przyjmują poddana paszę w czasie głodu lub choroby, również, że chętnie gryzą solnice piramidalnie postawione, jakoteż oba gatunki sałaty zajęczej (Hasenkraut), byle snopeczki siana lub koniczyny zastawione były na ścieżkach zajęczych. Przez długie lata badałem te sałaty pełne goryczy, i przekonałem się, że zające ścinają je tylko wyjątkowo w niektórych zimach, a gdy mają inne pożywienie, to sałaty tej nie ruszają, uważam przeto te gatunki nie jako pożywienie, lecz raczej jako lecznicze środki. Pietruszka jest dla tych rozpustnych ssaków niezawodnie przysmaczkiem pożądańszym nad inne do tego stopnia, że w talarki krajana i na ścieżkach zajęczych podrzucana, prowadzi zające, jak kapustą wiedzie Neapolitańczyk osła. Jarmuż przemarznięty jest dla nich także ponętnym specyałem tak silnym, iż pomimo strzałów przyciąga on zające aż pod okna budynków.

Z nieśmiałością odważam się wyrazić tu posadzenie, oparte na doświadczeniu. Może ono być uważane jako ciężki zarzut, uczyniony kolegom wobec Huberta, a ja pragnę z nimi żyć w zgodzie i porozumieniu, zdobyć sobie ich życzliwość oparta na zaufaniu. Oto zginęło według mego przekonania więcej sarn i zajęcy z głodu, jak z motylicy, jako też z powodu nieużywania środków zaradczych. Jakoż mieliśmy w ostatniej zimie trzy warstwy twardej, lodowatej skorupy, widzieliśmy w lesie i na oziminach wysilenia pierzastej i czworonożnej zwierzyny w celu dobrania się do trawy, niestety zawsze bezskuteczne. Z początku żywią się sarny i zające paczkami i młodymi pędami, później ogryzają korę klonów, jaworów, brzostów, w końcu nie mogą już z powodu zbyt nagromadzonej goryczy przyjmować tego pożywienia, więc chudną widocznie, i muszą ginąć bez ratunku. Nie w jednym rewirze widziałem sarny wychudzone, a ruchliwe i szybkie, więc nie chore. My z powodu dotąd jeszcze niestety nie rozpowszechnionego chowu zwierzyny, tracimy ja w podwójny sposób, nie karmimy jej, więc ginie z głodu podczas śnieżnych zim i mokrych jesieni, a następnie przenosi się ona do obcych lasów, a nawet gajów, szukając pożywienia, a tam najczęściej znajduje śmierć z ręki ludzi łakomych na zwierzynę. Widzimy obecnie sarny po wszystkich lasach nie jako stały lecz raczej przechodni zwierzostan, sarny te cygańskiej natury włóczą się szukając pożywienia. więc nie opuszczają lasów ojczystych z powodu przeludnienia, lecz wyłącznie ciągnąc za odpowiedniejsza karmą.

Pierwszym obowiązkiem hodowców u nas jest lokalizowanie zwierzyny z tej głównie przyczyny, że sarna opuszczająca knieję nie zawsze powraca, w Niemczech zaś lokalizowanie mniej jest potrzebnem, bo szanowanie zwierzyny jest w ogóle ściśle przestrzegane.

Jedną jeszcze uwagę winienem nasunąć czytelnikowi, może ona być uważaną jako mrzonka lub wynik lękliwej wyobraźni, ma wszakże realną podstawę. Rzeczą jest niezawodnie pewna, iż gdzie są wilki gniazdowe lub przechodnie, tam sarn utrzymać niepodobna, wilki je bowiem pożerają i rozpłaszają. Samą strzelbą nikt jeszcze nie wytępił wilków, wypada więc niezbędnie użyć na nie trucizny, mianowicie strychniny szczególnie na śniegu podczas mrozów. Otóż zdaje mi się, że pp. leśniczowie i t. p. nie dosyć badają to postępowanie, i nie używają odpowiednich środków ostrożności. Strychnina jest nietylko siłą gromu rażącą trucizną, lecz nadto udziela jadu skórze, ścierwu, ziemi, śniegowi i roślinności, a co najniebezpieczniejsze, zatrzymuje przez całe miesiące zabójczy swój jad w przedmiotach, w których była umieszczoną. Dwa zdarzenia utkwione w mojej pamięci przywodzę na świadectwo. Miałem faworyta kundysa na dziki, nie wiązanego do drążka, który jako mój wierny towarzysz chodził za nogą. Ścierwo zatrute przed czterema miesiącami było od kilku tygodni powieszone na konarze, przysypane kilkunastu śnieżnicami, zmoczone i w zupełnym rozkładzie. Z tego ścierwa kropelkami ściekała woda śniegowa. Mój kundys zjajany pogonią chwycił bryłkę śniegu z kroplą tej wody, i w przeciągu godziny zginał.

Lis dawno zatruty z futrem już wypełzłem leżał u mnie na łanie, nadleciała przebiegła i ciekawa sroczka, usiadła na lisie, dziobnęła, i natychmiast przewróciła się nawznak bez życia. Groźna to więc trucizna i podwójnie niebezpieczna, gdyż zabija piorunująco, i pozostawia zaród śmierci, z którym zwierzę w ciągu tygodni i miesięcy się włóczy z wymiotami i dyaryą (3), a w końcu ginąć musi, czego miałem dowód na wielu lisach i wilkach, znachodzonych w moim lesie lub w sąsiedzkich rewirach.

Wprawdzie jesteśmy zmuszeni truć wilki strychnina, lecz mamy również obowiązek zakopywać resztki ścierwa głęboko w ziemię, miejsce, na którem leżało dobrze zeskrobać, i zdartą warstwę tej ziemi starannie ukryć. Sarna chodzi nieustannie, jak to nam tropy wskazują, przechodzi więc często przez szczątki ścierwa, zabiera w tym przechodzie truciznę, niesie ją do łęgowisk lub zakaża towarzyszki. Następnie na tych przestrzeniach zatrutych, puszcza się bujna roślinność z wiosna, w lecie zaś zaścielone są one kwiecistym kobiercem, i bywają spasane niezawodnie nie z pożytkiem dla sarn i zajęcy.

O ilości zajęcy w naszej okolicy sądzić jeszcze nie mogę, gdyż tu zając wyłącznie polny ściąga się na zimę do lasu, zmuszony do tego atmosferycznymi wpływami, a zresztą z powodu gęsto spadającego gradu, który mógłby wiele młodych, a może i starych zajęcy zabić. Dochodzą mnie wszakże liczne skargi na brak zajęcy. Na słonczych polowaniach było mało zajęcy, a z ubitych przeważnie mleczne samice w tym stosunku, że na 44 sztuk było 36 matek. Straszna to szkoda wyrządza się zającom, kiedy brak słonek zmusza gospodarza prosić gości, by strzelali do zajęcy

Jak już na wiosnę donosiłem o pojedynczych słonkach, nieszczęśliwych wdówkach i wdowcach, tak też obecnie w jesieni tożsamo czynię spostrzeżenie. Nieustannie oznajmiano mi o pojedynczych słonkach w rewirach kilkusetmorgowych, które do mrozów tamże pozostawały zmieniając tylko mioty. Nie dowierzając owym raportom, kilkakrotnie sam przekonywałem się o prawdziwości tych doniesień. Dla nas myśliwych niby upiorami są owe krocie słonek ubijanych w Azyi w czasie śnieżnej zimy, a obrazki kreślone mistrzowskiem piórem K. Brzozowskiego, w żałobne ramy ujęte, towarzyszą nam utkwione głęboko w pamięci przy zbliżającej się zimie. Wszakże oprócz klęski doznanej na Wschodzie, gdzie się myśli dyplomacyi ześrodkowały, musiały słonki również doznać olbrzymich strat w podróżach morskich w skutek wiatrów przeciwnych, nie dozwalających dosięgnąć brzegów obiecanej ziemi.

W ogólności srogo dotkniętem zostało ptactwo wędrowne, spostrzegliśmy więc znaczny ubytek w wielu gatunkach, a najwidoczniej w bocianach. Naszą okolice śmiało nazwać możemy letnią ojczyzną bocianów, pełno ich na łąkach, polach i bagnach, a na chatach sterczą ich odwieczne gniazda, umacniane i powiększane w każdym roku przez te skrzętne i pracowite ptaki. Śmiało twierdzić mogę, że ledwie piąta część zwykłej ilości bocianów nadleciała, a ledwie szóste gniazdo wychowało rodzinę. I tu musiały być żałoby, żale i tęsknoty za drogimi towarzyszami, na każdej niemal łące chodził smutny bociek z dziobem pionowo spuszczonym, dziobał wprawdzie skrzętnie za zwierzątkami i żabami, albowiem w najgłębszym nawet smutku nie zapomina o swoim żołądku, ale widocznie był ciężko strapiony i osamotniony. Na gniazdach siedziały pojedyncze ptaki, a tyle miłego dla ucha wieśniaka klekotania ani razu nie słyszałem w tem lecie.

Dziwne, tajemnicze, a nam wielce szkodliwe zjawiska badamy, przerażeni różnorodnemi klęskami, i widzimy, że one nie tylko rolników, ale cala przyrodę dotknęły, a niestety do głębi tajników tych przeniknąć nie możemy. Co też mogło na przykład wpłynąć na jałowość liszek? Ani wiosna, ani brak pożywienia, ani zmiana miejscowości, a jednak widuję w znacznych rewirach parę starych lisów bez młodych, a polując na słonki zabiłem liszkę niezawodnie bezdzietną. Ciekawość moja w tej mierze bardzo zaostrzona, i radbym wiedzieć, czy w dalszych okolicach równy jak u mnie nieurodzaj na lisy.

Słonki pojedyncze lub kilka pojawiły się tu już koło 25 Września, lecz ciągu nie było ani jednego, zabiliśmy wprawdzie z wysileniem 41, lecz to domorodne a nie wędrowne słonki.

Lęg kuropatw podobnież zagadkowy, napotykałem nader wiele jałowych pojedynczych, w parach i w stadkach , a jednak wiosna była dla lęgu sprzyjająca.

Szczudłate ptaki musiały doznać strat i przeszkód w podróży, bo nie tylko mało ich było na bagnach, ale też nader późno się wypierzały. Tak jak swawolna ręka listek po listku z kwiatka zrywa, tak odejmowała nam nieżyczliwa przyroda w tym roku jedna przyjemność po drugiej. Dla wieśniaka polowanie na przepiórki jest ostatniem refugium (4), gdy nie ma szlachetniejszej zwierzyny, zmuszeni jesteśmy przeszukiwać z wyziera zboża, i deptać po ścierniach, lecz i tej przyjemności nie mieliśmy w tym roku. Jeżdżąc po łanach w Czerwcu ze starym ekonomem, usłyszałem z ust jego następną uwagę: "Jakoś mi smutno, że przepiórek nie słyszę w tem lecie, może z nami być źle!" Na zapytanie, co właściwie w tych słowach chciał wyrazić, odrzekł, iż gdy owych ptasząt nie ma w okolicy, najczęściej nawidzają ją grady. W tej chwili przypomniały mi się słowa wyczytane w jakimś herbarzu wertowanym przed laty trzydziestu w czasie, kiedy pisałem o sokolnictwie. Książka ta z XVI. wieku podawała: "Strzeż się roku, w którym przepiórki nie biją". Jakoż sprawdziła się starodawna gadka niestety nader boleśnie. Przepiórki dotknęło również jakieś zagadkowe niepowodzenie i zapewne niezwykła klęska w podróży, albowiem mała ich tylko liczba przybyła do nas. Na przestrzeni około 10.000 morgów pól i łąk, na której co tydzień bywałem, nie słyszałem - śmiało to mogę twierdzić - więcej jak ośm bijących kogucików. Co dziwniejsze, w końcu Września spotykałem znaczna ilość przepióreczek wielkości włoskiego orzecha. Dla czego w tak sprzyjającej lęgowi wiośnie, nie gnieździły się, dociec niepodobna, wnioskować więc jestem zniewolony, iż bardzo opóźniony ciąg odbyty w zupełnem milczeniu stał się powodem opóźnionego również lęgu i narażenia piskląt na zimne noce i przymrozki. Łapano u mnie w Październiku do połowy tego miesiące przepiórki, a śród nich niektóre jeszcze nie wypierzone. Nawet na łąkach chróściele nie derkały, a w czasie sianokosów nie uciekały przed kosami te czarne potworki, tak często przez chłopów łowione w tej porze.

Przeglądnąwszy szereg zwierzyny, tyle ubarwiającej życie myśliwskie, dostrzegliśmy w każdym zadziwiająco mała liczby, a jeżeli jeszcze zajączek lasu nam nie ożywi, to już istotnie będzie to rok żałobny w annałach łowiectwa.

Roku zeszłego strzelaliśmy słonki do końca Października, a jeszcze 3 Listopada zabiłem ich dziewięć, w tym zaś roku sypnął śnieg 23 Października, wnet też przymrozki ścisnęły ziemię, spiewaki i inne owadożerne ptaki odleciały, a za nimi podążyły długodzioby z bagien i lasów. - Babom musiały Parki przeciąć nitki, bo corocznego ich przędziwa nie widzieliśmy, św. Marcin ubrawszy się w zimowa szatę zapomniał o swojem lecie, i tak ze śniegu w błota, w grudy i ciemne mgły kroczymy do naszej nieskończenie długiej zimy, bez wspomnień radosnych, bez nadziei spotkania się z znacznym czworonożnym zwierzostanem, smutni, tęskni, zaniepokojeni gniewem Cerery (5), przypuszczający również nieżyczliwość Dyany (6).

Olejów, 15 Listopada 1880 r.




(1) - "Wajdmannsheil" - niem. pozdrowienie myśliwskie
(2) - glebae adscriptae - łac. "przypisane do ziemi"
(3) - dyarya - biegunka
(4) - refugium - schronienie
(5) - Cerera - rzymska bogini wegetacji i urodzajów
(6) - Diana - rzymska bogini łowów