Ludwik Wolski z Perepelników
Dodane przez Remek dnia Lipca 01 2007 04:39:21
(uaktualnione 13 stycznia 2010)



[źródło: "Kurjer Poznański" nr 124 z 31 maja 1919 r. Zachowano oryginalną pisownię.]

nekrolog.

Ś. p.
Ludwik Lubicz Wolski

agronom, b. asystent przy katedrze botaniki w Dublanach,
komisarz rolniczy przy Starostwie Zborowskiem.

Więziony od listopada 1918 roku, wytrzymawszy w śledztwie 110 ruskich nahajów, zasądzony i zaopatrzony św. Sakramentami, zginął za Ojczyznę wraz z szesnastu innemi ofiarami męczeńską śmiercią w Złoczowie, dnia 2 kwietnia 1919 r., przeżywszy lat 24.

Pochowany na placu stracenia we wspólnym grobie. O czem z bolesną dumą ufna w sprawiedliwość Boską i pamięć Rodaków uwiadamia

rodzina.



[źródło: "Kurjer Poznański" nr 134 z 13 czerwca 1919 r. Zachowano oryginalną pisownię.]

Lwów - Poznańczykom.

Podaliśmy pokrótce opis pożegnalnych uroczystości, urządzonych we Lwowie na cześć wojsk wielkopolskich. W związku z tem zanotować winniśmy jeszcze kilka szczegółów. Mianowicie szczerze, do głębi wzruszającem jest następujące pismo pp. Wolskich, których syn, śp. Ludwik, padł ofiarą bestjalstwa ukraińców. Pismo to, odczytane na wieczorze pożegnalnym, opiewa:

Poznaniowi w hołdzie.

W dniu swoich chrzcin, w r. 1895, syn nasz śp. Ludwik Wolski, otrzymał był w darze od swej Babki, Karolowej Wandy Młodnickiej z domu Monné, dwa słynne kartony Artura Grottgera, poświęcone przez artystę dziatwie polskiej: "Na chórze" i "U grobowca Kościuszki". Ponieważ syn nasz zaznaczał niejednokrotnie i z naciskiem, że rysunki te przeznacza jako własność Narodu, dla któregoś z polskich Muzeów, my - z przekonaniem najgłębszem - wypełnić pragniemy obecnie jego wolę. Zginął śmiercią okrutną i ofiarną za to, iż do ostatniego tchu wyznawał swą polskość i prawa polskie do świętego strzępa Ziemi, zwanej ongiś Czerwieńską.

Dla wdzięcznego uczczenia umiłowanych, walecznych, wiernych Braci naszych Wielkopolan, którzy na ratunek tej właśnie ziemi podążyli i do oswobodzenia jej od dzikiej nawały dopomogli, dla uczczenia bohaterów poznańskich poległych i żywych, oba te dzieła sztuki, spuściznę tę pamiątkową, przez syna naszego Narodowi polskiemu przeznaczoną, oddajemy na rzecz miasta Poznania. Poseł Korfanty, na którego zasłuzone ręce dar ten dziś zgłaszamy, raczy w swoim czasie oznaczyć właściwe dla niego miejsce.

Wacław i Marja Wolscy.
Lwów, w czerwcu 1919.

Uczucie niewysłowionej wdzięczności i miłości może tu być jedyną odpowiedzią.



[źródło: "Kurjer Poznański" nr 142 z 24 czerwca 1919 r. Zachowano oryginalną pisownię.]

Podziękowanie.

Wieść o srogiej ofierze, której Bóg od nas zażądał, wzbudziła tak niezapomniany nam, głęboki powszechny oddźwięk w sercach po ludzku i po polsku współczujących, że z osobna brak nam sił dziękować każdemu. Niechże tych kilka prostych wyrazów obejmie wdzięczną podzięką bliskich i dalszych, znajomych i nieznajomych, słowem wszystkich, którzy zrozumieniem i żalem uczcili pamięć naszego nieodpłakanego chłopca, naszego syna

Ludwika,

więzionego, skatowanego, zasądzonego i w kwietniu w Złoczowie rozstrzelanego przez Rusinów, a w jego śmierci wieczysty żywot tej idei, za którą tak strasznie i tak hardo umierał.

Wacław i Marja Wolscy.
Lwów w czerwcu 1919.



[źródło: "Tygodnik Illustrowany" nr 35 z 30 sierpnia 1919 r. Rubryka "Na polu chwały". Zachowano oryginalną pisownię.]


Ś. p. LUDWIK LUBICZ WOLSKI,


syn inż. Wacława i Maryli z Młodnickich, skończył studya w Akademii rolniczej w Dublanach; po poniewierce kampanii karpackiej, asystent przy katedrze botaniki w powyższym Zakładzie. Zaskoczony przez okupacyę rusińską w majątku swym rodzinnym w Zborowskiem, padł męczeńską ofiarą zbrodni hajdamackiej. Od listopada r. z. więziony, możność złożenia okupu zbirom odrzucił; ze sposobności ucieczki, przez wzgląd na współwięźniów, nie skorzystał. Z końcem marca postawiony przed słynny katowski sąd doraźny w Złoczowie, pod zarzutem "występku przeciwko zbrojnej sile państwa ukraińskiego", zarzutowi stawianemu nietylko nie zaprzeczył, ale z naciskiem, w obliczu śmierci, go podtrzymał. Całą jego "winą" bowiem była niezłomnie pełniona, do ostatniego tchu hardo wyznawana - polskość. Wytrzymawszy w śledztwie sto kilkadziesiąt nahajów, zginął, rozstrzelany d. 1. IV. r. b., przeżywszy lat 24. Umierał, jak bohater, z odwagą i godnością, świadom w pełni za co ginie. Księdzu prałatowi Czajkowskiemu, po spowiedzi odbytej, polecił powiedzieć rodzicom, że syn ich umarł, "jak dobry Polak". Nie pozwolił odwrócić się plecami do luf, jak żądano, i piersią stanął do karabinów. Sam zawiązał sobie chustkę na oczach...

Padł młodzieniec świetnych zdolności, kryształowego charakteru, niestrudzonej pracy! Jeden z 23 straconych podówczas w Złoczowie patryotów. Cześć ich świętej pamięci, cześć młodej, szlachetnej krwi za prawa Ojczyzny wylanej!




Ludwik Lubicz Wolski
zdjęcie z książki "W obronie Lwowa i Wschodnich Kresów"

Ludwik Wolski
(kliknij żeby obejrzeć)


Dworek w Perepelnikach, w którym mieszkał Ludwik Wolski
widok od frontu, stan z roku 1911
Zdjęcie z książki Antoniego Worobca "Zborów i Ziemia Zborowska"

dwór w Perepelnikach 1911
(kliknij żeby obejrzeć)



[źródło: "W obronie Lwowa i Wschodnich Kresów. Polegli od 1-go listopada 1918 do 30-go czerwca 1919 r.". Praca zbiorowa, Lwów 1926, nakładem Straży Mogił Polskich Bohaterów. Reprint z 1991 roku]. Zachowano oryginalną pisownię.

Wolski Lubicz Ludwik.

"Kiedyś - pisze w Gazecie Lwowskiej d. 16 maja 1919 r. Stanisław Rossowski - gdy nowa martyrologja polska doczeka się swego Adama czy Juljusza, stanie wśród potwornych wizij, jak symbol męczeństwa za Ojczyznę, młodzieńcza postać Ludwika Wolskiego, sina cała i obrzękła od stukilkudziesięciu uderzeń pletni, przeszyta kulami wkońcu, gdy wyczerpała się dręczycielska pomysłowość oprawców.

Czy sąd złoczowski, sąd - okrutnik, sąd - morderca, może liczyć choćby na tę wobec sądu Bożego okoliczność łagodzącą, w imię której Zbawiciel Swym zabójcom przebaczył, jako że nie wiedzieli, co czynią?

Jak relikwje czczone będą kiedyś pogruchotane kości i kostki męczenników złoczowskich. W imię tego, co przeszedł on i jego towarzysze i w imię tego, co zapowiadał. Bo był z tych młodych, których widok radością i otuchą przejmuje pokolenia schodzące z pola, którzy idą w życie jak widomy znak błogosławieństwa niebios, wyposażeni wieloraką siłą, krzepcy cieleśnie, czyści w sercu, wyniośli na duchu, zaprawieni w karności i wytrwaniu.

Ludwik Wolski z domu wyniósł zaczątki cnót, które potem w życiu wcześnie rozrabiał i utrwalał. Był synem Wacława Wolskiego znakomitego patrjoty. A matką była Ludwikowi Marja z Młodnickich, poetka lutni o złotych strunach. Górny nastrój i żarliwość patrjotyczna składały się na atmosferę domu, w którym wzrastał..."

A oto co o studencie-prymusie pisze ukochany jego ówczesny profesor, Władysław Witwicki:

"Był pomiędzy uczniami gimnazjum VII-go we Lwowie Ludwik Wolski, chłopak stale pierwszy w klasie, choć nie należał do typu tych celujących, którzy świata poza książką nie widzą. Przeciwnie: i do tańca był, jak to mówią, i do różańca.

Jasnemi oczyma patrzał na świat jasno, bystro, poczciwie i wesoło. Zdawało się, że swą dobrą i rozumną twarzą każdego chwyci za serce i świat przejdzie, czyniąc dobrze. Wielostronne i niezwykłe nosił w sobie zadatki na przyszłość. Miał żywe poczucie estetycznej wartości słowa i zwrotu i miał żyłkę do ścisłego badania faktów; kochał się w kwiatach, trawach, chrząszczach, lgnął do ludzi, a nadewszystko kochał prawdę. W każdem rozumnem znaczeniu tego wyrazu.

Z odznaczeniem skończył szkoły średnie, a skończywszy studja rolnicze, wziął się z zapałem do pracy na kawałku ziemi ojczystej pod Złoczowem. W wolnych chwilach pisał wiersze, tłumaczył, kształcił się..."

Niemniej serdecznem, wymownem wspomnieniem wypowiedział się o Ludwiku Wolskim profesor akademji dublańskiej, dr. Stefan Pawlik:

"...Młodzieniec wyjątkowych zdolności, kryształowego charakteru, niespożytej energji, pracy, inicjatywy, ducha pełen i poezji życiowej, ceniony wysoko przez profesorów, miłowany przez kolegów, którym przoduje, wychodzi po wybuchu wojny ze wschodnim legjonem, a po rozwiązaniu tegoż, wzięty w niewolnicze austrjackie szeregi, przechodzi ciężką, karpacką poniewierkę. Wyrwany z niej nareszcie przyjazną ręką, kończy chlubnie studja rolnicze w Dublanach, gdzie też następnie jako asystent pracuje. Na pierwszą wieść o uwolnieniu rodzinnej, złoczowskiej ziemi, przez wojnę doszczętnie zniszczonej, wraca do niej, aby jako komisarz rolniczy i sam gospodarz oddać się cały sprawie jej ratunku. Był bowiem jednym z tych, o których powiedziano:

"Temu tylko pług a socha,
Kto tę ziemię czarną kocha..."

Kochał ją nie jako rentę i "sferę", nietylko jako warsztat pracy, kochał ją jako rdzeń narodowego życia, jako posłannictwo solenne, obowiązek, tradycję. Praprawnuk konfederata barskiego, prawnuk jednego z tych, którzy w noc listopadową trzymali straż pod Belwederem, wychowany na cyklach grottgerowskich i słynnym "Katechizmie polskiego dziecka", dedykowanym jemu właśnie przez ojca chrzestnego, Władysława Bełzę, - widział on w zawodzie swym i w kawałku rodzinnej ziemi, Perepelnikach, wysunięty jakoby szaniec Rzeczypospolitej, której majestatu i całości miał bronić.

Jakoż bronił jej do ostatka. Żył, póki młodego życia stało, na posterunku, ratując jako władza, a jako obywatel pod własny, dziurawy dach garnąc polskie, zarówno jak ruskie gromady bezdomnych, chwili wygody ani spoczynku sobie nie dając.

Przy tej to pracy zaskoczyła go ruska nawała.

Nie na życie obrócić się miał wszystek zacny i rozumny wysiłek tej młodości, ale na jedyną, straszliwą, ostatnią godzinę bohaterskiej śmierci! A znaczoną mu ona była - rzec można - już od kołyski. Ur. w r. 1895 w Schodnicy, otrzymał był, jako dar chrzestny od swej babki, Karolowej Młodnickiej, ongiś panny Wandy Monne - muzy grottgerowskiej "Wojny", - dwa słynne oryginały mistrza, dziatwie polskiej poświęcone. Pierwszy rysunek przedstawia pacholę śpiewające na chórze, drugi innego znowuż chłopczynę, w chwili, gdy w podziemiach Wawelu całuje sarkofag Kościuszki. Pod rysunkiem tym wysztychował Grottger okrągłem, czytelnem pismem, wiersz swej narzeczonej, prostą, pełną wdzięku dziecinną modlitewkę, w której chłopię polskie mówi do Boga o Ojczyźnie:

"I zahartuj mdłe me ciałko,
Wolą, siłą, męstwem szczerem,
Gdy dasz łaskę cierpieć dla Niej,
Żebym cierpiał bohaterem!"

Co do joty spełniło się na jej wnuku proroctwo tragicznej, grottgerowskiej muzy! Jemu też przypisał poeta i wychowawca duchowy całego pokolenia "z miłością i błogosławieństwem", swój serdeczny "Katechizm". Na nim dosłownie uczył się czytać Ludwik.

"- A w co wierzysz?
W Polskę wierzę!
- Coś ty dla niej?
Wierne dziecię!
- Coś jej winien?
Oddać życie!"

Uroczyście, jak rotę przysięgi, wymawiał ongiś głos dziecka te wiernie aż do śmierci dotrzymane słowa...

Od listopada 1918 r. więziony, myśl o złożeniu okupu zbirom odrzucił, z możności ucieczki, ze względu na współwięźniów nie skorzystał, l kwietnia 1919 r. postawiony przed sąd doraźny w Złoczowie, zarzutowi stawianemu nietylko nie zaprzeczył, ale z naciskiem w obliczu śmierci okrutnej go podtrzymał Całą jego "winą" bowiem była niezłomnie pełniona, do ostatniego tchu hardo wyznawana - polskość.

Umierał jak bohater z odwagą i godnością, świadom w pełni, za co ginie. Po spowiedzi odbytej polecił ks. prałatowi Czajkowskiemu, by zaświadczył rodzicom, że syn ich "umarł jak dobry Polak". A wreszcie, półżywy po męczarni nieludzkiej, poszarpany, skrwawiony, już tylko strzęp człowieka (sto kilkadziesiąt nahajów wytrzymać musiał w śledztwie!) dźwignął jeszcze swą odwagą współtowarzyszy - skazańców.

"Do ofiar strzelano ztyłu, w plecy" - czytamy w zapiskach z tych dni "sądnych" Złoczowa. "Tylko Ludwik Wolski, podczas ostatniej egzekucji, wezwał swoich towarzyszy, Marjana Niecia, Kazimierza Irzykiewicza i Stanisława Mazurka, aby śmiało patrzyli śmierci w oczy. Odwrócili się do wymierzonych przeciw sobie karabinów i tak polegli."

Nie była i nie będzie ta śmierć okrutna nadaremną. Niechże ziemia, za którą polegli, którą wysoką ceną krwi swej przeczystej uświęcili, wdzięczna, wolna i miłościwa nie cięży ich popiołom synowskim !



[z tego samego źródła:]

W notce o Jerzym Podgórskim, ur. w r. 1898 w Stanisławowie, oficerze artylerii Legionów, członku POW w Złoczowie.

Do wiersza ś. p. Ludwika Wolskiego o przewidywanym upadku Ukrainy dorobił jako utalentowany rysownik ilustrujące karykatury, co gdy zostało wykrytem, spowodowało jego aresztowanie, śledztwo, tortury w celu wydobycia zeznań, a na koniec śmierć przez rozstrzelanie 27 marca.



Mauzoleum pomordowanych z Złoczowie, w którym pochowano Ludwika Wolskiego
i 21 innych ofiar ukraińskich sądów doraźnych
stan z lat 20-tych, zdjęcie z książki "W obronie Lwowa i Wschodnich Kresów"

mauzoleum pomordowanych w 1919 r. w Złoczowie
(kliknij żeby obejrzeć)



[źródło: Prof. Włodzimierz Stępień: "Krwawe dni pod panowaniem hajdamaków ukraińskich" Całość drukowana w pięciu odcinkach w "Kurierze Poznańskim": 14, 15, 17, 20 i 22 sierpnia 1919 (numery 186, 187, 188, 190 i 192). Zachowano oryginalną pisownię.]

Z obszernej relacji autora - profesora złoczowskiego gimnazjum, internowanego przez Ukraińców na zamku w Złoczowie - przytaczamy jedynie fragmenty, związane z losami Ludwika Wolskiego.

Pannę Zakrzewską, córkę prokuratora, skazano na 3 lata więzienia za to, że w czasie rewizji domowej znaleziono w jej szufladzie pamflet na Ukrainę, (autora śp. Wolskiego rozstrzelano);

(...)

Tego samego dnia około godz. 9 wieczór słyszeliśmy jakiś gwar na korytarzach więziennych, w kwadrans zaś później gwar przeniósł się na zewnątrz popod nasze okna. Naraz wstrząsnął nami huk silnej salwy karabinowej, po której padło 13 pojedynczych strzałów. Były to pierwsze ofiary mordu ukraińskiego: Nowakowski, Sym, Stefanowski, Dębicki, Szemberski, dwaj bracia Ciepielowscy, Herzog i Podgórski, razem dziewięciu. Słyszeliśmy nawoływania "dobyj!" i silne uderzenia kolbami w głowy nieszczęśliwych. Następne egzekucje odbywały się co trzeci lub czwarty dzień. W dniu egzekucji katowano ofiary w straszliwy sposób. Do cel więziennych dochodziły przerażające, męskie jęki, które nas wszystkich wprawiały w konwulsyjne drgania.

Katami byli huculi kołomyjscy, a rozstrzeliwali i kolbami dobijali jednoroczniacy ruscy. Niektórzy wycierpieli po 300-400 nahajów. Ciała skatowanych tak strasznie puchły, że gdy ich wołano do wysłuchania wyroku, nie można było wdziać odzieży; trzeba było odzież rozpruwać i lekko na ciele zszywać. Katowano dla wydobycia zeznań, że należeli do polskiej organizacji wojskowej.

(...)

Młodego dziedzica Wolskiego strasznie skatowano i rozstrzelano za pamflet na Ukrainę.

(...)

Ciała niektóre, jeszcze drgające, rzucano na wozy na ten cel przygotowane na dziedzińcu zamkowym i wywożono na cmentarz, gdzie po 4 do 5 jak psów do jednej rzucano jamy.

Dnia 4. kwietnia telegraficzny rozkaz sekretarjatu stanisławowskiego zawiesił sądy doraźne w Złoczowie.



[źródło: "Gazeta Bydgoska" nr 178 z 3 sierpnia 1930 r. Zachowano oryginalną pisownię]

W oczy...

Nie, nie wtedy konał syn mój, słyszycie?!
Gdy rusiński siekł go nahaj do kości!
Nie! on wierzył, że śmierć taka, to życie,
Ze swem ciałem szlak do domu wymości!

I nie wtedy konał syn mój, gdy hardo,
ku luf oczom pierś broczącą zwróciwszy,
Śnił, na zbirów swoich patrząc ze wzgardą,
Że z za grobu żyw powróci - i mściwszy!

Gdy zeń katy łach ostatni obdarły
I rzuciły w dół, nagiego, jak ziarno -
Nie byłci on, chociaż w śmierci- umarły!
Jeszcze w ran swych ufny czerwień ofiarną...

Dziś dopiero skona syn mój! Słyszycie?!
Dziś - z druhami - wieczne zawrą go ciemnie...
Nie przyjęła śmierć krwi ceny za życie -
I śmierć wygra, jeśli padli daremnie!

Więc nie wilcze klnę dziś tropy i żbicze,
Lecz po ziemi garść się schylam i milczę...
I w okrutne jedno ciskam oblicze,
W oczy sroższe, niźli sępie i wilcze,

Grudę tej ziemi, tej ziemi, co tłoczy
Niepocieszone dziecka mego oczy!

Lwów, 1930. Maryla Wolska.

Zmarła przed niedawnym czasem poetka lwowska, ś. p. Maryla Wolska, straciła w roku 1919, podczas walk z Ukraińcami o rodzinny Lwów, swego ukochanego syna. Poświęciła mu od tego czasu niejeden poemat. Wiersz powyższy jest ostatnim utworem rymowanym poetki. Pozostał on na biurku zmarłej, jako świadectwo jej nastroju duchowego w ostatnich chwilach życia.



[źródło: Grzegorz Łukomski, Czesław Partacz, Bogusław Polak "Wojna polsko - ukraińska 1918-1919". Koszalin - Warszawa 1994, Wydawnictwo Uczelniane Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Koszalinie.] Skróty w wierszu Wolskiego były już w oryginalnym źródle. W kilku miejscach poprawiono zauważone literówki.

Ludność polska Galicji Wschodniej nie popierała, a nawet sabotowała rozporządzenia władz ukraińskich. Obszary dworskie wstrzymywały wszelkie prace polowe. Niszczono zboże i maszyny rolnicze. Prowadzono działania propagandowe mające podnieść na duchu ludność polską. Władze ukraińskie zastosowały terror, sądy doraźne, zwolnienia z pracy i rozstrzeliwania. Tak było np. w Złoczowie, gdzie odkryto rzekomy spisek, w wyniku którego rozstrzelano kilkanaście osób.239 Podczas okrutnego śledztwa u jednej z kobiet znaleziono wiersz pt. "Ukraina". Jego autor, Ludwik Wolski, wnuk Wandy Monne, narzeczonej Artura Grottgera został rozstrzelany. Ale uprzednio otrzymał 400 razów nahajką. Czy jego śmierć warta była tego satyrycznego wiersza? Osądźmy sami:

Cały świat się dzisiaj zmienia,
dziś Wolności świta era,
bo w myśl samostanowienia,
każdy los swój sam obiera.
Byli Niemcy i Moskale,
człowiek siedział u komina,
dzisiaj siedzi w kryminale,
bo woskresła Ukraina.

Biedak czy też gruba ryba,
Wszystkich pod klucz się zamyka -
Wkrótce internują chyba
Co drugiego nieboszczyka
i nie wpuszczą go do nieba,
aż zań okup da rodzina,
bo "na wijsko hroszi treba,
gdy woskresła Ukrajina"
...

W sposób zgoła barbarzyński
obalili Mickiewicza
znak, że Naród Ukraiński
do kulturnych się zalicza.
Szyldy tłukli po Złoczowie,
niech świat cały głowy zgina,
bo już teraz każdy powie:
"tut istina Ukrajina!"

Stasiuk, Ciokan no i Wanie
dziś pracują niestrudzenie,
same notoryczne dranie,
napychają swe kieszenie.
Drą co wlezie różne własty,
"bydła, zbiże, bulby, sina -
treba szcze szczo wlize krasty,
dok ne pomre Ukrajina"
(...)

Chłop do wojska bez "prymuki"
z taką garnie się ochotą,
że mu w plecy sypią buki,
by był mniejszym patriotą
i jak kochająca "Maty",
rózgą uczy cnoty syna,
tak dziś kmiotek bierze baty,
"by znaw szczo to Ukrajina!" (...)

Wtedy wszyscy gdy dożyjem,
pojedziemy do Strutyna
by zaśpiewać wraz Requiem:
"Wże pomerła Ukrajina!"

Według przypisów, wiersz Ludwika Wolskiego został zaczerpnięty z książki M.J. Wielopolskiej-Janowskiej "Gontowszczyzna. Wspomnienia z rebelii ukraińskiej w Małopolsce Wschodniej". Poznań 1924, s. 46-47.




Ukraiński kapitan Ciokan, inicjator mordów złoczowskich.
Zdjęcie opublikowane w "Tygodniku Illustrowanym" nr 31 z 2 sierpnia 1919 r. z oryginalnym podpisem.

Z galeryi zbirów hajdamackich
(kliknij żeby obejrzeć)