Trościanieccy na frontach II wojny światowej
Dodane przez Kazimierz dnia Maja 09 2010 22:50:33
[źródło: Nasz kresowy dom nad Hukiem, Smolanką i Łopuszanką". Opracowanie zbiorowe pod redakcją Antoniego Worobca. Zielona Góra 2000.


Trościanieccy na frontach II wojny światowej



Latem 1939 r. mieszkańcy Trościańca Wielkiego nie dostrzegali odznak nadciągającej burzy wojennej. Życie płynęło spokojnym nurtem. Niewielu wówczas czytało codzienną prasę. Gazety redagowano dość powściągliwie, informowały jedynie o wydarzeniach krajowych. A w kraju odbywały się. zbiórki na FON (Fundusz Obrony Narodowej). Ludzie dobrej woli, a także młodzież szkolna, składali drobne datki na dozbrojenie armii.

We wsi, może częściej niż w poprzednich latach, odbywały się zbiórki drużyn Związku Strzeleckiego. Starsi ćwiczyli czasami musztrę wojskową na Błocie, młodsi wyżywali się w grach sportowych. Któregoś dnia ustawili się do wspólnej fotografii. Jedna z nich zachowała się do dziś. Widzimy na niej grupę dorodnej młodzieży na tle Domu Ludowego. Rozgrywali przed chwilą mecz piłki siatkowej, obecnie pozują do zdjęcia. Najmłodsi - ci siedzący i klęczący z roczników 1924-1926, to wnet (za niecałe dwa - trzy lata) konspiracyjny pluton "Staw", działający w samoobronie wsi. Wczesną wiosną 1944 r. wcieleni do Ludowego Wojska Polskiego walczyli z niemieckim najeźdźcą na przedpolach Warszawy, na Wale Pomorskim, forsowali Odrę i Nysę, walczyli o Berlin. Kilku z nich: F. Górski, M. Dajczak, J. Buczny zdobyli stopnie oficerskie i szczęśliwie doczekali końca wojny.

Ci starsi (wyższe rządy na fotografii) niemal wszyscy stanęli zaraz za kilka tygodni w wojennej potrzebie. Czy którykolwiek z nich przeczuwał, co go wnet spotka. Czy stojący obok Stanisława Turkiewicza Józef Olender, zwany Junak, przypuszczał, że już we wrześniu zginie śmiercią żołnierską podczas natarcia niedaleko drogi Iłża - Lipsk? Czy stojący obok Władysława Mazurka - Józef Światkiewicz (Półtorak), sądził, że zostanie bestialsko zamordowany, gdy będzie wracać samotnie z kampanii wrześniowej? Czy stojący ten (czwarty od lewej) Józef Turczyński mógł przypuszczać, że parę. lat walczyć będzie gdzieś w odległej Italii, że będzie budował "drogę polskich saperów" wiodącą na wzgórza monte-cassińskie? Tych znaków zapytania możnaby tu postawić znacznie więcej.

Na razie była pełnia lata. sucha i upalna pora roku, jak to zwyczajnie bywało na Podolu, Zapowiadały się rychłe żniwa. Na wakacje letnie do Trościańca, zwłaszcza do dworu, zjechała tłumnie młodzież ze szkół. Na koniec sierpnia zaplanowano w Trościańcu dożynki gminne. Na tę okazję, przebywający na urlopie u krewnych Mikołaj Półtorak, nauczyciel z kieleckiego podjął inicjatywę zorganizowania zespołu tańca ludowego. Miał w tej dziedzinie spore doświadczenie pedagogiczne. Wybrał więc chętną młodzież obojga płci i wieczorami odbywał z nimi naukę tańca. Młodzież ochoczo garnęła się na te zajęcia, jako, że była okazja do spotkań towarzyskich i nawiązywania wzajemnych sympatii. Rzecz znamienna, że jedna z takich sympatii przetrwała już 60 lat!

W niedzielę 27 sierpnia 1939 r. odbywały się gminne dożynki, zakończone zabawą taneczną w Domu Ludowym. Gwoździem programu miał być popis par tanecznych. Zapalono już lampy zawieszone nad "parkietem" sali. Publiczność ustawiła się pod ścianami, czekano na skocznego mazura... Wtem zrobił się rumor, na środek sali zamiast zespołu tanecznego wkroczyły urzędowe osoby: Jan Półtorak - jako zastępca wójta gminy, któremu towarzyszyli posterunkowy policji i miejscowy sołtys. Z wydobytego dokumentu z teczki wyczytywał nazwiska rezerwistów, którzy mieli się natychmiast stawić w swoich macierzystych pułkach...

W tym miejscu wrócę do moich osobistych wspomnień spisanych przed kilkoma laty, na okazję 50-lecia wybuchu września: "W ostatnią niedzielę sierpnia 1939 r. doręczono mi urzędowe pismo, jego treść pamiętam do dziś: Nazwisko i imię: Antoni Worobiec s. Józefa, rocznik 1918, stopień wojskowy: kapral podchorąży... zgłosi się natychmiast u oficera mobilizacyjnego 51 pułku piechoty w Brzeżanach...".

Poniżej pouczenie, jak należy udać się natychmiast do formacji wojskowej oraz co mnie czeka, gdyby... To ostatnie było zupełnie zbędne. Powszechnie mówiło się o nieuniknionej wojnie. Wszyscy wierzyli w siłę militarną wojska, ufali naszym sojusznikom Francji i Wielkiej Brytanii. Wierzyliśmy niezłomnie, że jesteśmy: silni, gotowi i zwarci...".

Tej samej nocy znalazłem się w zatłoczonym rezerwistami pociągu jadącym do Lwowa, gdzie należało przesiąść się w kierunku Brzeżan. Po drodze wielu kolegów z czasów gimnazjalnych w Złoczowie jak i rówieśników z Tarnopołskiej szkoły podchorążych. Panowała niefrasobliwa atmosfera. Przeżywaliśmy podniecenie oczekującej nas przygody.

Kiedy przyjechałem do Brzeżan, koszary były już puste, ubiegłej nocy (27 sierpnia) ogłoszono alarm w 51 pułku piechoty. Poszczególne bataliony odmaszerowały do miejsc koncentracji mobilizacyjnej . Pułkiem dowodzili wybitni dowódcy. Jednym z pierwszych był płk Marian Kukieł, późniejszy generał i minister w rządzie Władysława Sikorskiego. Ostatnim dowódcą był ppłk August Emil Fieldorf.

Większość z nas, oficerów i podchorążych, nie znała go. Przybył do pułku w 1938 r. Słyszeliśmy o nim wiele. Wnet poznaliśmy go na mobilizacyjnej odprawie. Stanął przed nami. Młody, czterdziestokilkuletni, o kruczych włosach i bardzo sympatycznej twarzy. Miał na sobie skromny mundur polowy, bez odznaczeń i symboli swojego dowódczego stopnia. Witał nas kolejno przez podanie ręki, a stojący za nim adiutant odczytywał z grubego rejestru, kto przed nim stoi. Pamiętam, że pytał mnie, co studiuję, czym się interesuję...

Następnie w kilku wyważonych zdaniach przedstawił ogólną sytuację Kraju, potem wtajemniczył nas w zadania mobilizacyjne pułku. Wynikało z tego, że 12 Podolska Dywizja Piechoty nie była jednostką pierwszolinijną, że 12 DP, 13 DP, 19 DP i kilka innych związków były odwodem strategicznym Naczelnego Wodza. Więcej go nie widziałem, odjechał bowiem 3 września rano wraz z pierwszym transportem na front, w rejon koncentracji armii odwodowej "PRUSY". W następnych dniach ruszyły dalsze transporty. Nasza odwodowa dywizja stała się już 4 września pierszolinijną. Jechaliśmy pośpiesznie, aby wypełnić "lukę częstochowską", długość ok. 90 km na styku dwu armii "Kraków" i "Łódź". Okazało się bowiem, że już 2 września w tę lukę wdzierała się nieprzyjacielska 10 armia "Süd", w składzie której 2 i 3 lekka dywizja zmotoryzowana, swoimi czołgami i samochodami opancerzonymi parła w rejon Końskich, Skarżyska i Suchedniowa. Nasze pułki: 51 z Brzeżan, 52 ze Złoczowa i 54 z Tarnopola miały powstrzymać ten marsz.

Należy tu uzupełnić, że większość naszych Rodaków służyła właśnie w tych pułkach piechoty oraz 12 pułku artylerii lekkiej i ich jednostkach pomocniczych. Tu więc na odcinku frontu znalazła się większość trościanieckiej młodzieży. Mój batalion (III/51), w którym byłem zastępcą dowódcy plutonu strzeleckiego, wyładował się na stacji Wąchock późnym wieczorem 6 września. Był atakowany dwukrotnie przez niemieckie lotnictwo. Opóźnienie z tego powodu było duże. Z Wąchocka nocnym przemarszem przez Skarżysko-Kamienną dotarliśmy do lasów przed Rejowem, gdzie natychmiast przystąpiono do organizowania obrony. 8 września o godz. 10.00 na naszym przedpolu pojawiły się zmotoryzowane oddziały rozpoznawcze 3 dywizji niemieckiej (3 Leichte Panzerdivision). Przed południem płk Seweryn Łańcucki - nasz dowódca operacyjny, nakazał natarcie trzema batalionami 12 DP przy wsparciu artyleryjskim 12 pal. Nasz batalion ma ich osłaniać od drogi Iłża - Lipsk. Idzie więc natarcie, zupełnie jak na ćwiczeniach, biegną, padają, podnoszą się i ciągle naprzód. Idzie l batalion 52 pp, a w nim tylu trościanieckich, są tam Olendrzy, Półtorakowie, jest kapral Sudal, są jego koledzy z Załoziec. Na prawym skrzydle naciera 3 batalion 54 pp z Tarnopola, w tym batalionie - jak się to później okazało, plutonem moździerzy dowodził plutonowy podchorąży Władysław Rubin, ten, którego później nasz Papież Jan Paweł II podniósł do godności kardynalskiej. Niemiecki pułk rozpoznawczy pozostawia na polu kilka płonących pojazdów bojowych i wycofuje się. Natarcie udało się.

9 września z rana, po nocnym przegrupowaniu się, ponowne natarcie batalionów 12 DP. Artyleria niemiecka ześrodkowuje swój morderczy ogień na skraj lasu, skąd rusza natarcie. Nasz batalion, nie bacząc na straty, zdobywa osadę Maziarze. Przygniata nas huraganowy ogień niemieckich dział. Tkwimy w miejscu. Około 9.00 na przedpolu pojawił się nieprzyjacielski batalion czołgów. Suną rozwiniętym frontem wprost na nas. Nasze działka przeciwpancerne, przysłane nam przed dwoma dniami wprost ze starachowickiej fabryki broni, czynią cuda. Zapaliły już kilka pojazdów, jedni się cofają, w to miejsce pojawiają się nowe. Trwa zawzięty bój. Wojna nerwów, mimo dużych strat tkwimy w swoich, naprędce wykopanych dołkach. Wnet wycofuje się nasz l batalion, uciekają w popłochu do lasu. Mają dużo strat w ludziach. W ślad za nim wycofuje l batalion 52 pp - ten złoczowski. To w jego szeregach tego właśnie dnia pada dzielny celowniczy, ścięty serią z karabinu maszynowego, Józef Olender z Hnidawskiego Folwarku.

Widok cofających się batalionów naszej dywizji działa przygnębiająco na resztę sił. W oddziałach zapanowała atmosfera klęski. Skuteczny ogień artylerii wroga spowodował popłoch. Zadziałały też inne czynniki: przemęczenie żołnierzy, brak wody w upalny dzień, groza płonących wokół zagród wiejskich. Wszędzie trupy ludzkie i końskie, wszędzie masy rozrzuconego sprzętu, wałęsające się konie, cywile uciekający do lasu. Po południu przybyli generałowie Skwarczyński i Paszkiewicz. Obaj ocenili, że żołnierze nie są zdolni do dalszej walki. Należy wycofać się na wschodni brzeg Wisły. Ppłk Fieldorf zorganizował odprawę, nakazując: "przebijać się małymi grupami pod dowództwem oficerów lub podchorążych na wschodni brzeg Wisły w rejonie Józefowa".

Niewielu z nas dotarło cało i żywo do punktu zbornego - Ośrodka Zapasowego 12 DP w rejonie Złoczowa. Wielu naszych poszło do niemieckiej niewoli i wśród nich: Józef Bil, Władysław Dajczak, Wincenty Drozd, Piotr Fedunik, Władysław Olender, Piotr Łokieć, Józef Sierżant, Sylwester Dajczak, Franciszek Żmudź...

Inna grupa naszej młodzieży walczyła w 22 pułku ułanów wraz z Podolską Brygadą Kawalerii. Działania bojowe rozpoczął brodzki pułk ułanów już l września. Prowadząc opóźnione boje ciągle z zaczepnym odwrocie przeszedł szlak od źródeł Warty aż po Tomaszów Lubelski. W tym pułku walczyli: Maciej Wojtyna, Jan Worobiec, Władysław Gierc, Szczepan Trymbulak. Wszyscy szczęśliwie powrócili unikając sowieckiej niewoli.

W bardzo trudnej sytuacji znaleźli się ci z naszych Rodaków, którzy uformowani w ośrodkach zapasowych zdążali do ostatniego rejonu Kraju, organizowanego na "rumuńskim przedmościu". Większość tych oddziałów zostały zagarnięte w niewolę sowiecką po 17 września 1939 r.

W przejściowym obozie jenieckim, zorganizowanym przez Czerwoną Armię w miasteczku Monasterzyska, znaleźli się: Józef Łaciak, Jan Sudał, Antoni Worobiec, oraz kilku rezerwistów z Załoziec. Pod koniec września jeńcy ruszyli w długich kolumnach na wschód. Przemierzali rozległe pola żyznego Podola. Przed granicą na rzece Zbrucz załadowano ich do wagonów i skierowano do Wołoczysk. Tam w szczerym polu, na dużej przestrzeni ogrodzonej drutem kolczastym, przetrzymywano kilka tysięcy naszych żołnierzy. Za namową polskich kolejarzy, konwojujących transporty z jeńcami, wielu odważyło się na ucieczkę w biegu z pociągu. W ten sposób uniknęli losu dalszej katorgi, a może śmierci nasi Rodacy: kpr. Jan Sudal, pchor. Antoni Worobiec oraz kpr. Baj z Załoziec, natomiast Józef Łaciak z 52 pp. dojechał z transportem jeńców do osławionego obozu w Starobielsku: "Osadzono nas w obozie jenieckim w starobielskim monastyrze - pisał po latach Józef Łaciak. W małych celach klasztornych mieszkało nas po 70 ludzi (sala 3,5 x 3 m). Spało się na podłodze i 4-piętrowych pryczach. Cele klasztorne nie mogły pomieścić ponad 8 tyś. niewolników, czyli większość spała w namiotach, mimo że była już mroźna jesień. Pracowaliśmy ciężko przy wyładunku drzewa spławianego rzeką Don. Grupę ok. 700 oficerów trzymano pod strażą w wydzielonych pomieszczeniach. Nie wiemy, co dalej się z nimi stało...

Późną jesienią szeregowych jeńców pochodzących z Tarnopolskiego zwolniono do domu - jako obywateli radzieckich...".

Pod koniec września 1939 r. większość zmobilizowanych naszych Rodaków wróciło do domu. Niebezpieczne dla niektórych były samotne powroty przez wsie ukraińskie. Zdarzały się przypadki wrogiej postawy ludności cywilnej, rabowano sprzęt, mundury wojskowe i mordowano bezbronnych żołnierzy. W drodze powrotnej zginęli tragicznie zamordowani przez ukraińskich nacjonalistów nasi żołnierze: Franciszek Gmytrów, Józef Mielnik, Józef Półtorak (Światkiewicz) oraz młodszy z "Junaków" - Michał Olender z Hnidawskiego Folwarku.

Nastały czasy panowania sowieckiego. W listopadzie 1939 r. Rada Najwyższa ZSRR przygarnęła nas pod swoje opiekuńcze skrzydła. Staliśmy się - z łaski Stalina - obywatelami radzieckimi wraz ze wszystkimi tego konsekwencjami. 6 grudnia odbył się pobór roczników 1918i 1919 do Czerwonej Armii. Natychmiast po wojskowym przeglądzie w Załoźcach zabrano do odległych garnizonów radzieckich naszych poborowych: Józefa Daniłowa, Franciszka Wodeckiego, Piotra Kusiaka, Michała Strąga, Józefa Wojtynę, Władysława Mazurka, a nieco później Józefa Turczyńskiego. Wielu z nich zginęło w toku działań wojennych na terenie ZSRR w latach 1942 - 43, Piotr Kusiak w szeregach LWP zginął pod Wawrem koło Warszawy latem 1944 r.

W podobnej sytuacji znaleźli się młodzi Rodacy wywiezieni 10 lutego 1940 r. w bezkresne tajgi, do kopalń Świerdłowska. Tu, jesienią 1941 r. w wyniku porozumienia Sikorski-Majski, naszym zesłańcom wydano dokumenty i swobodę zmiany miejsca zamieszkania. "Wtedy - jak pisze Władysław Strąg we wspomnieniach Sybiraka - zachłysnęliśmy się wolnością. Nasi ojcowie postanowili za wszelką cenę uciekać w stronę Polski, do domu - jak nam się wówczas zdawało. Ale do domu była jeszcze długa droga. Tymczasem zostaliśmy wcieleni do Krasnoj Armii".

"Kiedy jednak dowiedziałem się, że w Sielcach, Sumach, Żytomierzu tworzą się polskie formacje wojskowe, podjąłem desperacką decyzję wiać. Podróżując na gapę, na dachach wagonów, nocą dotarłem szczęśliwie do Berdyczowa. Tu przyjęto mnie do Szkoły Podoficerskiej Broni Pancernej. Otrzymałem podstawowe wyszkolenie strzeleckie oraz nabyłem umiejętności prowadzenia pojazdów bojowych. W Chełmie, już na polskiej ziemi, skierowany zostałem na front. Odtąd, aż do końca wojny jechałem i walczyłem, przez Warszawę - Bydgoszcz - Wał Pomorski - do Berlina.

Podobny los dzielił inny nasz Sybirak - Józef Olender, syn Józefa, rocznik 1918. Ukończył Oficerską Szkołę w Riazaniu. Od Chełma szedł na czele swojej kompanii aż do Pragi, gdzie zginął śmiercią żołnierską.

W szeregach Ludowego Wojska Polskiego służyło i walczyło niemal 90 naszych Rodaków, zagarniętych w poborze wiosną 1944 r. W toku walk frontowych lub w wyniku odniesionych ran życie oddali:
- Józef Olender,
- Piotr Kusiak,
- Józef Olender,
- Leon Olender,
- Franciszek Półtorak,
- Jan Strąg,
- Jan Żytyński,
- Józef Żytyński.
O losie Józefa Turczyńskiego, który z Czerwonej Armii przedostał się do dowództwa armii polskiej stacjonującej w 1942 r. w Buzałuku i następnie odbył szlak bojowy w oddziałach II Korpusu we Włoszech, piszemy w oddzielnym rozdziale. Zarówno on, jak setki tysięcy innych żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych - na wzór swych przodków w XIX w. stali się tułaczami pozbawionymi ojczyzny.

Zdradziecki układ Jałtański z lutego 1945 r. podzielił Europę na dwa bloki ideologiczne, które rozdzielał symbolicznie Mur Berliński. Spośród naszych Rodaków walczących, a następnie tułających się po Europie Zachodniej, znaleźli się: Jan Kusiak, brat Szymona i Łukasza, Władysław Omilanowski, Jan i Stanisław Żmudziowie i inni.

Dopiero jesienią 1999 r. dowiedziałem się od mojego kuzyna Józefa Dodka, zamieszkałego we Francji, że jego teść- ojciec pierwszej żony Genowefy, która dość wcześnie zmarła - Jan Żmudź walczył w szeregach I Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka. Brał udział w bitwie o Normandii, zdobywał Antwerpię, Gandawę, Axel i inne miasta holenderskie. Nasi rodacy - emigranci walczyli na ziemi francuskiej, belgijskiej, holenderskiej. Mieli szczęście że bijąc Niemców, wyzwalali ludność tych krajów i mogli sławić imię oręża polskiego. Bohaterski dowódca I Dywizji Pancernej - gen. dyw. Stanisław Maczek, wręczał naszym Rodakom listy pochwalne.
Jeden z nich stanowi załącznik do książki. Czytamy w nim, że "Kapral Żmudź Jan z Lumosin (Francja) spełnił swój obowiązek wobec Polski, przez służbę w szeregach Polskich Sił Zbrojnych, w latach drugiej wojny światowej..."

Swój obowiązek wobec Polski spełniali też nasi emigranci w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Wnukowie Franciszka Kusiaka, który opuścił Trościaniec na początku XX w., walczyli w amerykańskich wojskach inwazyjnych na terenie Europy. Wielu naszych Rodaków pracowało w okresie całej wojny w przemyśle zbrojeniowym. Moi trościanieccy koledzy szkolni i sąsiedzi z Dębiny: Józef i Jan Sudalowie, urodzeni w Stanach Zjednoczonych, wrócili na kilkanaście lat do Ojczyzny w okresie dwudziestolecia międzywojennego.