Lecznictwo ludowe w Załoźcach i okolicy - cz.03
Dodane przez Remek dnia Grudnia 18 2009 15:25:56
[źródło: Rocznik Podolski. Organ Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk poświęcony sprawom i kulturze Podola. Tom I - rok 1938. Tarnopol 1938. Nakładem Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Wydano z zasiłku Funduszu Kultury Narodowej i Fundacji im. Wiktora hr. Baworowskiego.]

Stanisław Spittal (1891 -1964):


Lecznictwo ludowe w Załoźcach i okolicy.
część 3





CHOROBA W CHACIE WIEJSKIEJ I SPOSOBY JEJ LECZENIA


Już choćby z powyżej naprowadzonych motywów widzimy jak bardzo ważną rolę w życiu naszego ludu odgrywa choroba. Nie dzieje się to bynajmniej tylko dlatego, żeby się jej specjalnie bano, bo choroba jak i śmierć, to przecież dopust, kara, czy wola Boża. A z tą, czy się chce, czy nie, zgadzać się człowiek musi i walczyć trudno. Toteż prawie każdy z chorych, gdy przybędzie do lekarza, zaraz na wstępie pyta się: Czy to aby choroba śmiertelna? Niech mnie pan dochtor ratuje! ale proszę otwarcie powiedzieć, co ze mną będzie, bo, jak trzeba umrzeć, to szkoda się tracić, bo nie ma skąd. I chociaż każdemu życie miłe - godzą się spokojnie z wolą niebios, bo raz matka rodziła i raz umrzeć się musi, - raz kozie śmierć, - ha trudno. Mówią też tak: kto się leczy, tego bieda ćwiczy; jak komu na wiek (życie), to się znajdzie lek, a czasem to się trafi na lek - i wtedy warto już wydać parę groszy. Inaczej - po co? Aż nazbyt szkoda! Często dowiadują się, że nie ma nadziei na wyleczenie, bo zwykle chłop do lekarza jedzie przed samą śmiercią i kurę je wtedy również. Wedle przysłowia ludowego, chłop je kurę albo gdy ona zdycha, albo gdy on sam umiera. Chorobą jednak nie przejmują się zbytnio.

Chory pragnie pogodzić się z Bogiem, szuka ucieczki w modlitwie i w niej prosi Go o miłosierdzie, czy ewentualnie o pomoc, o ile jeszcze to wedle woli Bożej możliwe. Ozdrowieńcy zabierają się rychło do swojej roboty. Bo i tak już przez obłożną chorobę traci gospodarstwo rolne jednego pracownika, może nawet zdolnego, który w gospodarce domowej ważną odgrywał rolę. Wieśniak bowiem, choćby najzamożniejszy przyzwyczaił się wystarczać sam sobie. Chce zawsze, jak się sam wyraża, sam siebie obrobić i dopiero w ostateczności najmuje obcych robotników i to tylko wtedy, gdy uzna, że inaczej poniósłby zbyt wielką stratę. A i wówczas nawet czyni to bardzo niechętnie, bo przecież trzeba wydać trochę gotowego grosza, który, jak mówią, woleliby przepić (nawet gdy nie piją). Nie dziw więc, że ubytek jednego pracownika, zwłaszcza dobrego i znajdującego się w pełni sił, działa na cały dom przygnębiająco, choć na ogół nie przeszkadza w właściwym toku zajęć.

Z chorymi dziećmi, zwłaszcza gdy ich w domu więcej, mniej się liczą; chuchają jednak na dziecko jedyne, szczególnie gdy los chciał, że już kilkoro poprzednio zmarło. Śmierć dzieci poza tym zwykle lżej znoszą mniej odczuwając ich stratę, niż stratę dorosłych, bo i jeszcze wychowanie dziecka mniej kosztowało, no i: Bóg dał, Bóg wziął, a Wola Jego święta. Zresztą jedno umarło, to będzie drugie. Co innego, gdy śmierć zabierze kogoś z rodziny w sile wieku, z którego można było ciągnąć korzyści i to nawet długo, choć i to działa tylko chwilowo na pozostałych, którzy szybko przechodzą nad tym do porządku. Z materialnych pobudek i ze względów oszczędnościowych lekarz stanowi u większości wieśniaków końcowe zło czy konieczność, wypływającą czasem na prawdę z serdecznych pobudek, częściej jednak ze względu na języki wiejskich kumoszek i to dopiero, gdy już cały repertuar środków domowych i babskich, czy znachorskich leków zawiódł w zupełności.

Gdy więc ojciec, matka, mąż, czy żona są już konający, wiezie się ich w ostatniej chwili do lekarza po to, by nikt nie powiedział potem, że nie doktorowali (żałowali pieniędzy na doktora). A skoro lekarz powiedział, że szkoda trudu, bo już zapóźno, nie żal już chorym umierać, a pozostałym nikt już nawet najmniejszego zarzutu nie uczyni. Znane jest tu przysłowie: przez żony doszedł do (dorobił się) majątku, bo wieśniak w parę tygodni po pogrzebie jednej żony bierze drugą nie mogąc się obejść bez gospodyni, a po każdej ustawową część majątku dziedziczy. Więc choćby pochował ich z osiem, ale przed śmiercią był z nimi u lekarza - wszystko w porządku. Inaczej ta następna obawiałaby się wyjść za niego zamąż i przy każdej sposobności to by mu wypominała. Choć to właściwie nie należy bezpośrednio do sprawy, wspomniałem jednak o tym, by lepiej naświetlić psychikę tutejszego ludu wiejskiego.

Tak więc dzięki oszczędności i specjalnej mentalności naszego ludu, medycyna ludowa odgrywa w życiu wieśniaków nader ważną rolę i jest bardzo rozwiniętą gałęzią wiedzy ludowej. Każdy wieśniak, a kobieta specjalnie - im starsza, tym lepiej - zna cały szereg przepisów i prawiecznych recept, z dziada pradziada, na wszelkie dolegliwości, a zwłaszcza częściej zdarzające się w codziennym, pracowitym życiu wiejskim.

Wiele spraw i zdarzeń odgrywa w chorobie u ludu ważną rolę i ma doniosłe znaczenie. I tak, ciała niebieskie, a zwłaszcza gwiazdy i księżyc, ten ostatni specjalnie na nowiu, są pierwszorzędnej wagi. Choroba, która się zacznie na nowiu, podobnie jak księżyc, ciągle odnawiać się będzie i przybierać pod pełnię na sile, czyli że nigdy pomyślnie się nie skończy. Wszelkie znaki, czy to na słońcu, czy księżycu, niespotykane ustawienie się gwiazd, jakiekolwiek odbiegnięcia od zwyczajnej normy, zwłaszcza zaćmienia i zmiany w kolorze, źle wróżą dla zdrowia i życia ludzkiego. Najlepiej, gdy choroba zaczyna się na kwadrze, bo rokuje to dobre zakończenie.

Takąż rolę odgrywają i dnie złe i ciężkie - znane pospolicie pod nazwą dni felernych, tj. feralnych. W dnie te nieszczęśliwe, niebezpieczne dla zdrowia i szczęścia ludzkiego, leczenia rozpoczynać się nie godzi. Choroba, która w dzień taki się rozpoczęła, zwykle zły obrót przybiera, bo w ogóle, co się pod złą wróżbą zaczęło, nic dobrego nie wróży i źle się skończyć musi. Wierzenie to jest bezsprzecznie zabytkiem astrologii. Do dni ciężkich w ogóle należy każdy poniedziałek i piątek. Poza tym suche dni. Nigdy w dzień taki wieśniacy nie zaczynają roboty, nie zmieniają w dzień taki bielizny ani odzieży, bo w najlepszym wypadku będzie napaść (zwada, kłótnia, sprzeczka). Kto zachoruje w sobotę, nie wyjdzie (nie wyzdrowieje). Tak samo, jeśli chory prosi o piwo lub rybę, ma smak na piwo, ma apetyk na rybę, znak, że z choroby już się nie podniesie. Komu się śni, że złamał sobie ząb, ciężko zachoruje i umrze. Do dni feralnych, rozstrzygających na cały rok, należą Nowy Rok i wigilia Bożego Narodzenia. Co spotka bowiem człowieka w jednym z tych dni, spotykać go będzie przez cały rok. Z pogody na Nowy Rok i św. Sebastiana (20. I.) wróżą zdrowie, gdy jest jasno i słonecznie, choroby zaś, gdy jest pochmurno, a gdy deszcz pada, to będzie zaraza.

Cyfry niektóre, jak 3, 7, 13, lub liczby z pomnożenia tych cyfr złożone, np. 9, 27, w chorobie i zdrowiu wieśniaka bardzo wielką odgrywa rolę, niemniej ważny wywierają wpływ na sam sposób leczenia, zażywanie leków, ich jakość, a nawet samo rozpoznanie choroby. Liczby te jako resztki astrologii i szczątki żydowsko-arabskiej kabały, grają w życiu wieśniaka pierwszorzędną rolę. Gdy ktoś zachoruje mając np. lat 37, 73, pewnie nie wyzdrowieje, bo tu obok siebie stoją dwie cyfry feralne, tj. 3 i 7, a więc 3 z kosą; a gdy już ktoś mający lat 77 zapadnie na zdrowiu i to obłożnie, nawet szkoda go leczyć i nie warto wydawać ani grosza, bo aż dwie kosy przy nim.

Cały szereg powiedzeń i przysłów do tych cyfr się odnosi. Mówią: w Trojcy Boh perebuwaje; Trojcu Boh lubyt; do trzech razy sztuka; skrzywił się, jak od siedmiu boleści; ze strachu oblały go siódme poty; siódme poty biją na chorego przed śmiercią; siedm skór z chłopa złazi; suchoty mają siedm wierzchołków, krosta (świerzb ) leczy się siedm lat; kot mający siedm lat zamienia się w diabła; człowiek odmienia się co siedm lat, zmieniając tak charakter, jak i cały organizm; kołtun trwa lat dziewięć itp.

W każdym więc podręczniku medycyny ludowej znaleźć można specjalne tablice dni feralnych. Taką tablicę za Rammertem (1) umieścił w swym dziele Marian Udziela (2). Przesąd ten zresztą, do daty dni przywiązany jest raczej przesądem mieszczaństwa, niż ludu, jednak dla pełności obrazu wymieniam poniżej daty dni tutaj za nieszczęśliwe uważanych.

W okolicy Załoziec

 

Wedle Udzieli

styczeń: 1, 2, 4, 6, 10, 12, 13, 20

 

1, 2, 6, 11, 17, 18

luty: 1, 13, 17, 18

 

8, 16, 17

marzec: 13, 14, 16

 

8, 12, 13, 15

kwiecień: 10, 13, 17, 18

 

3, 15, 17, 18

maj: 7, 8, 13

 

8, 10, 17, 30

czerwiec: 1, 7, 13

 

1, 17, 20

lipiec: 13, 17, 21

 

1, 5, 6

sierpień: 13, 20, 21

 

1, 3, 18, 20

wrzesień: 10, 13, 18

 

15, 18, 30

październik: 6, 13

 

15, 17

listopad: 6, 10, 13

 

1, 7, 11

grudzień: 6, 11, 13, 15

 

1, 7, 11



Już z tej tablicy porównawczej widzimy, że tylko pewna część dat pokrywa się ze sobą, na ogół jednak tablice znacznie od siebie się różnią. Z obu widzimy, że najbardziej pechowym miesiącem - to styczeń, zwłaszcza w tutejszej okolicy. Czy tablica tutejszych dni feralnych nie jest czymś kolportowanym, także ręczyć nie mogę. Spis tych dni feralnych otrzymałem od bardzo starej babki. Nosi on datę 1853 i był ceniony do wojny światowej. Czy dziś ściśle te same daty w nim by figurowały, nie ręczę, bo po wojnie takiego spisu zdobyć mi się nie udało, cytuję jednak tamten o ustalonej tradycji.




Oryginalne przypisy:

(1) Rammert: Volksmedizin und medizinischer Aberglaube in Bayern, Würzburg 1869.

(2) Udziela M.: "Medycyna i przesądy lecznicze ludu polskiego", Warszawa 1891, str. 21.



poprzednia
część

 

 

Stanisław Spittal:
Lecznictwo ludowe w Załoźcach i okolicy

 

 

następna
część