Kazimierz hr. Wodzicki: Zapiski ornitologiczne cz.2 odc.2
Dodane przez Remek dnia Maja 26 2009 15:58:17
[Źródło: "Czas". Dodatek miesięczny. Tom VI. Rok drugi. Kwiecień. Maj. Czerwiec. Kraków. Czcionkami i nakładem drukarni "Czasu". 1857.]
Dla wygody współczesnych Czytelników poprawiliśmy archaiczną pisownię - np. z "y" na "j" ("gracyę" na "grację") - czy likwidując "e" z apostrofem ("całéj" na "całej") itp., nie ingerując jednak w oryginalne słowa. W ten sposób, po ponad 150 latach, możemy podziwiać piękną polszczyznę hrabiego z Olejowa, bez "kłujących oko" archaicznych i zapomnianych już znaków drukarskich.
W naszym kraju w pierwszej połowie maja już wyreperowane gniazdo bocianie i w nim leży 3 do 5 jaj zupełnie białych, lecz to liczba wyjątkowa, najczęściej bywa ich cztery, które samica w czterech tygodniach bez pomocy samca wysiaduje, on zaś czuły małżonek donosi pożywienie, szuka dla niej przysmaczków, powiększa gniazdo, podnosi jego krańce dla bezpieczeństwa, czasem przyniesie trochę kłaków, szmatkę, mchu kawałek, zatka dziurę, położy jej poduszeczkę aby wsparła sobie zmęczoną główkę i cały czas rozlicznymi usługami daje dowody nieustającej pamięci. Po 30 dniach wykluwają się pisklęta, ohydnej brzydoty, lecz to zawsze dzieci, więc radość wielka, a gdy ostatnie się wykluje, podnosi się samica w południe gdy ciepło, część skorupek zjada, resztę potłucze i wyrzuci; staje na gnieździe, prostuje skurczone członki po miesiącu bez najmniejszego ruchu; poczym jak gdyby nam wszystkim ogłosić chciała szczęśliwie odbyty połóg - nie mając armat do hałasu, głośno zakłapie dziobem. Samiec zwabiony tym znanym głosem (bo to śpiew bociana), siada na gnieździe, przypatrzy się chwilkę ruszającym się poczwarom, zakłapie z radości i dopiero oboje wtórują sobie kłapaniem, to raz wydają grubszy głos kłapiąc dziobem horyzontalnie trzymanym, to znowu przewróciwszy dziób z karkiem na grzbiet kłapie donośnie minut kilka; tym koncertem uwiadamiają nas i sąsiednich bocianów, że się rodzina powiększyła. Czy to nie przypomina inseratów w gazetach pruskich położnic tamtejszych?
W pierwszym tygodniu donosi samiec robaki, drobne żabki, pijawki, węże i piskorze, które przed nimi kawałkuje, chrząszcze i ślimaki bezskorupne lub z miękką skorupą, a samica li w południowe godziny na żer odlatuje i wtedy samiec ją zastępuje; w innych godzinach siedzi przy nich lub na nich, aby delikatne pisklęta nie zaziębić, które rosną jak baby na drożdżach. W pierwszych dniach lipca siedzą już młode upierzone bociany; w połowie tego miesiąca już opuszczają gniazdo; na św. Annę niemal już wszystkie latają. Bocian zabawnie uczy pisklęta aby na gniazdo nie łajniły jak tylko podrosną, póki zaś młode dopóty często samica dziobem wyrzuca, lecz tam wielkiej czystości przecie nie ma, bo to młode żarłoki. Później podnosi dziobem pisklęta ku krańcu gniazda i przymusza do odbycia potrzeby poza kraj kolebki, a gdy pisklęciu przypadek się zdarzy, ona go za karę wyszturcha. Kto tej oryginalnej tresurze miał sposobność się przypatrzyć, ten sobie musiał przypominać mamki i piastunki na spacerach publicznych. Te ptaki się tak całym swym życiem od innych różnią, że w głównych jak i w najdrobniejszych zwyczajach bocian do żadnego innego ptaka nie jest podobnym. Tak samiec jak i samica ustawicznie reperują gniazdo i powiększają go. Jak głód zaspokojony, on znosi materiały i budują przez cały czas lęgu. Lecz co dziwniejszym jeszcze jest spostrzeżeniem, że kiedy inne ptaki raz opuściwszy gniazdo, już się nie troszczą i do niego w tym roku nie powracają, bociany do ostatniej chwili utrzymują porządek i w zupełnie dobrym stanie opuszczają w jesieni gniazdo, jak gdyby mieli istotnie myśl o powrocie na rok przyszły i pamiętali że to mało czasu zostaje do wiosny na reparacje. Przy budowie i reparacjach ciągłych zachodzą jak najzabawniejsze sprzeczki. Ileż to razy widziałem jak samiec gałązkę, lub inny kawałek wbudował, a ona wyjęła i gdzie indziej włożyła, lub też gdy on obstawał przy swoim planie a ona przy swoim, trzymali oboje ten materiał i wydzierały sobie wzajemnie, aż nareszcie jedno przemogło. Często bardzo samiec przyniesie i ułoży, ona niby to posłuszna małżona temu się nie sprzeciwia, a jak odleci, samiczka zaraz wyjmie i ułoży podług swojej woli, i znowu spokojnie siedzi, kontenta że na swoim postawiła. Te sprzeczki a czasem kłótnie przypominały mi nieraz małżeńskie rozprawy o ustawieniu mebli w salonie. U nas się tak samo dzieje, bocianica to w pierzu kobieta!
Roku 1854 na gniazdo mej stodoły, przyniósł bocian dużą szmatkę, zdziwiona samica podniosła się, wzięła dziobem za jeden koniec, on trzymał za drugi i jak gdyby gazetę czytali, chwilkę postali, dumając co z tym materiałem zrobić, rzucili nareszcie na kraniec gniazda, samiec dziobem zwinął szmatkę i z pomocą samiczki w krawędź gniazda wpakowali i znowu spokojnie dalej siedziała. W tych sprzeczkach o urządzeniu sypialni i dzieciarni tyle widać życia, że oka oderwać nie można, bo to i zastanowienie jest i dyskusja a próby i dopasowania bez końca. Jak łatwo spostrzec można, kiedy zadowolona samiczka z przyniesionego daru odbiera go, dziobem pieszcząc samca, jak znowu łatwo widzieć gdy obojętnie spojrzy i nie raczy nawet dotknąć co przyniesionego kawałka materiału lub pożywienia. Bociany różnią się jeszcze swą wędrówką od innych spokrewnionych gatunków. Najczęściej wędrują one w dzień kiedy większa część ptaków wędruje w nocy. Wieczorem zasiadają szukając żeru; później umieszczają się po budynkach, grubopniowych drzewach, a jak nie ma tego nocują na ziemi. Dopiero gdy pora późna, lub wiatr pomyślny, wtedy lecą dzień i noc nie spoczywając, jak przez czas potrzebny do zaspokojenia głodu i dla odpoczynku. Nasze bociany nie spieszą się w wędrówce, będąc już na zbiorowych miejscach, gdy jest obfity żer i tydzień cały bawią, poczym się skupiają i znowu na oznaczone miejsce lecą, aby kilka dni wypocząć i pożerować; z północy zaś lecące bociany ku końcu sierpnia i na początku września z wielkim pośpiechem lecą i ledwie chwilkę odpoczywają.
Gdy w połowie sierpnia zaczynają się u nas gromadzić bociany, wtedy są najciekawsze do obserwowania. Na wielu gniazdach dorosłe już bocianki, przez tydzień cały próbują skrzydełek, śmieszne są zaiste te ewolucje; czworo boćków rozpościera skrzydła a nie mając dosyć miejsca na gnieździe trącają się i spychają wzajemnie; gdy niebezpieczeństwo się wzmaga spadnięcia, każdy szuka równowagi i spokojność na chwilkę przywrócona, lecz niebawem najstarszy próbuje jedno skrzydło, które swą nogą rozpycha jak tylko najwięcej może, tak dalece, że nakrywa braci i siostry, potem tak samo postępuje z drugim; rodzeństwo zazdrosne, naśladuje starszego i znowu equilibrium stracone. Jak skrzydła już dobrze wypróbowane a rodzice przez dni kilka nad gniazdem dla przykładu i zachęcenia toczą koła powietrzne i próżniakom młodym już pożywienia nie przynoszą, aby ich do lotu zmusić, wtedy podrywają się bocianki na kilka stóp w górę i spadają na gniazdo i to jeden po drogim; później podnoszą się na kilka łokci, aż nareszcie najodważniejszy puści się lotem na sąsiedni budynek; za nim puszcza się drugi i całe rodzeństwo a spróbowawszy jeszcze raz skrzydeł, czy się na nie spuścić można, bo to zawsze rozważne ptaki, podlatują nareszcie ku samiczce kołującej nad nimi i wszyscy razem koła toczą i powracają spocząć jak już wyżej opisałem. Młode bociany zawsze rozróżnić można od doskonałych ptaków; są mniejszych rozmiarów, dziób ciemny i nogi od łajna gniazdowego skalane, mimo surowości rodziców co do czystości, a to wapniste łajno tak jest jadowite, że się wgryza w obuwie nóg i parę tygodni tej farby zetrzeć nie mogą.
Zdarza się często, że najmłodsze pisklę wyklute o 5 do 8 dni później, istna sierotka na gnieździe zostaje, niespokojne, smutne z opuszczonymi skrzydłami przez rodziców zaniedbane i głodzone, stoi czasem i osiem dni na gnieździe. Wnioskuję, że to są późniejsze męczenniki które gromady bocianów egzekwują na śmierć uznając ich za niezdolnych do wytrzymania podróży. Pojedyncze bociany widziane u nas później jak pierwszych dni września, są to te Beniaminy, które uszły egzekucji i albo uzyskawszy dosyć sił przyłączają się do później przybywających bocianów z północy lub też na pierwszych mrozach giną.
Te sierotki pochodzą z późno zapłodnionych ostatnich jaj, jednym słowem z ekscesu małżeńskiego; a że później starsi mu niemal całe pożywienie siłą wydzierają, rodzice zaś donoszeniem żeru i wychowaniem zatrudnieni, nie mogą dosyć pamiętać o sierotce, istnego kopciuszka w familii bocianów, zostaje on najczęściej mizerną ptaszyną, którą ubiją bociany, lub z zimna i głodu w jesieni zginie a w najlepszym razie przez człowieka przezimowaną zostanie.
Osiem do 14 dni, pojedyncze familie ten sam tryb życia prowadzą, oddani wyłącznie kółku familijnemu, a gdy już młodzież doskonale krąży i zręcznie czyli z pożytkiem żeruje, wtedy jak gdyby na umówione miejsca lecą i tam w tym samym czasie z innymi rodzicami się spotykają. Widzimy najpierwej 12 później 18, 24, 30 i t.d. prawie zawsze szóstkami przybywają; dwoje starych, czworo młodych; rano zabierają się znajomości, młodzież osobno, starsi w innej stronie, jedni drugim się przypatrują, jak my na widowiskach publicznych, a gdy już pobratanie nastąpiło, wtedy te liczne rodziny, poważnym krokiem przemierzają pola, szukając pożywienia. Ku wieczorowi, wznosi się do lotu całe towarzystwo, krąży coraz wyżej aż nareszcie pod obłokami wydają nam się jak ptaki wielkości wrony i znikają z widnokręgu.
Niechże nikt nie myśli, że to już odlot, bo tak nie jest, każde grono familijne po tych przygotowawczych manewrach powraca jak na ostatnie pożegnanie do gniazda, tam wszyscy wieczór i rano chórem zakłapią, bo młode bociany dotąd nie kłapały z niewykształconym dziobem. U młodych, kłapanie znaczy termin ich usamowolnienia; wtedy gdy silnie wraz z rodzicami zakłapią, dopiero są uznani za pełnoletnich! Rano spieszą na zbiorowe rendez vous, czyli staw się i to trwa dni kilka; w czasie tych cząstkowych zbiorów już się zdarzają pojedyncze egzekucje, prześladowanie niedorodków, stronienie od tych nieszczęśliwych pariów i dopiero po ćwiczeniu jak codzień odbytym, wznosi się gromada złożona z 20 - 30 - 40 bocianów podług tego jak licznie w bliskiej okolicy się gnieździli i znowu jak gdyby na umówione miejsce lecą i zastają jedne lub dwie gromady równie liczne. Na tych liczniejszych zborach odbywają się ceremonie, znajomości, ćwiczenia powietrzne, a jeżeli się już uznają za skompletowany korpus wtedy wybierają się w podróż lub też ciągną na miejsca większych towarzystw, bo pewna liczba jak się zdaje jest potrzebną, aby rozpocząć wędrówkę, zupełnie jak furmani, którzy najpierwej wszystkie miejsca powozu obsadzić muszą nim z miejsca ruszą. Na tych sejmikach, musztrują się wzajemnie, próbują w powietrzu sił swoich i to widocznie stare bociany są nauczycielami; widać ich, jak się nasamprzód podnoszą, kołując w powietrzu górują nad innymi, wznoszą się pod błękit nieba, przywołując młodzież do tych ćwiczeń potrzebnych niezbędnie, aby odbyć przyszłą podróż. Na tych ogólnych miejscach zgromadzenia, najczęściej na bagnistych łąkach, mokrych stepach, lub nadrzecznych płaszczyznach, bawią dni kilka, radzą, sejmikują, dzielą się na partie, każdego z osobna egzaminują, jednych zabiją, drugich odgonią, aż nareszcie w nocy lub do dnia bez hałasu znikają a to tak cicho, że nigdy chwili tej zajmującej upatrzeć nie mogłem, mimo że późno wieczór temu zgromadzeniu byłem przytomnym.
Otóż znowu trzeci arkusz zapełniony, a ja byłem obiecał spisać tu fakta z życia bocianów (des faits ac-complis) a ja piszę i piszę, rezonuję, a historyjek obiecanych nie opowiedziałem! Przebrzydłe pióro z którego się leją litery i słowa bez końca! To nasze nieszczęście, że każdy z nas rezonować tak lubi; ale ja w przyszłym artykule treściwie pisać zamierzam, same fakta u mnie zanotowane spisać obiecuję, więc się jeszcze z niecierpliwością zatrzymajcie i wybaczcie szlachcicowi gadule, który z druku korzysta zamiast nudzić swych domowników.
Wolica 17 maja 1857.
Kazimierz Wodzicki.