Kazimierz hr. Wodzicki: Zapiski ornitologiczne cz.2 odc.1
Dodane przez Remek dnia Maja 26 2009 15:58:07
[Źródło: "Czas". Dodatek miesięczny. Tom VI. Rok drugi. Kwiecień. Maj. Czerwiec. Kraków. Czcionkami i nakładem drukarni "Czasu". 1857.]

Dla wygody współczesnych Czytelników poprawiliśmy archaiczną pisownię - np. z "y" na "j" ("gracyę" na "grację") - czy likwidując "e" z apostrofem ("całéj" na "całej") itp., nie ingerując jednak w oryginalne słowa. W ten sposób, po ponad 150 latach, możemy podziwiać piękną polszczyznę hrabiego z Olejowa, bez "kłujących oko" archaicznych i zapomnianych już znaków drukarskich.





ZAPISKI ORNITOLOGICZNE.

II.


Bocian biały (Jundz.) Ciconia alba (linn.)
Der weisse Storch, La cigogne blanche.
(Buff.) gminnie: Bobiuś, Bociek.


Ptak żałobny, czarny z białym, któż go nie zna? Dziób długi, silny, koniczny, nogi czerwone; rozumny, pełen zastanowienia, nie zna pośpiechu oprócz do ucieczki; smętny i zawsze dumający; kocha namiętnie, lecz li samiczkę swoją; dzieci wychowuje troskliwie, lecz bez czułości postępuje z nimi jak ojczym lub opiekun; nie zna słabości, surowy nad miarę w nauczaniu ich czystości na gnieździe a szczególniej w wypędzaniu na zarobek i we wprawianiu ich do górnego lotu. Bo młode bocianki już rozumne ptaki: długo udają niedorostków, niby to zlecieć nie mogą z gniazda i dobrze z tą wygodą pasibrzuchom; matka pobłaża i broni ich, bo to wszędzie to samo; lecz ojciec to jednego szturchnie, to dziobem podniesie, tego znowu trąci, tamtego na kraniec gniazda wypchnie; nareszcie gdy już sama samiczka się przekona, że piecuchów wychowała, nie broni samcowi dokończenia wychowania. On też zaraz jedno strąci, wszystkie się za nim podnoszą, stary im towarzyszy latając pod nimi i prowadzi ich na pierwszą lepszą łąkę lab nizinne pola; wszyscy siadają i tym wymierzonym znanym nam krokiem, jak urzędnicy co niby to, do biura się spieszą, postępuje cała rodzina, on naprzód z głową spuszczoną, dziób pionowo ku ziemi wymierzony; młodzi go naśladują, samiczka pełna radości o żerowaniu już zapomniała, głowę z karkiem przewraca na grzbiet, zakłapie dziobem, opuści skrzydełka, chodzi pełna radości koło swych dzieci, dumna że wydała takie boćki na świat! Bo to dorodne, laskonogie, dziób doskonały, jednego piórka nie brakuje! Samiec utopiony w swych obowiązkach, nie doznaje żadnego roztargnienia; tu im pokazuje glistę, tam żuka, tu znowu robaczka lub żabkę; młode łapią, wydzierają sobie, gonią się swawolnie, a jak znajdą węża, piskorza, jaszczurkę lub szczura, wtedy ojciec zabija, podnosi jak gdyby ich chciał z tym oswoić, rzuca o ziemię, podziubie na kotlety i faworytowi wolno ten przysmaczek zjeść, jeżeli mu drugi kawałka nie urwie... Po godzinie tej pierwszej nauki samiec z samiczką spędzają do kupy rozigraną dziatwę i przymuszają do podlotu. Źle to idzie z początku, lecz biada temu któryby nie chciał podlecieć, bo ojciec się do niego spuści i tak dziobem wyszturcha że zapomni o wygodach. Lecą nisko, rade by usiąść - lecz tego nie wolno; za przykładem rodziców podlatują coraz wyżej i wyżej, dopiero gdy wiatr mają pod sobą, zaczynają za samcem koła toczyć pod obłokami. Ta gimnastyka trwa niedługo, spuszczają się wszyscy, bo zjeść coś trzeba i na gniazdo powrócić przed wieczorem. To się powtarza co dzień przez 8 dni; po którym czasie już na gniazdo nie wracają bo się młodzież rozrosła i miejsca już za mało. Więc czasem rodzice sami, czasem z ulubionym dzieckiem nocują, a reszta po pobliskich dachach lub staropiennych drzewach umieszczać się musi; bo to już sierpień, podróż uciążliwą niebawem rozpocząć wypadnie. Co wszystko widzieć może badacz między 15 lipca a połową sierpnia każdego roku, a tu umieszczę krótki opis lęgu i wędrówek bocianów.

Bociany dają nam jak najoczywistszy dowód, że nasz klimat się corocznie zimniejszym staje, a szczególniej, że co roku wiosna bywa późniejszą i niepewniejszą; co znaczy, mówiąc wyraźniej, że nas wiosna oszukuje i bałamuci; bo tak jak dawniej tek i teraz ku końcu marca lub na początku kwietnia słońce przygrzewa i skowronki unosząc się pod obłoki, śpiewają nam wiosnę, lecz następujące śniegi, deszcze i przymrozki przekonują, że w Polsce wiosna, to pora oryginalna, mieszaniec zimy i lata z akompaniamentem bezdennego błota, pora od kilku lat najszkodliwsza dla ogrodników i gospodarzy, najniebezpieczniejsza dla wędrujących ptaków. Od lat 17 utrzymuję sumiennie dziennik przylotu i odlotu ptaków, jeżeli się tak wyrazić mogę kalendarz ornitologiczny. W tym spisie każdy gatunek ptaka ma zapisany dzień przylotu, dzień w którym zaśpiewał, zaczął słać gniazdeczko, zniósł jaja, wychował pisklęta i dzień w którym odleciał. Dziennik ten wiele mnie nauczył jako ornitologa; lecz i gospodarzowi jest dziś pomocnym, gdyż często nadzwyczajne zmiany atmosfery w adnotacjach umieszczane bywały. Na tym moim kalendarzyku i na ciągu spóźnionym i teraz już mniej uregulowanym ptaków, opieram twierdzenie wyżej wyrażone, że po prostu mówiąc, wiosna jest od kilko lat nieznośną i pewnie by żadnego poetę nie zachwyciła i gdyby taką dawniej bywała jak teraz nie mielibyśmy tak rozkosznych jej opisów.

Otóż przed laty dziesięciu, termin przylotu bocianów był między 24 marca i 4 kwietnia i sumiennie terminu dotrzymywały, wprawdzie nieraz przyprószone śniegiem i ostrymi wiosennymi krupkami. Od roku 1847 czytam w moim kalendarzu corocznie do 20 kwietnia zimno i śnieg; w roku 1852 śnieg padał trzy dni pierwsze maja; w roku 1856, 20 kwietnia był mróz na 6 stopni po którym śnieg spadł na pół łokcia; nareszcie tego roku w maju śnieg leżał trzy dni w lesie i na polu. Nie dziw, że nam się to sprzykrzyło, kiedy ród bocianów po niezliczonych nieszczęściach przerzedzony (bo śmiało twierdzę że od dwóch lat jest o połowę mniej bocianów, jak pierwej, taka ich ilość zginęła głodową śmiercią) naradziwszy się nad tą co roku powtarzającą się rewolucją atmosferyczną, już tego roku spóźnił przylot.

Trzeba wiedzieć że awangarda bocianów, złożona ze starych samców, między które miesza się czasem doskonała (adult) samiczka, lub też druga nader czuła, niechcąca opuścić ukochanego małżonka, przylatuje tydzień pierwej do nas, na wiosnę, rekognoskuje miejscowość, stan wegetacji, ilość żeru i stopień ciepła. Jeżeli znajdzie tego dnia wszystko podług ich potrzeb, rozlatują się po gniazdach i czekają na główne stada złożone z samiczek i przeszłorocznych ptaków. Ariergarda znowu spóźniona o dni kilka, składa się z najsłabszych bocianów. Pierwsze stada nieliczne po 15 - 20 - 30 bocianów, drugie po kilkaset i kilka tysięcy; lecą podług wiatru, który zawsze mieć muszą za sobą i nieco pod sobą wiejący w pierze; w wysokości czasem okiem niedościgłej, częściej zaś widziane. Gdy nad ojczystym miejscem przelatują, opuszczają główne stado, te które poznały rodzinne miejsce czasem dwa, pięć, siedem, dziesięć bocianów. Korpus główny leci dalej, coraz się szczuplejszym stając.

Lat ostatnich trzy, uważałem nieraz krążącą awangardę w czasie terminu przylotu nad ziemią śniegiem okrytą i niespuszczającą się wcale. Zdaje się, że rozumne ptaki spostrzegły zimę w Polsce zamiast wiosny, odleciały napowrót, aby przestrzec główny korpus kochanek że się wstrzymać jeszcze trzeba. Mimo całego ich rozumu tryb lęgowy, instynktowna potrzeba rozpoczęcia wędrówki, naraża ich na wielkie niebezpieczeństwa. I tak roku 1855 i 1856 większa część awangard zginęła w górach z zimna, u nas z głodu; gdyż przelatując przez pasma gór naszych, jak śnieg gęsty zaczął sypać, nie mieli siły do dalszego lotu i zniesienia coraz powiększającego się mokrego ciężaru na pierzu spuszczając się coraz niżej, aż zalecieli do wysokości drzew, gdzie już nie mając siły do podlotu, ginęli marnie setkami. Przyleciawszy do nas równa ilość ich zginęła; z początku główne pożywienie znajdowali w żabach, lecz gdy mróz wodę ścisnął i ziemię, ani żaby ani myszki złowić nie byli w stanie; obrywali listki szuwarów i innych zielonych roślin na bagnach, lecz to pożywienie ledwie dni kilka przy życiu utrzymać ich może, a gdy wiosenna zima trwa tydzień, zdychają z głodu, bo głód przy zimnie to straszliwa trucizna.

Najciekawsze były dla mnie spostrzeżenia, gdy odkryć mogłem odznaczające się zdolności w ptakach tego samego gatunku. Na przykład pamięć, wysoki stopień przywiązania, zastanowienie i doświadczenie, to są zalety które u pojedynczych ptaków napotykamy jak u ludzi i to jest rozum. Zaś praktyczne zastosowanie się do potrzeb, radzenie i pomaganie sobie wzajemne, to są zbiorowe zdolności wszystkim właściwe i wrodzone i te rozróżniamy od odznaczających się zalet pojedynczych, to jest instynkt. Lecz i w instynktach są niektóre odznaczające się, i tak naprzykład: gdy w roku 1852 śnieg w maju począł padać, już niektóre samiczki na jajach siedziały. Pierwsze dni cierpliwie przetrzymały, samce mozolnie donosili żer. Lecz później opuścić musiały gniazda; błąkały się biedne ptaki po całej okolicy; szukały w pośród zabudowań schronienia, i wiele ich zginęło. W jednej z moich wsi, zbiegło się dziesięć nieszczęśliwych bocianów na błonie. Biegały, radziły, w kupce dla ciepła się trzymając. Wtem przelatuje bocian, chwilkę z nimi pogawędził, całe stadko się zerwało i znikło mi z oczu. Jakie było moje zadziwienie, gdy po obiedzie jadąc na folwark, spostrzegłem moich 11 bocianów w głębokiej trzcinie nad cieplicą zielonym szuwarem obrosłą, ciasno skupionych dla ciepła, żywiących się tam roślinami i skorupiakami! W tym obozie przetrwały dni trzy; bieda minęła i wszyscy na gniazdo wrócili Jaja były zaziębione, gniazdo mokre. Trzeba było jaja wyrzucać, gniazdo reparować, świeże znosić, z czego się samce mimo biedy cieszyły, bo mocno kłapały, i samiczki to familijne nieszczęście zniosły filozoficznie, dowodem tego że w tydzień później znowu każda na świeżych jajach siedziała. Czy ten wypadek nie dowodzi jasno, iż bocian odkrywszy żerną zaciszę, zawołał towarzyszy i to rozumne stadko w tym obozie przed śmiercią jaka innych trafiła, ocalone zostało. A że to okolica bogata w stawy i okiem nieprzejrzane przestrzenie trzciny, wszystkie mogły sobie podobne obozy porobić, lecz nie wszystkie miały ten rozum.

Te wzajemne usługi oddawane co do żeru, kryjówek, w napominaniu wzajemnym do bacznej ostrożności, przestrzegania przed niebezpieczeństwem, często bardzo widzieć można niemal w każdym gatunku, oprócz u drapieżnych ptaków pełnych sobkostwa (i to sępy wyjątek stanowią wspomagając się wzajemnie). Szczególniej częste są zaś te cnoty u ptaków gromadnie żyjących. U nich jako u nas, są to tak nazwane dobrze, dobroczynne dusze, pełne poświęcenia, zawsze gotowe do świadczenia usług; żałuję bardzo że nie mogę powiedzieć czy to poświęcenie większe u samic jak u samców. Otóż roku 1855-1856 większa część awangard zginęła; przez tę stratę, ilość bocianów zmniejszoną została. W tych dwóch latach niemal każda samiczka z synem lub młodym jednorocznym samczykiem pobrać się musiała; wdówek było wiele bardzo, ale się niebawem pocieszyły z młodszymi i jak się zdaje już o stracie mężów zapomniały, mimo to znaczna część gniazd dotąd pustych stoi. Tego roku doświadczeniem smutnym nauczone bociany przyleciały w awangardzie dopiero 11 i 12 kwietnia, główne korpusy - 20 i 22 kwietnia.

Roku przeszłego cieszyły mnie niezmiernie listy, które od znajomych z różnych odbierałem stron z zapytaniem: dlaczego bocianów nie ma, co się z nimi zrobiło? Cieszyło mnie że za naszymi bocianami tęsknił szlachcic, tęsknił i wieśniak; radowałem się gdy chłopek smutnie spoglądał na opuszczone gniazdo na swojej stodole i mówił mi: Panie, będzie źle, bocianów nie ma! Niejeden się markocił, że ma puste gniazdo, bał się ognia i gradobicia. O, to dobrze, że my jeszcze tęsknimy za bocianami jak tęsknili dziady i ojcowie nasi, bo bociany to słowiańskie ptaki, to nasi sielscy opiekunowie, to dla rolników zwiastuny wiosny. O, nie opuszczajcie nas! Któż za wami w Europie tęskni, kto was szanuje, któż się z waszego przybycia tak raduje jak słowiańskie ludy!... Wy powinni opuścić cywilizowane Niemcy, zadymioną Belgię i hałaśliwą Francję, zlecieć do nas na obszerne łąki i bagna, opuścić te kraje niby to postępu, gdzie za trzy krajcary Büchsenszpanery, Waldjungi i Hejdelaufery was strzelają niemiłosiernie; gdzie obsuszyli łąki i jak gdyby z was żartowali, zalewają je znowu wodą. Was te irygacje nie oszukają, wy wiecie że to nie bagna prawdziwe! Co tam dla was za żer być może, gdzie spod nosa wam żaby wyłapują i zjadają; gdzie na was obelgi rzucają, że wy lasom szkodzicie, że tępicie zwierzynę, a pożytek co im dajecie, o tym chciwi ludzie milczą. Wy rozumne i nam sympatyczne ptaki, wy już wiedzieć powinniście że tam przyroda przed sztuką ginie, jak Indianin przed Anglikiem, że tam człowiek naturę przekształca, że tam dla was już nie ma swobody i bezpieczeństwa, i dla nas równie co przyrodę miłujemy nad wszystko, lecz tę przyrodę co Bóg stworzył, a nie tę co ludzie rozumem przerobili. O wróćcie licznie do nas słowiańskie ptaki, wy się może trwożycie przed latającą po krają maszyną dymiącą, która wam wrogów przywiezie? Nie bójcie się, u nas ona wszędzie ani biegać ani też dymić nie będzie; nasz kraj duży a sąsiednie jeszcze większe, tu przez długi szereg lat będą obszerne mokre łąki, z obfitymi żabkami; łany szerokie, zaludnione myszami, a co żuków, co pędraków i co chrząszczy, które nam takie szkody robią, wy tego wyjeść nie możecie, a bądźcie pewni że dopóki ta sama krew w naszych żyłach płynąć będzie, dopóki szanować będziemy dawne pamiątki i zwyczaje, dopóki w kraju wychowywać się będziemy, dopóty was pewnie szanować nie zapomnimy; za wami każdej wiosny zatęsknimy a każdej jesieni smutnie przy odlocie was pożegnamy; a ja co wasze życie poznałem, który podziwiam wasz rozum, waszą pomięć, doświadczenie, wasze szczytne małżeńskie przywiązanie, wasz pociąg do nas i zaufanie, ja was opiewać nie będę, bo nie jestem poetą, lecz co odkryję to opowiem, aby was dalej kochano jak dotąd i szanowano, bo wy nasze boćki!...