Hrabia Aleksander Wodzicki o swoich polowaniach
Dodane przez Remek dnia Września 20 2008 18:26:08
Hrabia Aleksander Wodzicki (ur. 1861, zm. 1942) , syn sławnego ornitologa hr. Kazimierza i ostatni dziedzic olejowski, o swoich polowaniach.

Korespondencje z Olejowa do lwowskiego czasopisma myśliwskiego "Łowiec".



[źródło: "Łowiec" Rok XXVIII. Nr 22, Lwów, 16 listopada 1905. Dział "Korespondencye"]. Zachowano oryginalną pisownię.

Olejów w październiku 1905.

Ponieważ przeszłego roku nie podniosłem trzech jeleni dobrze trafionych, a strzelonych z expresa 450 cal. a chybiłem dwa jelenie strzelone z Schönauera, który dla mnie jest najsympatyczniejszą bronią i nadzwyczajnie składną, obmyślałem z dyrektorem warstatów pana Dzikowskiego p. Tabaczkowskim inną broń, którą każdemu polecam. Jestto double-express Manlicher 9m/m, przyjmujący 3 gramy prochu bezdymnego, waży tylko 3 1/2 klgr. Strzelałem do jeleni dwoma rodzajami kul. - Pierwsze z małą bardzo expanzyą, całe pokryte stalowym płaszczem, a drugie pełne, cięte płasko, do trzech ćwierci swej długości otoczone stalowym pancerzem.

Do pierwszego jelenia strzeliłem na 143 kroków, trafiłem go całkiem miękko, kula choć expanzywna cała stalowa przeszła na wylot, nie naruszywszy ani płuc, ani wątroby nawet, pomimo tego jeleń, powlókł się tylko 10 kroków utykając przodem. Rozbierając tego jelenia przekonałem się, że kula przeszła przez żołądek i sprawiła tylko ogromne przekrwienie wewnętrzne, tak, że w jamie brzusznej, najmniej 3-5 garncy krwi wylać trzeba było przy patroszeniu. Kula żadnych organicznych narzędzi nie naruszyła, tak, że nawet w pysku żadna farba się nie okazała. Był to słaby dwunastak t. j. rogi liche przy kolosalnej budowie ciała.

Drugiego jelenia strzeliłem na sztych na 60 kroków, kulą pełną i trafiłem go w mostek. Kula przebiła kość piersiową, expandowała zaraz po wejściu do organicznych części. Odłamki kuli znalazłem w sercu, płucach, a nawet w wątrobie i kiszkach. Jeleń tylko raz skoczył i leżał już bez życia, gdym do niego przyszedł. Był to także duży dwunastak o lichych rogach.

Trzeciego jelenia strzeliłem na połeć na 56 kroków i trafiłem go expanzywną stalową całą kulą nieco ku przodowi w przednią łopatkę, kula przebiła łopatkę i ją zgruchotała, pomimo tego jeleń wstał i rzucił się na mnie na sztych, gdym do niego podbiegł. Obaczył mię i odwrócił się na połeć. Wtenczas strzeliłem w komorę i runął bez życia na pięć kroków odemnie. Drugi raz strzeliłem pełną kulą z pancerzem stalowym do 3/4 okrywającym ołowianą kulę.

Pierwsza kula o całym pancerzu stalowym zgruchotała pierwszą łopatkę, tak, że jeleń nią w powietrzu zawijał, expandowała w ciele, a odłamki przebiły jedno płuco i ugrzęzły w żebrach drugiego boku. Druga kula ugodziła jelenia poza zdrową łopatkę, expandowała wewnątrz, przebiła drugie płuco, a części jej strzaskały zdrową łopatkę drugą i żebra po przeciwnym boku. Z tego się okazuje, że działanie kul ciętych pokrytych do trzech ćwierci płaszczem stalowym nietylko zastępuje działanie kul expanzywnych, lecz je o wiele przewyższa, gdyż w tych czterech wypadkach daleko większe było zniszczenie organizmu zwierzęcego po kuli pełnej, aniżeli po expanzywnej nawet całej okrytej płaszczem stalowym.

Strzelałem również do dwóch rogaczy, temi ciętemi pełnemi kulami i doszedłem do przekonania, że rogacz trafiony miękko staje się zupełnie dla kuchni nieużytecznym, mianowicie cały cąbr jest strzaskany i kości żebrowe i stosa pacierzowego zdruzgotane. Polecam więc tę broń każdemu, który na grubszą zwierzynę chce polować, a przytem ma to uczucie, że nosi ze sobą małą ptaszniczkę - strzelbę, która nie tylko jest lekką, ale nadzwyczajnie zgrabną. Ciekaw jestem bardzo działania kul tych na dzikach, które mają na sobie miększą skórę i więcej mięsa, myślę, że działanie będzie nadzwyczajne i że nie będzie potrzeba się troszczyć o szukanie dzika po trafieniu go, jakto się często po expresach zdarza.

Aleksander Wodzicki.



[źródło: "Łowiec" Rok XXVII. Nr 1, Lwów, 1 stycznia 1904. Dział "Korespondencye"]. Zachowano oryginalną pisownię.

Olejów, 29. grudnia 1903.

Często się słyszy "zabiłem odyńca", lub "pan ten, lub ów zabił odyńca". Pytam wtedy zawsze, wiele mógł ważyć, odpowiadają zwykle 100 kgr., 120, ba nawet 125 i 150 kg. - niestety to są wszystko jeszcze wycinki. W prawdziwem znaczeniu tego słowa odyńców już prawie nie ma. Odkąd poluję, widziałem tylko kilka prawdziwych odyńców zabitych, takich jakie ojcowie nasi strzelali, a śmiało mogę powiedzieć, że do 300 dzików widziałem na rozkładzie. Lecz tylko tych kilka mogę obwieścić nazwą prawdziwych odyńców. Odyńcem nazywam dzika ważącego około 200 kg. a kły jego widziane są z daleka, gdy idzie na myśliwego, bieleją one jak rogi nosorożca i ryj takiego dzika dziwnie pyrkatym się wydaje, gdyż taka bestya pyska już zamknąć nie może. to też wychodzi on zawsze z otwartą paszczą, a wargi są wzniesione przez kły wystające do góry.

Takiego wielkozwierza położyć, a nawet zobaczyć w lesie jest przyjemnością nie do opisania, z zachwytem tylko opowiadać może o tem prawdziwy myśliwy i takie wrażenie nie prędko da się zatrzeć w pamięci.

W mojej okolicy nie było już dzików zupełnie od lat kilka, wybite zostały, a dzik do legendy należał, tam gdzie przed dwudziestu laty powszednim zwierzem był. Dopiero przed pięciu laty przybyło kilka i otoczone staranną opieką p. Tadeusza Cieńskiego w Pieniakach nieco się rozmnożyły, tak, że dziś stan ich do kilkudziesięciu sztuk liczyć można.

W połowie grudnia tamże na polowaniu wyszedł na mego sąsiada dzik potwór, przyszedł cicho, a gdy zobaczył myśliwego skoczył, zdawało się, że góra, pod którą stałem wraz z drzewostanem wali się na mnie, tak oznajmiał swe przyjście król tych lasów. Sąsiad mój stał na samym zbyrze góry, ja zaś na samym dole, na stromej uboczy. W tej chwili pada strzał. Gdym w przerażeniu popatrzył w stronę tego trzęsienia się ziemi, okazał mi się widok straszny i wspaniały zarazem. Kolosalnych rozmiarów dzik z otwartą paszczą, świecącą czterema białymi kłami walił na mnie na sztych z góry brzegiem linii i lasu, całym impetem najwyższym rozpędzonej maszyny. Jest już odemnie na trzydzieści, dwadzieścia, piętnaście kroków czuję, że mnie roztratuje, a strzelić do niego w tym impecie nie mogę, bo czuję, że go muszę chybić, nawet tych rozmiarów dzika, więc trzeba mu się ustąpić, aby mógł skierować na połeć. Gdym myśl tę powziął, która także niebardzo wykonalną była, bo na śliskiej, nieco śniegiem okrytej ziemi na znacznej uboczy, ruch szybki nie mógłby być zrobiony spokojnie, aby potem strzelić do dzika spokojnie. Lecz na szczęście, gdy dzik o dziesięć kroków był odemnie, pośliznął się i czując, że nadal nie zdoła w tym impecie pędzić dalej, zmienił kierunek i z tą samą szybkością przeszedł linia na poprzek. Wówczas strzeliłem. Potwór za linią zaraz zwolnił biegu i stanął dęba. I znowu zdawało się, że wali się góra wraz z lasem. Popatrzyłem za nim, leżał gniotąc i łamiąc drzewa swoim ciężarem, dwa razy stęknął i zginął olbrzym.

Teraz dopiero przyszła mi myśl przykra, że ja tylko dobiłem dzika, gdyż mój sąsiad strzelił do niego pierwej i że jemu to wspaniałe zwierzę się należy. Lecz na szczęście myśl ta nie trwała długo, bo miot się już skończył, to też w krotce zapytałem go po wyjściu z nagonki, czem strzelał, bo widząc, że miał büxflintę, przypuszczałem, że się mógł pomylić i strzelił śrótem a nie kulą. Lecz, o szczęście! zawołał na mnie, że mu ładunek expresowy zawiódł i że strzelał śrótem. Z jaka radością usłyszałem te słowa, bo choć leżącego dzika jeszcze nie widziałem z bliska, wiedziałem, żem zabił zwierzę niezwykłych rozmiarów, takie majestatyczne wrażenia zrobił na mnie ten kolos pędzący z góry z paszczą otwartą ozdobiona wieńcem białych kłów.

l rzeczywiście, gdyśmy do niego przyszli, zabity nie zmniejszył wrażenia ogromnej sztuki, lecz jeszcze wspanialszym się wydawał. Patrząc na niego z przyjemnością skonstatowałem, że wśród 40-tu dzików zabitych przezemnie ani jednego nie było takiego, ani w przybliżeniu. Kły przepyszne tak górne i dolne ogromnej grubości, jeden z nich dolny wrośnięty w szczękę górną, drugi wystający powyżej niej. Ważył 235 klg., pomimo, że był chudy. Jedno oko miał wybite, nie wiadomo czy strzałem, czy w śród walk miłosnych, które już długie lata staczać musiał, gdyż ten dzik miał najmniej lat 10. Skąd przyszedł na ten kraniec lasów tego wiedzieć nie można, że przyszedł to pewnem, bo tu przed laty dziesięciu dzik do legendy należał. Był jednak za stary, by się tu wychował. Przyszedł więc i został, poznawszy, jaki spokój panuje w lasach pieniackiej kniei i jaką opieką otacza dzisiejszy właściciel rzeszę dziką.

Wspaniały ten okaz jest jednym z najpiękniejszych, jakie w ogóle widziałem, co potwierdza, że leżąc nie zrobił mniejszego wrażenia, bo każden przyzna, że idący dzik zawsze się dużym wydaje, a często po zabiciu rozczarowuje myśliwego co do swej wielkości. Był to zaiste ten olbrzym, którego straż leśnia mianem lustratora lasów pieniackich ochrzciła.

Aleksander Wodzicki.