Trościanieckie wesele
Dodane przez Kazimierz dnia Marca 22 2008 21:48:07
Trościanieckie wesele

[źródło: Antoni Worobiec "Trościaniec Wielki - Wieś Ziemi Załozieckiej". Zielona Góra 1999, nakładem Koła Środowiskowego b. Żołnierzy Armii Krajowej ze wsi Trościaniec Wielki, z siedzibą w Zbąszynku]

Tak pisał śp. Antoni Worobiec:

Obrzędy weselne na całym Podolu zachowywały swój, od wieków praktykowany, rytuał.
Dwoje młodych ludzi, zakochanych w sobie - choć nierzadko z rozsądku pragnących się pobrać - korzystało z pośrednictwa swata. Do swatania zapraszał młody, zwykle poważnego gospodarza, krewnego lub obcego, ale żonatego i z dobrą mową. Sam fakt swatania był wydarzeniem towarzyskim. Ludzie komentowali to na różne sposoby, o to:
- do tej wysłał swaty ten, czy ów - Ta zaś, już czterokrotnie odprawiła swatów.
Swat wchodził do izby, młody czatował, gdzieś w pobliżu. Tam, po dyplomatycznym zagajeniu zaczynał zachwalać swego kandydata, jego zalety osobiste, jego majątek, na koniec prosił o rękę panny młodej. Jej rodzice nie dali zdecydowanej odpowiedzi, często wymawiali się, że jeszcze muszą się naradzić, ale najczęściej dawali do zrozumienia, że się zgadzają. Bywało też, że odmawiali, uzasadniając naiwnie:
- Ona jeszcze taka młoda, niech pobędzie jeszcze przy nas.
W wypadku przyzwolenia, starosta stawiał na stole butelczynę i zaraz stawiał się w izbie kandydat na męża. Gdy więc wszystko uzgodniono, młodzi dawali u swego proboszcza na zapowiedzi.
Na dwa tygodnie przed ślubem, panna młoda w towarzystwie dwu koleżanek, kandydatek na druhny, a pan młody w asyście dwu drużbów, szli prosić na wesele. Zapraszając witali się serdecznie
i wypowiadali, taką oto formułkę:
- Prosili toto, prosili mama, i ja Was proszę, abyście przyszli do nas na wesele... Przygotowanie do wesela trwały równocześnie w obu domach, bowiem wesele odbywało się zarówno w domu panny młodej, jak i domu pana młodego. Oba więc domy zamawiały u znajomych ciasto weselne, bito tuczoną dobrze świnię, do tego cielę, robiono wyroby, dokonywano zakupu alkoholu, głównie piwa beczkowego.

Weselne pieczywo - to odrębny rozdział obrzędowości weselnej. Na kresach wschodnich najważniejszym ciastem był „korowaj", jego odpowiednik na Mazowszu to „kołacz". Tradycyjnie przestrzegano zasady, aby wypiekano go bez dodatków aromatycznych, czy smakowych. Sam „korowaj" był więc ciastem drożdżowym, okrągłego kształtu, o średnicy do 1m i wysokości ponad 15 cm, oczywiście dobrze wyrośnięty, bez żadnych pęknięć, bogato zdobiony elementami z ciasta. Ozdoby te wypiekano oddzielnie w formie misternych, kurek, szyszek, gąsek, z ruska nazywanych „huskami", a następnie nakładanych pod koniec wypieku korowaja. Najważniejszą ozdobą korowaja była wiecha - „wicha" - czyli „rozsoch" tj. trójramienne rozwidlenie młodego pęda drzewa, ozdobione girlandami z ruty, barwinka, mirty, oraz poutykanymi w nie żywymi, a zimą sztucznymi kwiatami.

Obok tradycyjnego korowaja, wypiekano bułeczki weselne w formie ptaka, stąd ich nazwa „huska"- gąska. „Huskami" obdarowywały swachy weselne przygodnych uczestników weselnych, głównie dzieci, które tłumnie cisnęły się do orszaku weselnego, lub częstowano też zgromadzonych przy kościele uczestników ślubu.
Jak już wspomniałem, wesele odbywało się w obu domach, u panny młodej dla gości, u pana młodego dla jego rodziny.
Tak więc rano dnia weselnego szedł pan młody wraz ze swym orszakiem weselnym do panny młodej. Orszak prowadził zespół orkiestrowy. Dla bardziej zamożnych przygrywał na weselu zespół pana Miklaszewskiego z Podkamienia, dla średniozamożnych zespół pana Kulczyńskiego z Załoziec, dla biedniejszych musiał starczyć skromny zespół z Hnidawy lub Białokiernicy.
W domu panny młodej odbywała się krótka prezentacja gości, z komory wyprowadzano młodą, w welonie z wieńcem mirtowym na głowie. Po udzieleniu błogosławieństwa przez rodziców rozlegał się rzewny śpiew swach i młodych mężatek:
 Oj siadaj, siadaj kochanie moje
nic nie pomoże płakanie twoje.

W dalszym ciągu tej pieśni mowa była o zaprzężonych koniach do
wozu, który miał wieść młodych do ślubu.
W odpowiedzi zgrane głosowo druhny, odpowiadały za pannę młodą:
 Nie będę ja jeszcze siadała
bom matce nie podziękowała.

Padali sobie w objęcia, tymczasem chór swach nawoływał:
 Oj siadaj siadaj kochanie moje...
Na to druhny, lub „świtałki" - nazwa ta wywodziła się z czasów, kiedy wytypowane dziewczęta trzymały zapalone świece (światło) podczas ceremonii ślubu - na to więc druhny odpowiadały:
 Nie będę jeszcze siadała bom ojcu nie podziękowała... itd.

Po owych ceremoniach pożegnalnych formował się pochód weselny. Przodem szła kapela - czyli zespół orkiestrowy prezentowany głównie przez instrumenty blaszane i bęben, za nimi panna młoda z druhnami, rodziną i pan młody ze swym orszakiem ślubnym oraz pozostali goście weselni. Na donośny głos bębna i trąb wybiegały zza opłotków chmary dzieci, zewsząd wyglądali ciekawscy. Trzeba tu podkreślić, iż każde wesele było dużym wydarzeniem w życiu społeczności wiejskiej.

Po ślubie w kościele, orszak weselny odprowadzał młodą, a następnie młodego do jego domu weselnego. Rozpoczynała się prawdziwa uczta weselna, zarówno u pana młodego, jak i u panny młodej. Atmosfera była swobodna, bawiono się, jedzono, pito, ale z umiarem. Rzecz charakterystyczna - pito mało wódki, dominowało natomiast piwo toczone pipą do dzbanów, które roznosili i częstowali gości -zawsze przytomni swaty.
Około południa pan młody szedł z konwojem do domu panny młodej. Prowadziła go kapela, towarzyszyli drużbowie, którzy z wielką fantazją i przyśpiewkami nieśli na ramionach, udekorowany wiechą „korowaj" weselny. W pochodzie przez wieś i przy dźwiękach kapeli sunął orszak, a nad nim falował na wietrze wstążkami wiechy, korowaj. W drodze do panny młodej, orszak pana młodego, co krok napotykał różne przeszkody: a to potężny drąg przegradzał drogę, a dalej barykada z dwu wozów, stojących na poprzek. Za przeszkodą stała kawalerka - najczęściej koledzy młodego, żądający okupu. Trzeba było z nimi przepić.
Główna przeszkoda znajdowała się u wejścia do zagrody młodej. Bramę wejściową zabezpieczano dodatkowo drągami, czasami bronami, a broniąca ją zgraja żądała okupu. Nie dawali się okpić byle czym, trzeba było poczęstować ale i dać trochę grosza. Bywało, że co sprytniejsi z otoczenia młodego, ukradkiem, bocznym wyłomem w płocie, wdzierali się do obejścia młodej. Walka kończyła się wówczas remisem.

Ostatecznie młody wkroczył do izby weselnej swojej żony. Na stole ustawiono na poczesnym miejscu „korowaj", za stołem siedziała panna młoda w otoczeniu druhen swityłek, swach i krewnych. Niestety, młody jeszcze nie mógł zająć należnego mu miejsca przy młodej. Stojący w kącie „kozak" - najczęściej młodszy brat młodej, uzbrojony w długi kostur, i odpowiednio ucharakteryzowany, zachwalając uroki swojej siostry, czy kuzynki, usiłował ją sprzedać. Podsuwano mu więc „huski" weselne, nadziane, poutykanymi w ciasto drobnymi monetami. Na nic to się zdało. Kosturem energicznie odpychał ów okup, wreszcie, gdy w podawanej mu „husce" dostrzegł kilka monet srebrnych, łaskawie wyrażał zgodę. Pan młody wchodził za stół. Orkiestra, usytuowana dogodnie w kącie, zaakcentowała odpowiednią melodią.
Rozpoczynała się wspólna zabawa gości pana młodego i młodej. W pewnym etapie tej zabawy przystępowano do „darowania". Był to kulminacyjny punkt weselnego przyjęcia.
Starosta weselny przywoływał donośnym głosem do stołu kolejno: rodziców, rodzeństwo, chrzestnych, ciotki, wujków i dalszych krewnych. Przywołani podchodzili do stołu, dyskretnie wkładali na pusty talerz, przykryty drugim, pewną sumkę darunku, i składali życzenia nowożeńcom.
Bardziej dowcipni swoje życzenia wyśpiewywali. W odpowiedzi na to otrzymywali śpiewaną ripostę, niektóre z nich były bardzo zabawne, niektóre były też uszczypliwe. Tak więc statecznemu gospodarzowi, gdy darował śpiewywano:
 A kto to pije, gospodarz pije,
 niech się gospodarz piwa napije.

Natychmiast, gdy darowywała młoda dziewczyna, to jej nucono, w żargonie polsko-ruskim:
 Jak ja była jeszcze młoda,
 to mnie mama hodowała,
 a tera ja wrze wełyka,
 to mnie trzeba czołowika
.
Każdą zwrotkę przyśpiewki uzupełniał stosowny w melodii przerywnik orkiestry. Darujący wypijał szklankę piwa, lub kieliszek wódki, nalaną przez drużbę i dostawał kawałek korowaja, krojonego również przez drużbę.
W tym czasie zjawiła się młodzież weselna, która też brała udział w darowaniu młodych. Był dla nich specjalny taniec, był też taniec dla gości, tych zza proga. Bawiono się i tańczono do późnych godzin dnia. Wieczorem szykowano się do zabrania panny młodej do domu młodego - o ile młoda miała mieszkać u rodziców męża jako synowa - czyli „niewistka".

Inny porządek weselny obowiązywał, gdy młody miał iść za zięcia do rodziców żony.
Tak więc, gdy młoda „szła na niewistkę", zabierano z jej domu poduszki, pierzyny, obrazy i inne przedmioty, niekiedy krowę i znowu z muzyką i śpiewem, cały orszak weselny i wóz wyładowany wianem młodej, wesoło podążał do domu młodego. Tu w domu młodego bawiono się, tańczono, spożywano weselną wieczerzę. W stosownym czasie powtarzano ceremonię „darowania" - tym razem darowali rodzice, krewni i goście młodego.

Opisany ceremoniał weselny, autor oparł na autopsji. Jako młody chłopak często uczestniczył w weselach organizowanych w najbliższych nam rodzinach. Jedno z nich szczególnie utkwiło mi w pamięci. Było to wesele u cioci Zośki - z Sudalów Olendrowej. Latem 1925 wydała swoją najstarszą córkę - Marię, która zmarła w styczniu 1999, w 94 roku życia - za Leona Olendra, zwanego Nysztą. (Tego który przez wiele lat był „starszym bratem” w parafii, a który zginął jako żołnierz LWP na „Wale Pomorskim").

Całe to wesele odtworzyłem w powyższym opisie. Pamiętam też wesele, bardzo bogato organizowane, które trwało całe trzy dni. tyło to wesele córki Jana Płoszaja - jednego z najbogatszych we wsi Zofii, która wychodziła za Michała Makarewicza, również z bogatej rodziny reemigrantów z Ameryki. Na owym weselu, moja matka Katarzyna była „za swachę". Z tego też powodu w naszym domu na Dębinie wypiekano niezliczone ilości „husek" i innego weselnego pieczywa.