Artykuły z naszej strony były czytane 6062489 razy!
Złamania kończyn
Tym zajmował się mój dziadek Jan Dajczak-Halaburda. Jego wiedza w tej dziedzinie została zdobyta dzięki temu, że w czasie służby wojskowej był sanitariuszem i asystował lekarzowi przy podobnych zdarzeniach.
Przygotowania do tych zabiegów zaczynały się od tego, że latem dziadek przygotowywał tak zwane łupki z kory wierzbowej. Była to zdejmowana z grubych gałęzi kora. Po zdjęciu jej była to taka tuba rozcięta na wzdłuż podobna do cholewy z buta. Zakładał ją dziadek na drewniane, różnej wielkości prawidła i suszył to pod okapem dachu - pod strzechą. Po wyschnięciu łupki te służyły zamiast gipsu do opatrunku złamanych kończyn. Jak przebiegał sam zabieg nie widziałem, ponieważ dzieci na ten czas wyprowadzano z pomieszczenia z dwóch względów. Na pewno przeszkadzały, a przede wszystkim nie chciano abyśmy słyszeli jęków jakie na pewno wydawał leczony przy nastawianiu złamań. Trzeba pamiętać, że był to czas wojny, brakowało wszystkiego, a ośrodkach znieczulających czy podstawowych lekach mowy nie było. Poowijanego w białe bandaże po zabiegu wsadzano na furę i odwożono do domu. Chorzy przywożeni byli nieraz z dalekich miejscowości.
Spisał po latach:
Henryk Śliwa
wnuk Jana Dajczaka Halaburdy z Bzowicy
Stargard Szczeciński, marzec 2009 r.
Komentarze Brak komentarzy.
Dodaj komentarz Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.