Praca w Trościańcu Wielkim.
[źródło: Antoni Worobiec "Trościaniec Wielki - Wieś Ziemi Załozieckiej". Zielona Góra 1999, nakładem Koła Środowiskowego b. Żołnierzy Armii Krajowej ze wsi Trościaniec Wielki, z siedzibą w Zbąszynku]
Tak pisał śp. Antoni Worobiec:
Pod koniec lat trzydziestych, wieś w swych granicach katastralnych zajmowała ok. 1800 ha ziemi ornej, 115 ha łąk oraz 380 lasu (całkowicie w posiadaniu sióstr zakonnych). Okupanci zarówno sowieccy jak i niemieccy operując tymi danymi obciążali ludność wsi przymusowymi świadczeniami pieniężnymi jak i w naturze, przyjmując za podstawę obliczeń - 1800 ha gruntów ornych.
Z danych statystycznych z 1928 roku wynika, że ilość małych gospodarstw chłopskich, nie mogących się wyżywić, czyli posiadających poniżej - 2,5 ha (5 morgów) ziemi było we wsi ok. 18%, podczas, gdy średnia województwa dochodziła wówczas do 40%!
Przeważały gospodarstwa średnie od 5 do 7 ha, a ok. 10% gospodarstw było zamożnych (powyżej 7 ha). Gospodarstwa małe, poniżej 2,5 ha nie stać było na utrzymanie koni. Za pracę koni trzeba było odrabiać. Najczęściej stosowaną formą odrabiania był udział w żniwach, wykopkach i innych ręcznie wykonywanych pracach polowych na rzecz świadczącego usługi konne. Najbiedniejsi uzupełnia-li swoje zasoby zbożowe przez zbieranie zbóż „za snop" czyli, że każdy zżęty, co ósmy, czasem aż dziesiąty snop zboża, stawał się własnością żniwiarza.
Natomiast średniozamożni posiadacze koni dorabiali, zasiewając na obcym gruncie, najczęściej na „pańskim łanie", na „spółkę". Najczęściej hrabia Wodzicki z sąsiedniego Olejowa oddawał chłopom działki ziemi na przyległym do wsi łanie. Działki te należało przygotować do zasiewu, obsiać własnym ziarnem, zebrać, przywieźć do sterty, a połowę zbioru zatrzymać dla siebie.
Czynnikiem utrudniającym produkcję rolną był nie tyle brak ziemi, co jej rozdrobnienie na małe i odległe od siebie działki. Rozdrobnienie takie następowało przez podziały testamentowe, spadki, a nade wszystko wiana dla nowożeńców. Łączenie rozbitych na drobne cząstki gruntów, tzw. komasacja gruntów, planowana przez administracją rządową, nie przyniosła spodziewanego rezultatu. Wydajność gruntów w latach trzydziestych uznawano za wysoką, gdy chłop otrzymywał z l ha -18 do 20 kwintali pszenicy, 15 q - żyta, czy też 115 q ziemniaków. Wieś Trościaniec, mająca średniej klasy grunty, otrzymywała nieco niżej średniej krajowej. Praca w gospodarstwie rolnym była ciężka. Średniozamożny gospodarz trzymał parę koni, mniej zamożni jednego. Do cięższych prac polnych „sprzęgano" się z sąsiadem lub bliskim krewnym, w ten sposób każdy z nich dysponował parą koni co drugi dzień.
Maszyn do produkcji rolnej nie stosowano, nawet na folwarku Sióstr Miłosierdzia. Na kilka lat przed druga wojną, do sprzętu zboża stosowano tam jedynie kosiarkę konną. Żyto i pszenicę zbierano sierpem, produkcji fabrycznej, półkolistym, o ząbkowanej krawędzi tnącej. Zboża jare koszono kosą, uzbrojoną w pałąk i grabki. Do ostrzenia kosy w polu stosowano drewniane „kuszki", w których przechowywano „brusek"- czyli piaskowcową osełkę. Zboże suszono na polu w kopicach. Snopy układano poziomo na krzyż, i nakrywano snopem - czapką. Był to „mendel"- czyli 15 snopów. Zboża jare układano w półkopki (po 30 szt.).
Powszechnym narzędziem do wymłócania zboża był cep kapicowy (elementem łączącym drzewce „dzierzka" i „bijaka" była „kapica" czyli płat surowej skóry bydlęcej, głównie z nóg). W latach międzywojennych wchodziło w coraz powszechniejszy zwyczaj młócenie zboża młockarniami o napędzie kieratowym. Stopień nasycenia kieratami, w latach trzydziestych był już stosunkowo wyższy, niż w sąsiadujących z Trościańcem wsiach. Średnio jeden kierat przypadał na 10 gospodarstw (średnia woj. tarnopolskiego wynosiła 25 gospodarstw na kierat).
Bydła nie trzymano za wiele, średnio 2-3 krowy na jedno gospodarstwo. Na przeszkodzie intensywniejszej hodowli stał brak naturalnych pastwisk i łąk. Bydło wypasano na sznurku, często na rowach przydrożnych, miedzach i innych trawiastych nieużytkach, trzymając krowy uwiązane na sznurze. Co zamożniejsi przeznaczali część gruntu na ugór - czyli przez jeden sezon nie obsiewano go. W gospodarce użytkami rolnymi zachował się zwyczaj ugorowania gruntów. Wypuszczenie niedużej działki rolnej spod uprawy na cały okres wegetacji (zwykle l rok) miało na celu uzyskiwanie czasowego pastwiska. Nazwa takiego ugoru wskazywała na jego przeznaczenie; określano go terminem „tłoka", albo „odłóg". Nie było we zwyczaju wysiewanie jesiennych poplonów.
Pewne ożywienie w dziedzinie hodowli spowodowało założenie spółdzielni mleczarskiej, uruchomienie w latach trzydziestych mleczarni i wytwórni masła.
W tym samym czasie poprawiła się znacznie hodowla trzody chlewnej. Dotychczas świnie skupowali nieżydowscy kupcy z okolicznych miasteczek, płacąc zazwyczaj „na oko" za sztukę. W 1935 powstały w odległym o 35 km mieście Złoczowie, duże zakłady mięsne. Angielski przemysłowiec Oskar Robinson, właściciel kilku podobnych zakładów w Nakle, Kępnie, założył w Złoczowie, tzw. bekoniarnię. Bekoniarnia skupowała tuczniki wagi 100 kg. Po obrobieniu dwu połówek tuszy wieprzowej, marynowano je, podsuszano i pakowano do wysyłki. Odbiorcami „bekonów" były kraje Brytyj-skiej Wspólnoty Narodów. Hodowla trzody, zwłaszcza typu beko-nowego stała się bardzo opłacalna. Niektórzy, co zapobiegliwsi, po-bierali w bekoniarni zaliczki pieniężne, jeździli po okolicznych wsiach skupując tuczniki dla bekoniarni. Było to intratne przedsięwzięcie.
Okres międzywojenny w życiu gospodarczym wsi cechowały typowe przejawy światowego kryzysu agrarnego. Ceny na artykuły rolne wykazywały trwałą tendencję do spadku w porównaniu do zwyżkujących cen artykułów przemysłowych. Było to zjawisko „rozwierania się nożyc cenowych". Administracja rządowa nie spieszyła z interwencją, drobnego rolnictwa nie subsydiowano. W tej sytuacji wieś broniła się jak mogła. Mimo wielu trudności, takich jak: rozproszenie producentów, znaczne oddalenie od ośrodków handlowych i administracyjnych i rzadkiego kontaktu z ośrodkami postępu rolnego, wieś szukała wyjścia z tej sytuacji.
Dość wcześnie zorganizowano kasę oszczędnościowo - pożyczkową, zwaną popularnie - Kasą Stefczyka. Nazwa pochodzi od pierwszego założyciela i krzewiciela tego typu spółdzielczości. Trościanieccy chłopi znali tę formę oszczędzania jeszcze z czasów austriackich, w których rozpowszechnione były, tzw. Kasy Rajffeisena - wpółzałożyciela spółdzielczości w krajach niemiecko-języcznych.
|