Wspomnienia repatriantki z Trościańca Wielkiego
Dodane przez Meg dnia Sierpnia 17 2012 18:48:29
Mało jest ludzi z pokolenia przedwojennego, którzy chcą mówić o swoim życiu "wtedy". Może boją się, że zostaną źle zrozumiani, źle odebrani lub po prostu nie chcą wspominać. Jednak wśród tych "niemych"; są i tacy, którzy chętnie opowiadają. Jedną z takich osób jest moja sąsiadka, która we wrześniu 2010 roku zgodziła się na wywiad , który został opublikowany w Internecie i lokalnej prasie. Opowieść sąsiadki potraktowałam jako ułomek przeżyć Polaków, urodzonych na Kresach Wschodnich i z nich wygnanych.

we wsi Ciecierzyce

Pierwszy dom w Polsce, we wsi Ciecierzyce, stoi do dziś, na zdjęciu po prawej bohaterka wywiadu, rok.1955,
/archiwum domowe Pani Józefy Góral/


Józefa Góral z domu Radom, urodziła się w 1932 roku we wsi Trościaniec Wielki na Podolu. W maju 1945 roku z mamą, siostrą i bratem opuściła swój rodzinny dom na Kresach Wschodnich udając się w podróż w nieznane.

Przed wyjazdem...

Trościaniec Wielki był przed wojną dużą wioską, w której mieszkali Polacy i Ukraińcy - wspomina. Polskie rodziny stanowiły większość. Na 300 domów tylko 40 zamieszkałych było przez Ukraińców. Pięknie położona wioska nad rzeką Smolanką była dobrze rozwiniętą wioską. Była tu szkoła polska - z odrębnym planem zajęć nauki j. ukraińskiego dla mniejszości - ochronka dla dzieci prowadzona przez siostry zakonne, punkt opieki medycznej, kościół katolicki pw. Najświętszego Serca Jezusowego, a za wsią górowała cerkiew. W wiosce były stawy rybne, a także mleczarnia wyposażona w szwedzkie urządzenia. W czasie walk frontowych w roku 1944 wieś została zniszczona.

Rodzice Pani Józefy prowadzili 15 hektarowe gospodarstwo. Z sąsiadami żyło się im dobrze i zgodnie.

W roku 1943, ojciec Pani Józefy Michał Radom, został wcielony do Wojska Polskiego. Swój szlak bojowy odbył od Lenino do Berlina. Trzykrotnie odznaczony, ranny w Berlinie, odnalazł swoją rodzinę na rnowej ziemi",jesienią w 1945 roku.

Podróż...

Na majowej liście do repatriacji znalazły się wszystkie polskie rodziny, w tym rodzina państwa Radom. Na stacji kolejowej czekały na nich niezadaszone towarowe wagony. Każdy członek rodziny wziął ze sobą tobołek najpotrzebniejszych rzeczy. Pani Józefa pamięta, że w pakunku przygotowanym przez mamę miała sukienkę i poduszkę...

Podróż była bardzo męcząca. W wagonie było ok. 50 osób. Spaliśmy na tobołkach na podłodze wagonu, brakowało jedzenia, deszcz padał nam na głowę.Oglądaliśmy przez szpary jadące transporty wojskowe, którym nasz pociąg ustępował miejsca".

Podróż ciągnęła się w nieskończoność. Na postojach podchodzili do wagonów żołnierze sowieccy roznosząc jedzenie i wodę, a dochorych przychodził lekarz. "Moja siostra chorowała na czerwonkę, dostała leki i wyzdrowiała" - wspomina Pani Józefa.

Na nieznanej ziemi...

Pod koniec maja 1945 roku ich droga z Kresów na Zachód - wydawało się - dobiegła końca.
Pociąg zatrzymał się na stacji Gorzów. Było gwarno. Było obco. Przed dworcem czekała na repatriantów wojskowa ciężarówka, która przez spalone, wyludnione miasto dowiozła rodzinę do jakiegoś mieszkania, ograbionego i brudnego. Tu przez ponad tydzień oczekiwali na przydział rnowego miejsca do życia". Otrzymali dom i 15 hektarowe gospodarstwo we wsi Ciecierzyce.

Dom w Ciecierzycach zastali zamieszkany przez niemiecką rodzinę, która szykowała się do wyjazdu. Na polach rosło zboże, jednak obory, stajnie i chlewnie były puste. Rodzina niemiecka przyjęła ich z dystansem, ale bez wrogości. rOni podobnie jak my myśleli, że wyprowadzają się ze swojego domu na chwilę".

Dom był czteropokojowy z dwiema kuchniami. Umownie został między dwie rodziny podzielony. Przez dwa , może trzy tygodnie połowę domu zajmowali osiedleńcy, drugą Niemcy.

Pani Józefa wydobywa z pamięci historię niemieckiej rodziny. rGłową rodziny był starszy pan w wieku ok. 80 lat. Dwóch jego synów pilotów zginęło w czasie wojny. Mieszkał z córką i jej dwójką dzieci, Riną lat ok. 17 i Albertem lat 9."


Najtrudniej żyło się rodzinie w roku 1945. Nie było jedzenia.Pozostawione przez byłych mieszkańców zapasy ziemniaków szybko sięskończyły. Wojsko dowoziło mąkę, z której w piecu ustawionym na podwórku gospodyni piekła chleb. Żołnierze przywozili również mleko. Rodzinę ratowały także paczki z UNRY.

"Potem przyszły żniwa. Zboże ścinaliśmy sierpem i kosą , a następnie cepami młóciliśmy".

We wrześniu 1945 roku wraca z frontu ojciec Pani Józefy. Zimą otrzymuje z UNRY konia oraz kupuje ( miał rentę wojenną ) drewniany wóz.
We wrześniu tego samego roku do Ciecierzyc przyjeżdża nauczycielka. W dwuklasowej szkole uczy za rkąt do spania i jedzenie".

W 1948 roku Pani Józefa wychodzi za mąż, rodzi trójkę dzieci. W 1956 roku przeprowadza się do Gorzowa Wielkopolskiego - jej mąż , pracownik Zakładów Roszarniczych otrzymuje mieszkanie przyzakładowe. Od tej pory są gorzowianami.

Dwie podróże sentymentalne...

We wczesnych latach 60-tych , Pani Józefa razem z mamą i dwójką swoich dzieci pojechała do Trościańca Wielkiego. Jej rodzinny dom był ruiną. Obok niego ktoś budował nowy. Kościół stał się cerkwią, stawy rybne zostały zasypane, na ich miejscu stały ciągniki i maszyny rolnicze. Nie było cmentarza, na którym pochowana została jej babcia i dziadek. "Znalazłam się w kołchozie,to nie była moja rodzinna wioska"

W latach 80 do Ciecierzyc przyjechał Albert z żoną i dwoma synami. Od 1945 roku mieszkał w Niemczech. Wrócił,żeby zobaczyć miejsce swojego urodzenia.

"Rozmawialiśmy z nim po rosyjsku.Opowiadał o sobie i swoim życiu. Mama przyrządziła obiad. Nie żałował, że opuścił Ciecierzyce"
--
Małgorzata Kaczanowska
http://meg68.blogspot.com/