Bzowica - szewcowanie
Dodane przez henryksliwa dnia Stycznia 13 2012 18:21:08

WSPOMNIENIA Z BZOWICY:


SZEWCOWANIE



Zawód szewca był w hierarchii zawodów na wysokiej pozycji. Dla młodego często jeszcze kawalera taki zawód był posagiem w ożenku. Nauka u mistrza trwała często kilka lat. Jeżeli zważyć czego musiał się nauczyć przyszły rzemieślnik, staje się zrozumiany tak długi czas tej nauki.

Rzadkością było by ktoś z mieszkańców wsi kupował buty w sklepie. Owszem meszty na ślub, lakierki pan młody kupował w mieście. Buty takie z cholewami do co dziennego użytku zamawiało się u szewca na miarę. Były też buty z cholewami o nazwie oficerki - te były odświętne, w nich się chodziło do kościoła i na inne uroczystości. A więc trzeba było umieć zdjąć miarę z nogi. Do zrobienia buta trzeba było mieć kopyto z drewna o wymiarach dokładnie takie jak stopa zamawiającego. Musiał więc umieć szewc wystrugać z pnia brzozowego siekierką później raszplem do drzewa dokładny model najpierw stopę lewą później prawą. Składały się one z dwóch części każda, stopy i podbicia ustawianego klinem. Prawidło do cholew było też trzy częściowe, część wewnętrzna łydki i zewnętrzna rozpychana długim klinem i też dla każdej nogi oddzielne.

Buty były podstawą najważniejszą w ubiorze. W okresie zimy duże ilości śniegu, częste zaspy, dróg nikt nie odśnieżał. Pojazdów kołowych nie używało się tylko sanie. Jeździło się i chodziło po udeptanym śniegu. W Okresie deszczowej jesieni chodzenie po drogach gruntowych, ścieżkach czy w polu, a gleba to iły, sapy i glina, chodzić można było tylko w butach z cholewami, inne się nie nadawały . Praktycznie w tych butach chłop chodził co dziennie cały rok.

Po nauce stolarki zaczynała się nauka kaletnictwa. Najpierw wycięcie formy papierowej wszystkich części buta. A były to: cholewy, przyszwy, szpice, piętki, kiedra i inne detale. To ze skóry miękkiej ,boksowej, koloru czarnego. Była to dość pracochłonna czynność. Z całego płata skóry trzeba było dopasować lustrzane części butów tak, by były podobne do siebie. Na jednym płacie skóry są miejsca, gdzie są różnice w wyglądzie i gatunku.

Dół buta wykrawało się ze skóry twardej, zolówkowej. Wykrojone części z miękkiej skóry zszywało się na maszynie a te z twardej skóry łączyło się kołkami i gwoździkami. Maszyn do zszywania cholewek po stronie prawej skóry nie miano. Tą czynność wykonywało się przy pomocy zwykłej stebnówki po stronie lewej . Zostawał widoczny rąbek. Dla wzmocnienia tego zszycia i ukrycia tego rąbka nakładało się wąski pasek skóry na ten szew i zszywało się ręcznie, od góry cholewy, aż do dołu.

Szycie musiało być mocne, wytrzymałe. Do tego celu używano nici konopnych, które kobiety same przędły. Skręcone z dwóch albo czterech nitek już ręcznie przez szewca, były smołowane specjalną smołą i to nazywało się już dratwą. Smołowanie nici miało kilka znaczeń. Mianowicie wzmacniało wytrzymałość dratwy przez sklejenie odstających włókien, szew stawał się wodoodporny i był bardziej estetyczny i nie pozwalało dratwie rozkręcać się. Ale do szycia musiała ta dratwa być zakończona dwoma igłami. Igły do szycia w wąskiej cholewie nie nadawały się, kaleczyły palce szyjącemu. Zastąpiono ją szczeciną z dzika. Każdy włos szczeciny na swym końcu jest na niedużej długości rozdwojony. Tą częścią rozdwojoną podczas skręcania dratwy jest wplatany w nią, w jej końce. Zastępowała ona, ta szczecina, właśnie igły. Jest to trudna sztuka, którą przyszły szewc musiał też umieć.

Po zszyciu wszystkich części górnych buta naciąga się go na prawidło i na kopyto . Teraz kleszczami naciąga się skórę, która wystaje poza kopyto do środka i przybija kołkiem do tej skóry i częściowo do tego kopyta. Kształtuje się ten przyszły but przez rozklepanie skóry młotkiem wokół kopyta i naciąganie kleszczami. Po obciągnięciu buta, zżyna się gnypem ,szewskim nożem, nadmiar skóry i przybija dalsze warstwy spodu. Ostatnią jest gruba, żółta i twarda zolówka. Obcas podobny, cały ze skóry.

Czasami zamawiający dla wzmocnienia obcasów, ale też jak dzisiaj mówimy, szpanu, życzył sobie przybicia do obcasów żelaznych podkówek. Spód buta był przytwierdzony do wierzchniej części buta tylko kołkami nie było sposobu na przyszywanie dratwą jak dzisiaj. W miejsce gdzie miał być wbity kołek stawiano szpikulec szpilorka i jednym uderzeniem młotka przebijało się wszystkie warstwy skór aż do kopyta. Teraz trzeba było odłożyć młotek, objąć dwoma dłońmi rękojeść szpilorka i ruchem obrotowym wyjąć go. W zrobiony otwór włożyć kołek i też jednym uderzeniem młotka wbić go do końca.

Kołki szewc produkował sam. Ucinał ręczną piłką klocek, taki plaster około jednego centymetra bez sęków z pnia brzozowego. Z niego długim nożem i młotkiem ciął deseczki grubości przyszłego kołka, takie na dwa milimetry. Drzewo z którego ciosał te kołki było świeże, łatwo cięło się te deseczki, były mokre więc kołki zawsze suszyły się u niego na piecu. Deseczki z jednej strony trzeba było zaciąć stożkowo i teraz nożem szewskim, odcinać co dwa mm. kołeczki. Do jednej pary butów trzeba zużyć około 150-200 takich kołków.

Po skończeniu kołkowania należało wyjąć z buta kopyto, które było dość mocno związane z butem tymi kołkami. Kopyto w swej górnej części miało wywiercony otwór (8 mm) .W ten otwór wkładało się hak żelazny (długości jak cholewka buta) zakończony kółeczkiem. W kółko zakładał pętlę z paska, w nią szewc wsuwał swoją stopę i teraz musiał użyć sporej siły by wyrwać to kopyto od tych kołków i nie rozerwać buta. Kiedy już kopyto zostało wyjęte zostało pozgniatać młotkiem te kołki w środku i usunąć resztki raszplem. W tym celu szewc nakładał but na żelazną stopkę nazywaną szłapą i na niej te kołki sklepywał, łamał. Rozklepane kołki na zewnętrznej stronie na zolówkach należałol wyrównać nożem, a brzegi na koniec zawoskować na gorąco. Do tego celu było specjalne żelazko z drewnianym uchwytem, które nagrzewało się w palenisku kuchni i gorące przykładało się do brzegu zolówki do niego czarny lub brązowy lak i tym żelazkiem rozprowadzało się roztopiony lakier wokół buta.


Bzowica szewcowanie - młoteczek

Młoteczek.


Wszystkie warstwy skóry były zakryte tym lakiem. Ta czynność miała walor estetyczny, a po części chroniła skórę przed wilgocią.

Buty robiono zawsze o wymiar większe jak stopa zamawiającego. A to dlatego, że przed ubraniem, wzuciem na nogę tego buta wkładało się do niego zwitek słomy owsianej, była miękka, tzw. wiecheć. Ten wiecheć wymieniało się co dziennie i skutecznie chronił on stopy przed odmrożeniem.

Mężczyźni do butów nosili specjalne spodnie, rajtki. Nogawki tych spodni od pasa do kolan były dość obszerne. Za kolanem były rozcięte aż do kostek i ściągnięte sznurówką, jak trzewiki, by dobrze przylegały do łydki. Skarpet nie zakładano na nogi tylko owijki, tam nazywane onucą albo fecą.

Trzeba było nieźle się natrudzić by tak owiniętą nogę włożyć w dopasowany but. Ubierający buty tupał głośno tym butem aż noga wskoczyła do końca. Cholewki od środka w górnej części miały wszyte dwa paski, ucha, które ułatwiały wciągnięcie buta na nogę. Zdejmowanie tych butów stwarzało też wiele problemów. Najłatwiejszy sposób to: osobnik w butach siadał na stołku, podnosił jedną nogę do góry, drugi siadał na niej jak na konia, łapał w obie dłonie za piętę i mocno trzymał, a siedzący na stołku drugą nogą jeszcze w bucie opierał się o pośladki ściągającego i mocnym pchnięciem nogą odrzucał go daleko z tym butem. Z drugą postąpił tak samo. Drugi sposób to przy pomocy tzw. pieska. Jeżeli buty były już trochę rozchodzone to można było bez trudu przy jego pomocy zdjąć je z nóg.


Bzowica szewcowanie - tzw. piesek

Piesek.


Dzisiaj już nikt nie usłyszy stukania podkówek o bruk czy charakterystycznego skrzypu buta idącego chodnikiem przechodnia. Taki głos wydawały buty zrobione tylko z prawdziwej skóry i u szewca na zamówienie. Masowa produkcja butów tanich i tandetnych z plastiku skóropodobnego wyparła na zawsze z naszego folkloru warsztaty szewskie. Zawód szewca zmalał do rangi rzemieślnika drobnych napraw obuwia



Wspomnienia moje jakie opisuję na stronie OLEJOW zamieszczam dla pokazania: folkloru, warunków życia, a przede wszystkim, mozołu pracy tamtych ludzi. Może warto o nich pamiętać. Wspomnienia spisałem z obserwacji mego wujka, który tego zawodu nauczył się w Olejowie, a wykonywał go w Bzowicy. Mieszkał po sąsiedzku z moim dziadkiem i ze mną.


Spisał po latach:
Henryk Śliwa
wnuk Jana Dajczaka Halaburdy z Bzowicy
Stargard Szczeciński, grudzień 2011 r.

Rysunki Autora