Lecznictwo ludowe w Załoźcach i okolicy - cz.06
Dodane przez Remek dnia Grudnia 26 2009 17:54:39
[źródło: Rocznik Podolski. Organ Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk poświęcony sprawom i kulturze Podola. Tom I - rok 1938. Tarnopol 1938. Nakładem Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Wydano z zasiłku Funduszu Kultury Narodowej i Fundacji im. Wiktora hr. Baworowskiego.]

Stanisław Spittal (1891 -1964):


Lecznictwo ludowe w Załoźcach i okolicy.
część 6




Lecznictwo ludowe niestety jeszcze i dzisiaj nie odbiegło u nas daleko od metod i pojęć XV, czy w najlepszym wypadku XVI wieku (1). I dzisiaj jak w XVI w. stosuje się podobne wstępne zabiegi na wypadek choroby. Są to: w pierwszym rzędzie 1. modlitwa, a następnie 2. upust krwi, stosowany profilaktycznie celem odciągnięcia jadowitej krwi chorej od serca i głowy (pozostałość krwawej pogańskiej ofiary). Stawia się więc pijawki, w ilości zależnej od ciężkości objawów chorobowych, siły i wyglądu chorego. Jad chorobowy znajduje się bądź co bądź we krwi, będzie więc uchodził z krwią wypuszczaną czy wysysaną przez pijawki i potem z krwawiących ranek, przysypanych popiołem ze spalonej lnianej szmateczki. Stosuje się również 3. odciąganie krwi ze środka ciała przez przykładanie chrzanu, gorczycy, pokrzywy, a więc środków pryszczydeł, wywołujących poparzenia i pęcherze, albo przez stawianie baniek, nawet na głowie, czole, szyi i garnków na brzuchu. Dla pewności przy każdej chorobie 4. podają środki przeczyszczające, a gdy ktoś po jedzeniu zachoruje, przez łaskotanie palcem czy piórkiem podniebienia i gardzieli chorego starają się wywołać wymioty. Dużym uznaniem cieszy się 5. napotne leczenie czy to środkami zewnętrznymi, jak okrywanie kożuchem, pierzynami, przykładanie gorących cegieł, flaszek z gorącą wodą do stóp, woreczków z grzanym piaskiem, grysem, plewą, popiołem, prażoną mąką, parzonym owsem, kminem, czy lnem, czy to wewnętrznymi, jak podawanie odwaru z jęczmienia lub owsa, wódki zaprawionej korzeniami, naparu kwiatu lipowego lub kwiatu z bziny (czarnego bzu), z malin suszonych itd.

By dokończyć tych wstępnych czynności, szczelnie zamykają drzwi, bo okna są prawie zawsze gwoździami na amen zabite. Choćby na dworze panował skwar największy, a w izbie omdlewało się z gorąca, palą w piecu aż do niemożliwości, wedle odwiecznych maksym: gorąco i poty zawsze choremu dobrze robią; chorobę trzeba wygrzać; zimno przez przeciągi i zimne okłady tylko niebezpieczne zaziębienie sprowadzić może. W chatach więc wieśniaczych, i tak już nadzwyczaj czystym i zdrowym powietrzem niegrzeszących, w czasie choroby jednego z domowników panują niemożliwy zaduch i wyziewy, które nader niekorzystnie, zwłaszcza przy nieznośnym gorącu i suchości powietrza, odbijają się na zdrowiu domowników. Gdy po raz pierwszy przybyłem na wieś do chorego, na którego, jak tu mówią, biły siódme poty w atmosferze, w której oddechu prawie złapać nie było można, kazałem otworzyć okno lub drzwi. Odpowiedziano mi wtedy: Proszę pana doktora, od ciepła jeszcze nikt nie umarł, a powietrze i przeciąg niejednemu już zaszkodziły. Dopiero, gdy kategorycznie oświadczyłem, że inaczej nie przystąpię do badania chorego, odpowiednio izbę przewietrzono. Czy jednak po moim odjeździe znowu nie napalono jak w piekle, tego już nie wiem, ale przypuszczam raczej, że tak.

Na zapobiegawczych czynnościach poprzestają wieśniacy w razie choroby, o ile chory ma apetyk do jadła. Skoro jednak ochotę do jadła straci lub je strawę jak własne ciało, wtedy trzeba leczenie prowadzić dalej. Choroba widocznie poważna, więc tak chory jak i otoczenie martwią się tym może bardziej, niż samą chorobą. Bo ochota do jadła i apetyk są również i prognozą w chorobie. Brak ich pewnie niedobrze dla chorego wróży. Nawet lekarz napotyka często na twardy opór domowników w przestrzeganiu diety, bo ci w chorego mimo zakazu dochtora pakują wszystko i najobficiej. Bo jakżeby ciało pokonało chorobę, gdyby nie miało obfitego pożywienia? Kto je obficie ma więcej siły, a tu lekarz każe chorego morzyć głodem. A choć do diety nie stosują się, jednak gdyby lekarz nie powiedział, co wolno, a czego nie należy podawać choremu do jedzenia, zaraz o to pytają. Gdy zaś lekarz powie, że wszystko wolno jeść choremu, sądzą, że dla chorego, wyjścia już nie ma, kiedy i diety nie nakazano. Bo przed śmiercią przecież nikomu się nie broni tej odrobiny strawy, jakiej mu się zachce. Jednak, gdy lekarz przepisuje bardzo ścisłą dietę, nie bardzo go chętnie wołają. Lepiej już wtedy na chorobie wyznaje się wróż, czarownik, czy znachor, którzy owszem obfite i tłuste zalecają jadło.

Analogiczne zasady znała dawna medycyna; lekarz Petrycy na początku XVII w. pisał, że "w leczeniu powietrza ustaie choremu apetyt, brzydkość ma, gdy uyrzy iedzenie, co się dzieie, iż iad opanował wnętrzności. Tam potrzeba gwałtem przymuszać chorych do iedzenia, aby ich siła nie ustała" (2). Trzysta więc lat z okładem ma ten wynalazek dietetyczny, przeniesiony obecnie do medycyny ludowej. I czyż nie należy podziwiać konserwatyzmu naszego ludu?

Przyjmowanie i wydalanie pokarmów drogą normalną, to rzecz bardzo ważna na wsi i lekarz, który by na to specjalnej uwagi nie zwracał na zapadłej prowincji, nie ma tu, po co siedzieć. Owszem, można zdobyć jeszcze większe zaufanie i wiarę w leczenie, jeśli podziała się na fantazję domowników trafiwszy w ich zabobonny system. Trzeba np. kazać jeść choremu codziennie rosół z połowy czarnej kury schwytanej o zachodzie słońca i zabitej na miedzy obejścia, ale ze zwróconą głową ku miedzy sąsiada, gotowanej w taki czy inny sposób itp. Celują w tym zwłaszcza znachorzy, którzy jeszcze bardziej zawiłe dają przepisy, a nawet i niektórzy lekarze bądź wyszli z ludu, bądź długie lata na prowincji osiadli. Najgorzej, gdy chory mimo apetytu chudnie, wtedy pewnie ma suchoty. I wtedy powinien lekarz zakazać dietę i nie powinien pozwalać na jedzenie wszystkiego, bo to znak, że chory pewnie już nie wyzdrowieje. Wtedy chorego napychają pewnymi pokarmami aż do obrzydzenia. Ale powoli pod tym względem zaznacza się już postęp i to wybitny, rzucający się jaskrawo w oczy na przestrzeni kilku lat i to nawet po wsiach zapadłych, tak że może niedługo, a dietetyka lekarska trafi wreszcie do przekonania ludu wiejskiego.

Niemniej ważnym jak apetyt objawem chorobowym jest sen. Wychodząc z tej zdrowej zasady, że kto fizycznie ciężko się przez cały dzień napracuje najadłszy się zasypia snem kamiennym, posądzają o wielką już chorobę każdego spośród siebie, kto mimo zmęczenia spać nie może. W tym wypadku szukają więc znowu pomocy u znachorów, by się dowiedzieć o przyczynie i w wykaczanym jajku wnet powód jasno zobaczą. Niepokój serca, nerwy, zadanie przez kogoś, albo tzw. perełesnyk są zazwyczaj tego przyczyną.

Trzecią niepokojącą wieśniaka cechą chorobową, to cera. Słońce i wiatr opalają twarz i ręce wieśniaka na brąz. Gdy więc ktoś blady, jest źle. I znowu trzeba uciekać się do znających. Dalszą cechą zdrowia to język czysty, czerwony, - obłożony, zamulony dowodzi choroby. Wreszcie mocz jasny i przejrzysty, a więc czysty oznacza zdrowie; mocz mętny, czerwony (ciemny) z gorączki dowodzi choroby.

Z przytoczonych powyżej objawów wnioskuje lud wiejski o zdrowiu lub chorobie. One go niepokoją lub uspokajają. One rozstrzygają czy wystarczy zabieg domowy, czy pomoc znającego, czy wreszcie trzeba zasięgnąć porady lekarza.

Do leczenia używa lud najrozmaitszych środków leczniczych, jak kości, krew, tłuszcz, serce i sierść zwierząt, kał i mocz własny, czy zwierzęcy, które niepoślednią odgrywają rolę w poszczególnych chorobach, jednakże najczęściej są używane zioła lecznicze.

Zdolność czy siła lecznicza tych ziół zależna jest od czasu ich zbierania i miejsca. Zbiera się je specjalnie, jedne po lasach, łąkach, zaroślach, inne po polach i miedzach, czy przychaciach, inne specjalnie hoduje się w ogrodach, by z kwiatów, łodyg, liści, korzeni, czy kłączów sporządzać później proszki, maście, kąpiele, napary, czy odwary, nalewki, nacierania, okłady lub plastry, okadzania i smarowania. Jedne specjalnie pije się z wódką, inne z miodem, inne gorzkie.

Czas zbierania zależy od pory dnia i od daty dnia. Największą ilość ziół zbiera się w przeddzień i w sam dzień święta Matki Boskiej Zielnej (15. VIII.), a więc w czasie, gdy zioła te znajdują się w pełnym rozkwicie i najwięcej mają w sobie soków. Mniejsze ilości zbiera się w wigilię św. Jana Chrzciciela. Tu specjalne znaczenie ma dziurawiec (Hypericum perforatum) zwany świętojańskim zielem, dalej bylica pospolita czyli czornobyl (Arthemisia vulgaris), bylica piołun (Arthemisia Absynthium), łopian (Lappa maior) zwany łopuch. W oktawę Bożego Ciała zbiera się znów zioła na wianki barwinek (Vinca minor), rozchodnik (Sedum acre), kopytnik (Asarum europaeum), macierzankę (Thymus Serpillum) i inne. Część ziół zbiera się i to przeważnie przed świtem w pierwszej rosie, część w południe. Wieczorem i po południu zbierają zioła jedynie czarownice dla swych praktyk. Zioła do czarowania zbiera się zawsze z miedz cudzych i to dziewięciu. Gdy zbiera się je na czary o świcie, musi się tej czynności dokonywać nago i tak wcześnie, by nikt nie widział, bo jeżeliby ktoś ten wyczyn zaobserwował, tym samym zniweczyłby całą moc czaru, a w dodatku przyłapawszy na swej miedzy zbierającą zbiłby napewno na kwaśne jabłko jako czarownicę.

Dla większej siły leczniczej czy na lepsze czary winno się zbierać zioła po nowiu, gdy księżyc narasta, bo wtedy i ich moc potężnieje podobnie jak księżyc. Pewne zioła, dla nadania im specjalnej mocy leczniczej, święci się splatając we wianki lub bukiety w wigilię Bożego Ciała czy na Matkę Boską Zielną. Lud używa zazwyczaj ziół łatwo mu dostępnych, a więc rosnących na miejscu, ziół, które bezpłatnie lub tanio może nabyć, niemniej nieraz bardzo słono płacąc za zioła lecznicze z innych okolic.

Poza tym przy zwalczaniu pewnych chorób, trudnych w inny sposób do wyleczenia, używane są środki lecznicze pochodzące z własnego, czy też obcego organizmu żywego, lub z ciała zmarłego. Środki te, jako uzupełniające pewne braki w sokach organicznych chorego osobnika, możnaby uważać za próby homeopatii, stosowanej jeszcze i dzisiaj w medycynie naukowej i praktycznej, jako tz. autohaemo-sero-vaccinotherapia, a dalej jako preparaty organiczne przy wszelkich zaburzeniach wewnętrznego wydzielania.

Krew świeża z ubitych zwierząt, pita szklankami w rzeźni leczy padaczkę. Bo krew, to przeżytek starych obrzędów religijnych, ofiar krwawych najpierw ludzkich, potem zwierzęcych. I jako taka żyje po dziś dzień w wierzeniach ludowych. Ogólne jest wierzenie, że krwi zamordowanego ani ze ścian, ani podłogi zmyć nie można, ani zabielić. Zawsze ona wychodzi i występuje na wierzch plamami, które świadczą najsilniej o dokonanej zbrodni. Ona jest tym magnesem, który mordercę ciągnie na miejsce dokonanej zbrodni, bo ona, jak krew niewinnie zamordowanego Abla, woła o pomstę do nieba i żąda sprawiedliwości ziemskiej. Gdy więc wróg zbliży się nawet do trupa, wnet z ust i nosa nieboszczyka poczyna płynąć krew. Wedle miejscowej opowieści ks. Krechowiecki, proboszcz załoziecki, miał się gniewać śmiertelnie z swoim bratem, powieściopisarzem Adamem. Gdy Adam zbliżył się do zwłok brata, buchnęła krew z ust nieboszczyka. Pozostałością krwawych żertw z ludzi są wszędzie pospolite opowieści, czy legendy pokutujące w wierzeniach w możliwość usług diabelskich, gdy się podpisze cyrograf krwią z serdecznego palca, oraz w skuteczność świecy zrobionej z ludzkiego tłuszczu tak przy szukaniu skarbów ukrytych, które stają się widoczne przy użyciu takiej świecy, jak i w moc usypiającą takiej świecy i to wszystkich znajdujących się w mieszkaniu, gdy złodziej chce spokojnie przeprowadzić swoją robotę. Dla zdobycia takiej świecy przed wojną, gdy w Podkamieniu pochowano w podziemiach jakiegoś zmarłego, bardzo zażywnego Dominikanina, złodzieje dobrali się zaraz w nocy do grobowca i wypruli mu tłuszcz z brzucha.

Niemniejszą rolę odgrywają i kości zmarłych, które obok tłuszczu, ziemi z grobu, czy strużyn z krzyża drewnianego na grobie, jako przesiąknięte potęgą nieboszczyka, przed którą żyjący mają zawsze zabobonny strach, służą jako lek i do czarów. Martwą kostkę, twardą narośl na ciele ludzkim, jakby skostniałą, gubi się przez pocieranie jej kością zmarłego, dobytą z grobu i odniesioną z powrotem na stare miejsce, lub przez naciśnięcie trzykrotne palcem ręki nieboszczyka. Kości zmarłych są od wieków używane jako fetysze broniące ich posiadaczy przed wszelkim złem. Takież tylko pogłębione znaczenie posiadają chrześcijańskie relikwie świętych. Żydówki stare chustkę położoną na grobie cadyka kładą pod poduszkę chorych, aby ci wyzdrowieli. Piasek z grobów jako proszek leczy różne choroby.

A dalej ślina leczy liszaje i chroni przed urokami. Wydaliny i wydzieliny ludzkie i zwierzęce suche lub płynne, jak kał, mocz, pot, wreszcie paznokcie, włosy ludzi i zwierząt, to bardzo często środek leczniczy. Łajno krowie przykłada się na zapalenie oczu; łajno gęsie podaje się chorym na czerwonkę; na obrzękłe brodawki sutkowe u dzieci, po ich wyciśnięciu z mleka, przykłada się kał własny dziecka; słoninę i wątrobę podaje się do jedzenia na Wielkanoc, by uchronić się od ślepoty. Rozumie się, że zaznaczam to w tym miejscu tylko pobieżnie, bo właściwy, dokładny opis wszystkich zabiegów leczniczych szczegółowo omówię przy odpowiednich chorobach.

Wszystkie środki ludowe, bez względu na ich pochodzenie, są używane wewnętrznie i zewnętrznie. Znaczna część leków z dobrym skutkiem jest stosowana tak dla ludzi, jak i dla bydła, tylko w odpowiednio silniejszych dawkach.

Poza roślinami ogromne znaczenie lecznicze posiada rosa zbierana przed świtem (do czarów sitem), tzw. woda nieruszana, tj. woda zaczerpnięta ze źródełek przed świtem przez pierwszego człowieka, dalej tzw. woda z nieba, zebrana w wydrążeniach kamieni. Niemniej bardzo ważną rolę odgrywa i woda święcona przy różnych okazjach, jak woda jordańska z 19.I., woda z Trzech Króli 6. I. i woda święcona w dzień św. Agaty 5. II. Toż samo i kreda święcona w dniu Trzech Króli.

Ogień zawsze był czczony i uznawany od najdawniejszych czasów jako środek oczyszczający, dezynfekcyjny, a tym samym jako jeden z najsilniejszych środków leczniczych. I dzisiaj jest on jeszcze czczony podświadomie przez nasz lud. Nie pozwalają przeto wieśniacy np. splunąć na ogień dzieciom, by obrażony przez to ogień nie obsypał ich twarzy ognikiem. By ukarać kogoś, kto zanieczyszcza kałem okolicę ich domu, posypują znaleziony kał pryskiem drobnym, żarzącym się węglem, a cały tyłek sprawcy obsypie (obrażony ogień) pryszczami. Przy zagniecicy podgartują węgiel trzy razy od siebie, przy urokach puszczają 7 węgli na wodę, po czym tę wodę piją.

Znajomość właściwości leczniczych pewnych roślin i innych środków, podobnie jak i formułki zamawiali przekazuje się tradycyjnie z ojca na syna, a nawet z rodziców na dzieci przez całe pokolenia. Część tych wiadomości przyswojono sobie z apteczek w dawnych dworach szlacheckich, skąd szły na wieś dekokty i balsamy, nabywane bądź to przez dwór jako recepty od sławnych medyków, bądź też przepisywane z farmakologij współczesnych (tzw. sławnych zielników), lub nawet zdobywane drogą kupna za drogie pieniądze od znachorów i wędrowców z dalekich krain. I tym możemy wytłumaczyć sobie poziom leczniczy medycyny ludowej, odpowiadającej mniej więcej XVI i XVII wiekowi medycyny właściwej.

Że czasem jakiś środek ludowy w pewnym wypadku pomoże, że ten środek odpowiada pojęciom medycyny właściwej, to jednak medycyny ludowej nie możemy brać pod uwagę ani traktować serio, bo w stanie pierwotności, w jakim się ona zasklepiła, może ona przynieść tylko przeważnie szkodę, a nie pomoc dla zdrowia. Bezwzględnie jako odbicie drogi czy szlaku, po jakim szła kultura od najdawniejszych czasów, jako dokument historyczny dla rozwoju kultury, jest ona zawsze źródłem wprost nieocenionym, tylko trzeba chcieć czerpać z niego do woli.





Oryginalne przypisy:

(1) Xiąg czworo o przyczynach morowego powietrza przez Piotra Umiastowskiego z Klimmta w Phil. y w Lekar. nauce doktora w Krakowie roku 1591.

(2) Instructia abo Nauka, iak się sprawować czasu moru... Dla prostych napisana... przez Doc. Sebastyana Petrycego Medyka. W Krakowie w Drukarni Mikołaia Loba. Roku Pańskiego 1613.



poprzednia
część

 

 

Stanisław Spittal:
Lecznictwo ludowe w Załoźcach i okolicy

 

 

następna
część