Zapiski o ptakach z Olejowa cz.4
Dodane przez Remek dnia Października 18 2009 20:58:36

W niniejszym artykule - jednym z cyklu - gromadzimy fragmenty z "Zapisków ornitologicznych" hrabiego Kazimierza Wodzickiego, odnoszące się bezpośrednio do Olejowa. Chociaż nie zawsze w tekście ta nazwa jest wymieniona, to od 1855 roku hrabia Kazimierz razem z rodziną mieszkał już stale w majątku olejowskim, zakupionym od hrabiego Michała Starzeńskiego.



ZAPISKI O PTAKACH Z OLEJOWA cz.4


[źródło: Zapiski ornitologiczne. Kukułka właściwa Cuculus Canorus Lin. (Concongris. Gemeiner Kukuck.). Gżegżotka, Zieziułka, Kukawka, Zegzulka, Zezula. Przez Kaźmierza Wodzickiego. (Osobne odbicie z "Przeglądu Polskiego".). Kraków. W drukarni Uniwersytetu Jagiellońskiego pod zarządem Konst. Mańkowskiego. 1871.] Zachowano oryginalną pisownię.


Moje dzieci wychowały raz kukułkę do zupełnego wypierzenia pierwszego. Miała ona odmienny zupełnie charakter, spokojna i apatyczna, kwiliła ustawicznie za pożywieniem, a dostatecznie mięsem nakarmiona, drzemała sobie gdyby urzędnik w biórze, lub nieruchoma siedziała, jak gdyby dumała nad smutnem swem położeniem, skargi przez nas słyszane stosowały się do pokarmu, nie zaś do utraty wolności, gdyż najedzona przestawała piszczeć; miała wolność ruchów zupełną, łaziła i latała po pokojach, nawet ją raz widziałem siedziącą przy otwartem oknie, bez myśli o ucieczce. Może być, że ta wyjątkowa kukułka byłaby mi otwarła szerokie pole badań, lecz niestety, jak się to często zdarza, zanim geniusz się rozwinie, śmierć zaskoczy i to może jest powód marnoty ludzi, moja kukułka nadziei pełna, przyjmująca z rąk pokarm, zdechła na niestrawność, lub zdeptana została i gdy z wycieczki powróciłem zastałem trupa i grób niedozwalający dalszych badań. Gdy głodną była, wychodziła z klatki i kwiląc prosiła o pożywienie, nakarmiona spokojnie się odwracała i z powagą kroczyła napowrót do swej klatki. Raz nawet bawiła 24 godzin w ogrodzie i zdaje się, że głodem zmuszoną została do powrotu w jarzmo niewoli. Niewola u ludzi tępi umysł, niszcząc organizm, u zwierząt usuwa dobroczynny instynkt, o czem się niejednokrotnie przekonałem. W niewoli ptak nieradny i niezapobiegliwy, nawet często pożywienia wyszukać nie umie, pomimo, że w bliskości się znajduje, niezręczny wobec niebezpieczeństwa, kukułka mając w około siebie muchy, owady a nawet smaczne gąsienice, nie łowiła je, spuszczając się z pożywieniem na rękę ludzką. (...)

W roku 1862 na Podolu galicyjskiem (...) zawzięły się szczególniej myszy na koniczyny i stoczyły je do tego stopnia, że dziurka koło dziurki widoczne były, do mrozów tępiły je myszołowy, kobuzy, a gdy prawa przyrody nakazały i tu opuścić nasze kraje, zastąpione zostały północnymi myszołowami i sokolikami. W tej pamiętnej zimie dla mnie, widywałem po 5-7 tych dobroczynnych ptaków na jednym łanie, żywiących się wyłącznie myszami.



[źródło: Kaźmierz hr. Wodzicki członek Akademii Lugduńskiej, Tow. Przyrodników Isis, Centralnego Tow. Ornitologów Niemieckich i Tow. Lekarzy i Przyrodników Polskich. Zapiski Ornitologiczne. III. Jastrząb. Wydanie drugie poprawne. W Krakowie, nakładem i czcionkami drukarni "Czasu" pod zarządem Józefa Łakocińskiego. 1878.] Zachowano oryginalną pisownię.


Byłem i jestem miłośnikiem chowu oswojonych gołębi, towarzyszyły mi te lube i czułe ptaki zawsze w życiu, rozweselając podwórze i obejście wiejskie. Jastrząb był rzeczywistym tepicielem moich oswojonych ptaków przez lat trzydzieści, wiec miałem pole do badania i poznania rabusia. Wprawdzie wyuczał rozumu i ostrożności każda generacyę wychowanych gołębi, lecz kosztem dziesiątkowania stada. Zasadzki, podkradania się, nastawianie sieci i samotrzasków, żelaznych szpisów z powieszonym żywym gołębiem, nagrody i premie wyznaczane, wszystko to umiał jastrząb ominąć i ledwie setnego gołębia życiem przypłacał, biorąc mi najrzadsze i zagraniczne ptaki; w szczególności łowił gołębie pawiaki, pływające w powietrzu ze swym daszkowatym, rozłożonym ogonem, do tego stopnia, że bywały lata, w których mi większą ich część wyłowił. Zawziął się na ten gatunek i dopóki pawiaki nie pojęły, że w locie niema ratunku i że jedyna ucieczka bezpieczna jest pod dachem lub w gołębniku, dopóty je podpędzał pod obłoki, łowił i z ofiarą odlatywał.

Czasem pod obłokami stoi i trzepocze tak wysoko, że się wydaje wielkości krogulca, gdy upatrzy chwilę stosowną, z pod nieba gdyby piorun uderza w wybranego gołębia. To znowu leci ponad ziemię pływającym lotem, a wznosi się szybko, gdy spłoszone gołębie ucieczka się ratują i w oderwanego od stada wbija swe szpony. Najczęściej, jak włoski morderca chyłkiem się wkrada w gęsta liściasta koronę drzewa i przytulony do gałęzi bada igrające gołębie, - jak tylko ruszą w powietrze, on nakształt korsarza z za skały, wylatuje ze swej kryjówki i uderza na gołębia. Czasem według miejscowości i stopnia bezpieczeństwa przez rabusia określonego, siada na gałęź nader blisko gołębi, to znowu niedowierzając na oddalonem drzewie usiędzie w obserwacyi, lecz impet i szybkość jego lotu jest tak wielka, że w mgnieniu oka przeleci przestrzeń kilkaset kroków; a co rzeczywiście jest podziwienia godnem, to ta niepojęta siła jego muskularna, że chwyciwszy ofiarę lub napotkawszy na przeszkodę w locie, szybkością błyskawicy, wydającej szelest wichru, staje wryty w powietrzu, nawraca i ucieka równie szybko. Kto tej natarczywości nie badał kilkakrotnie, ten nie uwierzy, że najzręczniejszy strzelec nie będzie miał wtedy czasu złożyć się i celnie do niego strzelić. Gołębiarz pedantycznie uregulowany w życiu, systematycznie swe czynności rozłożył na dzień cały, zupełnie jak biurokrata: on jednostajnie zawsze w tychsamych rewirach poluje, o tychsamych godzinach przylatuje, jeżeli go nie spłoszono lub nie postrzelono, gdyż wtedy obiera sobie inne godziny i pilnuje tychże wiernie, siada na tychsamych drzewach i przedmiotach, nocuje zawsze na tychsamych gałęziach. Nauczywszy się więc tego ptaka, jeżeli tak powiedzieć można, zdawałoby się, że łatwo go ubić, tymczasem on wobec nabitej broni i czatujących ludzi w ukryciu, oszukuje nas, przylatując niespodzianie, bezkarnie broi. Straszny to szkodnik w czasie żywienia podrastających piskląt, wtedy podwaja się jego odwaga i natarczywość, gdyż to nielada zadanie wyżywić czworo drapieżnych a nienasyconych ptasich Neronów, domagających się łupu ustawicznem żałosnem kwileniem. Równie niebezpieczny, gdy młode latające Rabce do łowów wprawia, przodkując odwagą, przebiegłością i zręcznością, przykładem do naśladowania zachęca.

Mam dzień 20 Sierpnia 1870 r. zanotowany, w którym tensam jastrząb doskonały ze swym Rabcem, siedm razy atakował gołębie moje, siedm razy do obydwóch strzelano, lotki miały przestrzelone, a one zuchwale gdyby żołnierz na bagnety szedł ku odtylcówkom. Młody, zuchwałość za ósmym strzałem przepłacił życiem, drugi nieustraszony, łowił dalej moje gołębie na temsamem podwórzu. Samica większa i silniejsza, a z uczuciem wykształconem macierzyńskości bez porównania więcej szkody zdziaływa, niżeli samiec lekki i zwinny, ona też łatwiejsza do ubicia, nie mogąc zwrotów odbywać z tąsamą szybkością jak jej małżonek. Zniesienie wychowane, składające się z sześciu ptaków, nieobliczone ofiary porywa. Licząc tylko na jednego ptaka dwa gołębie, kurczęta, gąsięta lub kuropatwy na dzień, można sobie wystawić, ile łupów zdobyć musi ta żarłoczna rodzina, aby głód zaspokoić. Dobroczynna przyroda w swej organizacyi zniewala rodziców do rozpędzenia pod jesień na cztery wiatry dzieci, do szukania żeru poza ich rewirem, gdyby bowiem wszystkie wychowane ptaki w okolicy pozostawały, trudnoby było uchować drób i zwierzynę. (...)

W roku 1873 polował ze mną na wiosnę z nagonka na słonki od rana. Strzelcy z naganiaczami szli, myśliwi zastepywali na liniach. Mój rabuś nigdy nie uderzył na słonkę lecąca na jedna lub druga linie strzelców, wiedział doskonale, że tam grozi niebezpieczeństwo. Braliśmu już czwarty czy piąty miot, ubiliśmy kilkanaście słonek, a mój ptasi towarzysz przelatywał z dębu na dąb, straszliwie głodny, wszakże w ostrożności się nie zapominał. Nareszcie leci ku niemu słonka: puszcza się za nią, szponami chwyta, ulatuje na zarosłe drzewami łąki. W tej chwili zwołuję chłopców i gonię ten miot, gołębiarz zabiera swą zdobycz i leci dalej, wypatrzony, został znowu goniony i ze słonka się powtórnie wykradł, dopiero w trzecim miocie udało go się zabić, lecz niósł już tylko szczątki ptaka. Prześladowaliśmy go bez przerwy, a wiadomo, że z pierzem nie pożera swej zdobyczy; jakże więc szybko obskubał słonkę i z jaka odwaga przystąpił do jej pożycia, wobec strzałów i hałasu. Rabuś i oprawca pierwszorzędny, to mu przyznać musimy. (...)

Płacę za Gołębiarza 1 złr., za odkrycie gniazda 2 złr. i to zaiste niewielka nadgroda. Skryty i mądry rabuś doskonale umie utaić swe gniazdo i zatrzeć ślady swego pobytu w czasie lęgu. Większa cześć straży leśnej szuka gniazda po wysokich drzewach, w konarach buków i dębów, a on częstokroć uściele gniazdo w gąszczu niedostępnym, na młodej osice, lub innym drzewie. Zdarzyło mi się przez trzy lata mieć szkodnika w sąsiedztwie, a nie mogłem wypatrzyć z mymi pomocnikami jego siedziby, i ze wstydem wyznać muszę, że on broił sam, później z dziećmi, a ja nie wykryłem zniesienia. Najlepszy sposób wypatrzenia gniazda, to zasiadać rano i wieczór, gdy gołębiarz najgorliwszy w łowach w różnych miejscach lasów i uważać, w które miejsce powraca. Tę radę stosuję do tych, którzy bezskutecznie zrewidowali wszystkie większe gniazda i opukali staropniowe drzewa, co każdy uczynić obowiązany, gdyż jego gniazdo czasem małe, a czasem znowu gnieździ się w obcych gniazdach.