Zapalenie spojówek u noworodków
Dodane przez henryksliwa dnia Sierpnia 26 2009 23:04:08
Zapalenie spojówek u noworodków


Przyczyn tej dolegliwości nie szukano. Jeżeli u dziecka zauważono jakieś zmiany w oczku, albo ropne nacieki, to sposób był jeden. Przemywanie oczek tamponem z waty nasączonym w naparze z rumianku.

W okresie letnim, kiedy rósł i kwitł rumianek lekarski, to go się zrywało samemu i suszyło na słońcu. Tu trzeba wspomnieć, że podwórka w każdym gospodarstwie były trawiaste. W trawie na podwórku zawsze rosła babka lekarska i rumianek. Herbatki z rumianku podawało się dzieciom i oseskom przy bólu brzuszka, a też i przy przeziębieniach. Suszony rumianek był też składnikiem herbat z lipy, malin i różnych leśnych ziół. Te herbaty piło się jedynie przy określonych chorobach. Do posiłków herbaty ziołowej czy naturalnej nie podawano, pito tylko mleko krowie w różnej postaci.

Był jeszcze jeden sposób leczenia choroby oczu. Matki swoje dzieci karmiły piersią. Nie znano butelek ze smoczkiem i krowim mlekiem, czy jakąś kaszką - humaną. Pokarmu mamy miały w nadmiarze. Dzieci (z różnych powodów, nie raz chroniło to kobiety przed następną ciążą ?) ssały pierś nawet do dwóch lat. Jeżeli kuracja rumiankowa nie skutkowała to uciekano się do zakrapiania oczek mlekiem matki.
Dziecko przy tym zabiegu nie mogło się bronić, ponieważ było tak zawinięte w bet, że nawet poruszanie główką miało ograniczenia.

Warto w tym miejscu opisać ten sposób zawijania dzieci, ponieważ dziś już nikt nie stosuje takiej katorgi. Po kąpieli lub przy przewijaniu malca, kładło się go na dość dużą pieluchę lnianą, tetrowych nie było. Miała ona kształt dużej trójkątnej chusty , dziecko leżało na niej całym tułowiem tylko główka była częściowo po za nią. Ta pozycja, dla dzieci kilko miesięcznych była najrozkoszniejsza, fikały w ten czas zamaszyście nóżkami i rączkami, ale nie na długo. Piastunka brała jeden róg tej pieluchy w jedną rękę, a drugą przyciskała rączkę malca do jego tułowia i zawijała tą pieluchą, sprytnie to samo zrobiła z drugą rączką. Jeden i drugi koniec tej pieluszki po owinięciu malca znowu wystawał po bokach dziecka. Teraz to samo robiła z jego nóżkami. Złożywszy je razem, na "baczność", wyprostowane w kolanach owinęła je pozostałą jeszcze pieluchą. Nie było to owinięcie, delikatne, luźne, ale skrępowanie.

Tak opatulone dziecko nie mogło ruszyć rączką czy nóżką, kiedy mu ścierpła, czy chciał się rozkopać kiedy było mu za gorąco. Taką mumię kładło się teraz do becika, specjalnej wydłużonej poduszki z piór, która po bokach miała doszyte troki, po co najmniej metrowej długości. Położone dziecko na górnej części becika dolną się go nakrywało i teraz tymi trokami powtórnie krępowało. Po takim zawinięciu dziecko było prawie niewidoczne z tego becika. Nakarmione zmęczone kąpielą szybko zasypiało. Kiedy zaczęły mu dokuczać okowy czy nadmiar ciepła zaczynało płakać.

Uważało się to za normę - płacz u noworodków. Rada na to była jedna, kołyska. Drewniana na biegunach zrobiona przez dziadka lub ojca, w której wychowało się już kilkanaścioro dzieci, a czasem służyła pokoleniom, wyścielona na spodzie słomą, później jakąś poduszką i na tym leżało dziecko. Żeby dziecko nie wypadło podczas kołysania to na bokach kołyska miała parę otworów, trochę dla dekoracji, a przede wszystkim dla przewleczenia sznura. Tak zabezpieczone dziecko można było teraz bez obaw tak kołysać, że wrażenia jakie doznawało były silniejsze jak dolegliwości i stąd zanik płaczu podczas kołysania.

Jeżeli kołysanie nie skutkowało to był jeszcze jeden sposób na uciszenie malca. W skrawek jakiegoś gałganka(kawałeczek lnianej szmatki) nasypywało się trochę, łyżeczkę cukru obwiązywało się to mocną nicią, maczało się w wodzie i wkładało się beksie w usta. Był to taki dzisiejszy smoczek z kółkiem.

Krępowanie dzieci w pieluchach tłumaczyło się tym, że zapobiega to w okresie wzrostu krzywiźnie nóg i wpływa korzystnie na ogólną postawę.

Podczas tego zakrapiania matka brała w palce swoją pierś naciskając ją, spryskiwała oczy i twarz dziecka mlekiem. Towarzyszyła temu zabiegowi zawsze gromadka starszych dzieci, nie raz podstępnie zwołana by się temu przyglądała, by na koniec tego pokazu zostać też spryskaną tym mlekiem, tak dla profilaktyki i miało to pomagać w nabieraniu urody, przeważnie u dziewczynek. Coś w tym może trochę prawdy było. Kończyło się to piskiem, ucieczką maluchów i uciechą pozostałych domowników. Dziś już, na szczęście maluchów, takich metod - spryskiwania i prostowania nóg, nikt nie stosuje, ale niektórych zwyczajów trochę szkoda.

Spisał po latach:
Henryk Śliwa
wnuk Jana Dajczaka Halaburdy z Bzowicy
Stargard Szczeciński, sierpień 2009 r.