Obrzędowość świąteczna.
Dodane przez Kazimierz dnia Marca 22 2008 21:26:16
Obrzędowość świąteczna


[źródło: Antoni Worobiec "Trościaniec Wielki - Wieś Ziemi Załozieckiej". Zielona Góra 1999, nakładem Koła Środowiskowego b. Żołnierzy Armii Krajowej ze wsi Trościaniec Wielki, z siedzibą w Zbąszynku]

Tak pisał śp. Antoni Worobiec:

Obrzędowość świąteczna
Najwięcej przeżyć religijnych, jak i rodzinnych dostarczały święta, głównie Bożego Narodzenia. Przygotowania do świąt trwały cały niemal okres adwentowy. Na początku adwentu „bito" olej z siemienia konopnego lub lnianego. Olej bowiem był w okresach postu adwentowego i Wielkiego, głównym składnikiem pożywienia. Olej tłoczono w olejarniach, których było kilka. Ostatnia przed drugą wojną światową była olejarnia Szczepana Półtoraka, zwanego „Dziawką". Technologia „bicia" oleju była nieskomplikowana. Trzeba było nasiona konopi, czyli siemię dobrze wysuszyć, najlepiej w piecu chlebowym, zaraz po wypieku chleba. Po zmieleniu suchego siemia na żarnach i odwianiu łuski podgrzewano w panwach olejarni, następnie wsypano do kadzi i ustawiano tłocznię. Czterech silnych chłopów, chodząc wkoło, jak w kieracie, wygniatało z siemiennej miazgi olej. Po wyciśnięciu pozostawały mocno ugniecione wytłoki - czyli makuchy, cenne jako dodatek do paszy. Tak więc tłoczenie olejów i potrawy okraszone olejem były zapowiedzią zbliżających się świąt.Wieczorami i niedzielne w popołudnia adwentowe zbierały się dziewczęta do robienia sztucznych kwiatów. Robiono je z karbowanej bibułki i kupowanych na targu sztucznych woskowanych liści. Różnokolorowe kwiaty upinano na druty, przeplatano liśćmi a następnie tworzono przemyślne kompozycje wieńców, wiązanek. Pomysły na najmodniejsze w danym roku kwiaty i sposoby ich komponowania były ukrywane w tajemnicy. Chodziło oto, aby dekorowane nimi sztandary, obrazy i figury kościelne nosiły indywidualne piękno zespołu dziewcząt, które nosiły je podczas procesji świątecznej.

Również i chłopcy uczestniczyli w przygotowaniach świątecznych. Zajmowali się robieniem ozdób na choinkę. Nazwa „choinka" nie była w mowie, popularną dziś choinkę bożonarodzeniową nazywano, krótko - „drzewko". Nie było też zwyczaju kupowania ozdób choinkowych. Robiono je samodzielnie podczas długich wieczorów przedświątecznych. Z gładkiego kolorowego papieru wycinano i klejono barwne łańcuchy, gwiazdki, koszyczki, jeżyki itp. Malowano srebrną lub złotą farbą orzechy, szyszki do zawieszenia na drzewku.
W dzień wigilijny krzątaniny w obejściach było najwięcej. Strona męska rodziny przygotowywała zapasy paszy dla bydła na kilka dni świątecznych. Od wczesnego rana rozlegał się szczęk sieczkarń tnących słomę na sieczkę paszową. Młodzi chłopcy przynosili z lasu gałęzie świerkowe, z których „montowano" drzewka. Choinek w lesie nikt nie odważył się wycinać.

Strona żeńska gorączkowo przyrządzała posiłki na wieczerzę wigilijną. Tego dnia nie wypiekano już ciast świątecznych. Były one już gotowe. Najpospolitszym wypiekiem na bożonarodzeniowe święta były kołacze. Wypiekano je z wyborowej mąki z dodatkami jaj, tłuszczu i różnych zapachów. Kołacz musiał być długi (do l m) i odpowiednio wysoki. Oprócz kołaczy pieczono „zawijochy" – czyli ciasto drożdżowe nadziewane konfiturami, głównie śliwkowymi, oraz "makowije" - czyli makowce, a ponadto różne rogaliki i kruche ciastka, pierniki, itp.
Późny zmierzch dnia i pierwsza gwiazda na sklepieniu niebieskim była sygnałem do rozpoczęcia misterium Świętego Wieczoru. Rozpoczynał gospodarz domu wnosząc uroczyście do izby snop żyta lub pszenicy. Pięknie witał wszystkich zgromadzonych i sadowił ów snop w kącie, w pobliżu drzewka, równocześnie wnosił do izby snopek siana. Siano rozścielano na stole i pokrywano białym, lnianym obrusem, nazywanym też - wereto. Chłopcy zaraz potem wnosili kilka snopków słomy i pokrywali nią całą podłogę. Był to, tzw. dziaduch - symbolizujący ubóstwo stajenki betlejemskiej. Słoma na podłodze była swoistą atrakcją świąteczną. Małe dzieci chętnie bawiły się na słomie, starsi wiązali się powrósłami ze słomy, najstarsi chętnie na niej odpoczywali, po obfitym świątecznym posiłku.

Po wspólnej modlitwie przed wieczerzą wigilijną dzielono się uroczyście opłatkiem przyniesionym z kościoła i składano życzenia, poczem wszyscy zasiadali do stołu. Jadano zazwyczaj ze wspólnej dużej misy, używając jeszcze długo w okresie międzywojennym łyżek drewnianych. Kolejność podawania potraw była różna: jedni rozpoczynali od kutii, inni od tradycyjnej kapusty z grochem. Był to rodzaj kapuśniaku z dużą domieszką grochu, okraszony olejem. Dalej szły różne rodzaje pierogów i gołąbków. Te ostatnie, zwane - hołubcy, były z liści kwaśnej kapusty i napełnione kaszą z olejem. Do picia był kompot z suszonych owoców. Ryb w zasadzie nie było na stole wigilijnym, natomiast często jadano marynowane śledzie.

Po wieczerzy śpiewano kolędy i pastorałki i czekano na występ zespołu chłopięcego, który chodził „z szopką". Był to odpowiednio wyreżyserowany zespół, odtwarzający to wszystko, co się tej nocy wydarzyło w Betlejem, a ponadto był Herod w koronie i diabeł z widłami i śmierć z kosą i stara Żydówka i chłop z kozą. Finałem całego przedstawienia była śmierć Heroda, gdy kosą ucinano mu głowę, diabeł rechotał z uciechy: "Hej Herodzie za twe zbytki, chodź do pieklą, boś ty brzydki",
Pierwszy dzień świąteczny był przeznaczony na odwiedziny rodzinne. W drugim natomiast, rychło po sumie, grupami chodzili od domu do domu kolędnicy - oddzielnie panny, kawalerowie, których wyprawiał starszy brat kościelny. Datki z tej kolędy, zarówno pieniężne jak i w naturze zbierane były na cele kościelne.

Na Nowy Rok był zwyczaj - szczodrakowania.
Szczodrakowanie, czyli zwyczaj składania życzeń noworocznych, utrzymuje się, zdaniem O. Kolberga, jeszcze od czasów pogańskich.
W zwrotach powtarzających się przeważa życzenie „szczodry", lub „szcze dar" (jeszcze dar). U Rusinów śpiewało się:
- „Szczodry weczer, dobryj weczer".
W Trościańcu zachował się zwyczaj chodzenia po szczedrakach jedynie wczesnym rankiem Nowego Roku. Chłopcy i dziewczęta ruszali
do znajomych, krewnych, czy sąsiadów bardzo wcześnie rano.
Po wejściu do izby chłopak czy dziewczyna siejąc zamaszyście garścią, wygłaszał najczęściej te same życzenia:
- „Na szczęście, na zdrowie, na ten Nowy Rok, żeby wam rodziło lepiej niż w zeszły rok".
W odpowiedzi na to gospodarz, czy gospodyni obdarowywała szczedrakowicza czymś atrakcyjnym. Najmilsze oczywiście były słodycze kupowe, nie gardzono jednak bułeczkami wypiekanymi na tę okazję, tzw. „szczodrakami".
Idąc tego dnia do kościoła również dorośli brali do kieszeni nieco ziarna i obsypywali nimi spotkanych znajomych. W kościele, po sumie, księdza odchodzącego od ołtarza bracia kościelni hojnie obsypywali ziarnem, ku wielkiej uciesze wiernych.

Zbliżanie się Świąt Wielkanocnych zapowiadały świniobicia.
Był zwyczaj, że wieprza całego, lub do spółki z sąsiadem zabijano raz do roku, głównie na Wielkanocne Święta.
Mięsa nie jadano wiele. Głównym pożywieniem ludności wiejskiej były produkty pochodzenia roślinnego. Najczęściej chleb, ziemniaki i różne kasze. Z mięsa robiono głównie kiełbasy, z dużą domieszką czosnku, z krwi i podrobów kiszki i salcesony. Szynki, karkówkę i boczki najczęściej marynowano, zalewając polewą a następnie wędzono. Ceniono bardzo słoninę, krojąc ją w pasy, obficie soląc, układano w lnianych woreczkach i zawieszano w przewiewnych miejscach. Tam ona dojrzewała i była używana w okresach intensywnych prac polowych. Była gruba i krajało się jak masło, a przy tym smaczna, jako, że wieprz po zabiciu był opalony słomą i skrobany - co dawało jej specyficzny smak. Tłuszcze wewnętrzne przetapiano i przechowywano jako smalec w glinianych naczyniach.

Przed Niedzielą Palmową młodzież robiła wyprawy do lasu po palmy. Były to gałęzie wierzby z rozwijającymi się pękami bazi. W Niedzielę Palmową, po poświęceniu palm, młodzi okładając się witkami owych palm, powtarzali:
- „Łoza bije, nie zabije, za sześć dni, za sześć noc, będziem święcić Wielkanoc".
W wielką Sobotę tłumnie odwiedzano Boży Grób, który tonął cały wśród sztucznych kwiatów. Zbrojną straż przy Grobie pełnili strażacy w błyszczących hełmach i z dzidami wystruganymi z drewna. Tego dnia święcono potrawy. Niesiono je w dużych koszykach, dawniej w łubiankach z kory lipowej, zawieszonych na barwnych krajkach.
Na święta Wielkiej Nocy, obok powszechnie znanych zwyczajów strzelania z różnych, zmajstrowanych własnym pomysłem pistoletów i moździerzy, istniał zwyczaj „wywodzenia kostruba". Słowo „kostruba" - kudłaty, rozczochrany chłop, odnosi się do pieśni ludowej, w której na siłę chcą wyswatać dziewczynę za jakiegoś niezdarę - „kostruba".

Gromadząc materiały do tego rozdziału napotkałem stare wydanie Ossolineum z 1833, pt. „Wiadomości o Zborowie" Wyczytałem tam, iż:
- „drugiego dnia Świąt Wielkanocnych młodzież zebrana około świątyni ruskiej, a we wsiach polskich koło dworu, wedle odwiecznego zwyczaju, radośnie odśpiewuje pieśni".
Repertuar owych spotkań świątecznych był różnorodny. Najczęściej śpiewano stare pieśni połączone z pląsami i grami towarzyskimi, np.:
„Jawor, jawor, jaworowi ludzie" lub bardzo ongiś pospolitego „Zelmana".
„Pamiątka to czasów - jak pisze Kolberg - kiedy za Sobieskiego i Sasów, wydzierżawiali magnaci dochody cerkiewne Żydom".W cytowanych wyżej „Wiadomościach o Zborowie" napisano, iż „w 1659 roku przybył do Zborowa, Żyd - Simcha Zelman, tu osiadł, następnie został ochrzczony. Miał on w arendzie (dzierżawie) wiele świątyń ruskich. W czasie więc świąt, ślubów, chrzcin, wysyłano do niego ludzi, prosząc o klucze do świątyni, płacąc mu odpowiednio wynegocjowaną opłatę. Zgromadzeni, w tym czasie, wokół cerkwi, wypatrując z nudów posłańców z kluczami, tak sobie śpiewali:
Jedzie, jedzie pan Zelman
jedzie, jedzie cała rodzina jego.
Czego chce Zelman, czego chce jego brat
czego chce Zelmanowa rodzina itd.
Na pamiątkę owych czasów zmyślono zabawę z pląsami, pt.„Zelman", podczas której dziewczęta trzymają się za ręce, dwie zaś stoją naprzeciw i podchodząc do szeregu, wówczas szereg wita je i zapytuje:
- „czego chce Zelman" owe dwie odpowiadają rezolutnie;
„Panny chce Zelman", chór zaś odpowiada;
„a my panny nie damy" itd.

Tyle w starych zapisach. Natomiast w okresie międzywojennym, te i inne zabawy, pod wspólną nazwą „wywodzenie kostruba" - należały do repertuaru spotkań towarzyskich młodzieży, zgromadzonych w drugie świąteczne popołudnie na placu przed dworem. Należy tu dodać, że w tych zabawach uczestniczyły głównie dziewczęta z rejonu „Dworu", te natomiast z „Sioła" - czyli z głębi wsi, ani też z odległej „Dębiny"
nie brały w nich udziału.