1870: Sroga zima 1869/1870 w okolicach Załoziec
Dodane przez Remek dnia Marca 16 2008 18:15:39
1870: SROGA ZIMA 1869/1870 W OKOLICACH ZAŁOZIEC,
OŚWIATA WŚRÓD LUDU I MOSKIEWSKA AGITACJA

Listy księdza o inicjałach M.S., wikariusza w Załoźcach, do pisma katolickiego "Zwiastun Górnoszlązki", część 2.

[źródło: "Zwiastun Górnoszlązki" rok trzeci, nr 29 z 21 lipca 1870]. Zachowano oryginalną pisownię.

Załoźce na Wołyniu dnia 16. Lipca 1870 r.

Muszę też Szanownym czytelnikom poczciwego "Zwiastuna" donieść jak my tu nad granicą moskiewską żyjemy i co robimy.

Zimę mieliśmy okrutną, jakiéj najstarsi nie pamiętają. Do 12. Stycznia brnęliśmy w błocie po uszy, ale jak z ruskim nowym rokiem - boć wiecie, że Moskale i Rusini galicyjscy trzymają się dotąd starego kalendarza, co to 13 dni późniéj idzie niż nasz - schwycił mróz, to trzymał i trzymał prawie do św. Wojciecha. O Matko Najświętsza! co teżto u za zimno było! Ani wyjść z chaty. Choćbyś się najlepiéj oburdał, choćbyś wewalił na się spancer i kożuch i opończę i co tam jeszcze, to i tak nie zabezpieczyłeś się od zziębienia. Na plecach było ci gorąco, a nos zbielał od zimna, a ręce i nogi straciły czucie; zdawało ci się, żeś cały, a skoroś się rozgrzał, poznałeś, żeś umroził kilka palcy albo i wszystkie. W naszym tu szpitalu utrzymywanym przez Siostry Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo, nigdy tyle chorych nie było, co téj zimy i wiosny. Spojrzę raz, a tu prowadzą korytarzem biedaka. Chłop jak dąb, czerwony jak rydz, zdaje się, że czartu by łeb skręcił, a on ledwo się wlecze przy pomocy krewniaków i kijów, stęka aż się serce kraje i patrzy na opentane szmatami zmrożone nodzyska. A co narzekań i krzyków przy odejmowaniu nadpsutych kości! Litowałem się nad dotkniętymi takiem nieszczęściem dopókim się nie dowiedział, że je sprowadziło pijaństwo. Oj! to pijaństwo, ta gorzała, bodaj nie postały na świecie! Ileto nędzy, kalectwa, ile sierot bez chleba dla gorzały! Zima się skończyła, minęła i wiosna, upał piecze, aż się w głowie zawraca, zdaje ci się, że lepiéj było w Marcu, bo okrytemu kożuchem, lub siedzącemu w ciepłéj chacie mróz nie dokuczył, aż tu nawija ci się przed oczy kaleka na kulach i całą osobą woła: oh! nie lepiéj nie. Upał nie szkodzi tyle, co mróz!Wiosnę mieliśmy dość spóźnioną, chłodną i wilgotną, prawie co trzeci dzień padał piękny deszcz, to też urodzaje w całéj wschodniéj Galicji nadzwyczajne. Żyta, pszenice jak las; grochy, jęczmiona, owsy i tatarki aż się powaliły, kukurydza, kapusta i baraboli - tak tu zowią ziemniaki czyli kartofle - również obiecujące. Oby jeno Bóg Najwyższy bronił gradu a udzielił zdrowia do sprzętu, okolica nasza nie upragnie chleba a nawet poratuje nim inne strony mniéj szczęśliwe w tym roku.

Oj ziemia to tu ziemia na tym Wołyniu a zwłaszcza na Podolu od Tarnopola aż do Czerniowiec i Stanisławowa. Bez nawozu i licho uprawiona rodzi obficie. W braku drzewa palą słomą i krowieńcem jak u was węglem i torfem, orzą do oziminy jeno dwa razy i to Boże zmiłuj się, a przecież taki urodzaj. Gdyby to popracować jak u was, zaprowadzić płodozmian, wdać się w rośliny pastewne i okopowe... gospodarować - jak to mówią - racyonalnie, możnaby wtenczas powiedzieć, że Podole płynie mlekiem i miodem. Wszystkoby to być mogło, gdyby tę trochę mniéj gorzałki a więcéj oświaty między ludem. -

Oświaty, oświaty! wołają mnodzy, a nikt jéj nie szerzy między włościaństwem. Wy tam czasem narzekacie na wasze szkoły, ale gdybyście poznali nasze, musielibyście wyznać, żeście daleko wyżéj, niż my. Chłop tutejszy o naukę nie dba, szlachcic żałuje kawałka ziemi i trochy drzewa na szkołę, a rząd nibyto pragnie wszędzie szkół, zakłada seminarya nauczycielskie, niby się opiekuje szkołami, wydarłszy je z pod nadzoru konsystorzów, ale w całem jego postępowaniu przebija wielka opieszałość, niezręczność, czy nawet, jak mówią niektórzy, wstręt do tego wszystkiego, co zdolne włościan podnieść, uszlachetnić, oświecić, a tem samem otworzyć im oczy na jego sprawy. Szkół wiejskich mamy tu mało. Są wsie obejmujące po 2000 i więcéj mieszkańców, a nie posiadają szkoły. Takiem jest np. Milno w parafii założieskiéj, takich jest wiele. Ale i tam, gdzie są szkoły, mało uczą. Nauczyciel częstokroć ladajaki i licho płatny (niekiedy 60 reńskich, pół morga ogrodu i pięć korcy zboża) musi szukać ubocznego zarobku, nie pilnuje szkoły, a rodzice też kontenci, że dzieci w zimie siedzą na piecu, a w lecie pasą gęsi i krowy. Eksaminów żadnych. Księża dziekani usunięci zostali od obowiązku wizytowania szkół, a zamianowani przez Radę szkolną nadzorcy i wizytatorowie honorowi ani zajrzą do szkółek swego okręgu. To też wszystko w nich idzie ponijakiemu. Nawet miejscowi księża jakoś się opuszczają. Są co przez cały rok nie wykładali katechizmu. Mówię tu i o polskich i o ruskich, gdyż przynajmniéj w tym względzie całkiem się zgadzają.

Wybory do Sejmu ukończone. O intrygach i walkach stoczonych przy nich między partyami polską i świetojurską, czyli moskiewską, nie warto i wspominać. Słowianie zamiast podać sobie ręce i działać wspólnie, to oni się drą, a niemiec korzysta i lezie im na karki. Wyznać atoli muszę, że mimo wściekłéj agitacji rusińskich popów tak na prawyborach jak i na wyborach samych, stronnictwo polskie odniosło górę. Sami nawet włościanie rusińscy postrzegłszy, że ich popi zbyt gorliwie zbierają głosy na świetojurców t.j. stronników moskiewskich - oddali je szlachcie polskiéj, albo też równym sobie włościanom, co dźwigając ciężary czynniéj będą obstawać na sejmie za nimi, niż obałamuceni popi. - O burdach i wytłuczeniu mnóstwa okien we Lwowie, pewnie już wiecie z innych dzienników, dlatego też rozpisywać się o nich nie będę, bo mi to niemałą sprawia przykrość.

Jak dawniéj tak i w tym roku lud odbywa długie pielgrzymki na miejsca wsławione łaskami. Do Podkamienia, o którym wam w roku zeszłym pisałem, na dzień drugi Lipca zbiegły się tysiące z Wołynia i Podola. Nawet i z za kordonu moskiewskiego było sporo włościan, których car Mikołaj przerobił na szyzmatyków, a którzy w duchu zostawszy katolikami, wzdychają do naszego kościoła, szukają naszego nabożeństwa i choć z wielkiemi trudnościami, przedzierają się przez granicę, byle jeno pomodlić się w miłym im kościele podkamienieckim, usłyszeć katolicką naukę i wyspowiadać się i komunikować po katolicku. Na naszéj znowu stronie niemało znajdziesz takich, co obałamuceni przez płatnych od moskala popów, spieszą za granicę do Poczajowa, gdzie na miejscu cudownego obrazu uwiezionego przez księży Bazylianów, jest inny rozumie się podobny do niego, gdzie mnichy szyzmatyckie lud zwodzą opowiadaniem o doznanych cudach, rozdawaniem niby uzdrawiającéj wody płynącéj z pod kościelnéj skały, wygadywaniem na Papieża i cały Kościół katolicki a wychwalaniem cara, co pozłocił kopuły na ich kościele, itp. Dodać muszę, że za wspomnioną wodę nic nie biorą, jeno za flaszeczki każą sobie płacić po 10 kopiejek, a one ani po jednéj nie warte. Nie dosyć na tem. Chodzą po chatach i stodołach, zajadają i piją z odpoczywającymi tam pątnikami, częstują ich gorzałką, rozdawają krzyżyki i obrazki z odpustami i przeciwko czarom, a nawet książki szyzmatyckie z podpisem i błogosławieństwem swego protoreja (jakby opata). Zaprzeszłego roku schwytano na granicy sporą paczkę takich książek przeznaczonych dla włościan galicyjskich znanych z przychylności carowi i szyzmie. Starosta czyli naczelnik powiatu, posłał je do Lwowa, skąd, gdy się przekonano, że nie są szkodliwe interesom cesarskim, kazano je odesłać napowrót za granicę do moskali. Były tam: Pismo św. nowego testamentu, Psalmy Dawidowe, książki obrzędowe czyli agendy, jakieś pieśni, hymny i akafisty (coś na kształt naszych litanij), jakieś nauki o świętych osobach cara, carycy i wszystkich caraków itp. Księgi te były drukowane literami starosławiańskiemi czyli kirylicą. Czytelnicy "Zwiastuna" wcaleby nie potrafili ich czytać, my tu znamy się na nich choć potrosze. -

(część drugą listu, o włościaninie Sebastianie Krąpcu z Milna, jako zwartą całość, publikujemy w osobnym artykule)