Zakładnicy galicyjscy
Dodane przez Remek dnia Marca 01 2008 12:34:39
[źródło: Józef Białynia Chodecki: "Wspomnienia z lat niedoli i niewoli 1914-1918." Lwów 1919, nakładem autora.] Zachowano oryginalną pisownię, rozwinięto tylko skróty.

(z imiennej listy zakładników, przebywających równocześnie z autorem w "Polskim domu arestnym" w Kijowie)

Z Olejowa:

Borzemski Jelita Romuald, Poczmistrz i naczelnik gminy, lat 76.

Gruszecki Kajetan, Ksiądz rzymsko-katolicki, proboszcz, lat 34.

Sosenko Antoni, Ksiądz grecko-katolicki, proboszcz, lat 53.

Wodzicki Aleksander hrabia, Właściciel dóbr, lat 55.

O dalszych losach tych ludzi cytowane źródło podaje niewiele informacji. Ksiądz Sosenko w Kijowie chorował. Ksiądz proboszcz olejowski Gruszecki i naczelnik gminy poczmistrz Romuald Jelita Borzemski wrócili z internowania dopiero w lutym 1918 roku, w jednym transporcie z autorem tych wspomnień. Jechali przez wiele dni koleją (z długotrwałymi postojami) pod opieką duńskich dyplomatów z Rosji. Potem między dawną granicą a Tarnopolem, gdzie tory kolejowe nie były jeszcze odbudowane, musieli podróżować wynajętymi doraźnie chłopskimi wozami. Wielu z zakładników, nie posiadających ciepłej odzieży - w tym autor wspomnień - przypłaciło to chorobą. Olejowski poczmistrz i naczelnik gminy Borzemski, już wcześniej obłożnie chory, trudy tej podróży przypłacił życiem. Zmarł po kilku miesiącach, pod opieką krewnych we Lwowie.

"Rzewny obraz przedstawia transport zakładnika Borzemskiego, chorego starca, nie opuszczającego od maja r. 1917 łoża boleści, krzepionego jedynie nadzieją odzyskania zdrowia pod troskliwą opieką rodziny. Prawdziwie samarytańskiemu poświęceniu familii Brennerów-Flammenberg zawdzięczał, iż przy pomocy nosz i wehikułów, wyścielonych słomą, dojechał do Lwowa *).

*) Zmarł we Lwowie 25. lipca 1918 w domu swego siostrzeńca, starszego radcy Juliusza Fischera. (przypis oryginalny)

O hrabim Aleksandrze Wodzickim nie było już żadnej innej wzmianki. Być może opuścił Rosję wcześniej, po 10-tym października 1917, kiedy niektórzy zakładnicy na własną rękę próbowali wydostać się z Rosji.



[źródło" "Dziennik Poznański" nr 197 z 29 sierpnia 1915]. Zachowano oryginalną pisownię.

"Polski aresztny dom" w Kijowie.

Sprawozdawca warszawskiego "Dziennika Polskiego" przedstawia w numerze z dnia 22 b. m. los zabranych przez Rosyan zakładników z Galicyi, umieszczonych w "polskim aresztnym domu" w Kijowie. Korespondent pisze:

Przed trzema tygodniami przypadkowo zetknąłem się w Kijowie z nieznaną dotąd dla mnie stroną tragedyi polskiej. Warunki cenzuralne, wówczas panujące, pozwoliły tylko na bardzo blade opisanie tego, com widział. Obecnie chcę je uzupełnić.

Przed oczyma memi stanęła niby wizya z czasów popowstaniowych - rzeczywistość.

Wszedłem do specyalnego więzienia kijowskiego, przeznaczonego dla wywiezionych przez wojsko rosyjskie najwybitniejszych obywateli ze wschodniej Galicyi. Dom niewielki, drewniany na końcu miasta. Przed bramą stójkowy, we drzwiach szwajcar. W długim przedpokoju tylko jeden stołek; na ścianie kilka kołków do kapeluszy. Czekał na mnie już p. Czołowski, historyk, archiwista miasta Lwowa. Przechodzimy przez trzy duże sale, widne, ale dziwnie zimne, ponure. Ściany gołe, okna bez firanek; jedynem umeblowaniem żelazne łóżka, przykryte derkami brązowemi. Łóżek tych jest przeraźliwie dużo - każde oznacza więźnia Polaka. Siedzą przeważnie na łóżkach, kilku śpi, paru chodzi tam i z powrotem. Rozmawiają, ale tak, iż gwaru nie słychać. W jednej ze sal sami chłopi, w innych dostrzegam kilku księży.

Przechodzimy szybko i wchodzimy do sali czwartej, "naszej", jak ją nazywa p. Czołowski. Taka sama jak i poprzednie, i tak samo gęsto stoją w niej łóżka. Mieszka tu elita więźniów; przekonałem się o tem zaraz, gdy p. Czołowski rozpoczął prezentować. Po każdem nazwisku padał tytuł. Sa wszelakiego rodzaju i radcowie miejscy i profesorzy uniwersytetu i kanonicy i sędziowie i prokuratorzy i przedstawiciele rodów magnackich - wszyscy. W miarę, jak słyszę: ks. Sopuch, superior Jezuitów, prof. Dunikowski, hr. Potocki, hr. Wodzicki itd. - przerażenie moje rośnie. Widzę przed sobą w tej celi więziennej przedstawicieli całej inteligencyi polskiej z Galicyi, wszystkie klasy. Widzę kilkudziesięciu ludzi, którzy jeszcze przed miesiącem zajmowali wybitne stanowiska, rządzili krajem, pracowali, żyli otoczeni wygodami, a teraz skazani są na nedzę i poniewierkę.

Moje przyjście jest prawdziwą sensacyą. Otaczają mnie kołem, sadzają na jakiemś łóżku i zaczynają gorączkowo pytać o Warszawę. W tych pytaniach wyczuć łatwo żal serdeczny, ale nad nim góruje miłość ku stolicy Polski i wiara w nią. I dla tego z taką ciekawością pragną usłyszeć: co Warszawa myśli, co pragnie. Jak mogę najszybciej, zadowalam ich ciekawość, a potem proszę, aby mi opowiadali o sobie, o Galicyi.

Wszyscy czynią to chętnie, co raz to kto inny głos zabiera. Płyną skargi, słyszę rzeczy okropne, mówią o swych ciemięzcach prześladowani. Mam obraz piekła, przez które ci ludzie przeszli - a jest to znaczna część najlepszych, najczynniejszych żywiołów polskich w Galicyi. To już nie tragedya jednostek, - ale narodu.

Przed opuszczeniem Galicyi wojska rosyjskie zewsząd brały zakładników: z miast i wsi. Wybierano na nich najdzielniejszych obywateli, krajowi najbardziej zasłużonych i najpotrzebniejszych. Brano zresztą bez różnicy narodowości: Polaków, Rusinów i żydów. Dla czego ich brano - niewiadomo. Nie postawiono bowiem ani im, ani miejscowościom, skąd ich brano, żadnych warunków. Nie wiadomo też, ilu wywieźli Rosyanie z Galicyi więźniów. We Lwowie chciano wziąć 150 zakładników, ale zabrano tylko 39, gdyż reszta uciekła. Oprócz zakładników wojska rosyjskie wywiozły jeszcze znaczną liczbę "aresztowanych", przeważnie takich, których synowie służą jako oficerowie w wojsku austryackiem. Na protesty z ich strony władze rosyjskie zwykle taką dawały odpowiedź: "Pan jest inteligentny, niejedno pan widział, boimy się zatem, aby pan nie udzielał informacyi Austryakom". I w ten sposób uprowadzono setki ludzi. Uprowadzono w dosłownem tego słowa znaczeniu. Tych zasłużonych, poważnych, często starszych ludzi przeważnie pędzono piechotą po 200 i 300 wiorst; gdy zaś ze zmęczenia ustawali, popędzały ich groźby żołnierzy, a nieraz i razy.

- Gdy nas tak pędzono - mówi prof. Dunikowski - wyglądaliśmy zupełnie jak obraz Grottgerowski, przedstawiający drogę na Sybir.

- Gdy do mnie przyszli kozacy i kazali ze sobą jechać do Rosyi, jako zakładnikowi - opowiada naczelnik stacyi Jaworów, nie pomnę już, jakie noszący nazwisko - zażądałem rozkazu piśmiennego. "Zaraz ja tu panu napiszę rozkaz", krzyknął oficer i kazał mi dać 25 nahajek.

- Skończyłem właśnie spowiadać - mówi jakiś ksiądz ze wsi - gdy przyszli strażnicy, prosząc do naczelnika powiatu. Poszedłem, w kancelaryi zastałem księdza unickiego. Wyszedł do nas pan naczelnik i rozkazał: "Bryczka już gotowa, jedźcie zaraz do Rosyi". Widząc, iż żadne protesty tu nie pomogą, zaczęliśmy prosić, abyśmy mogli iść do domu po rzeczy. Poroboszcz unicki ze łzami w oczach błagał o pozwolenie pożegnania się z żoną; naczelnik odmówił nam brutalnie. Miałem w kieszeni 16 centów.

- Mnie wzięto w nocy, wywleczono z łóżka, dopiero na ulicy kończyłem się jako tako ubierać - rzucił jeden z zakładników lwowskich.

- I mnie także - odezwało się kilka głosów.

- Najwięcej niewątpliwie mógłby panu opowiedzieć tamten oto ksiądz. - Dr. Czołowski ukazał mi przez okno wątłego, bladego księdza, chodzącego po ogródku - ale biedak pod wpływem doznanych prześladowań zwaryował.

Przebiegł mnie dreszcz.

- Nie on tylko - dodał ks. Sopuch - to samo spotkało jednego z aresztowanych chłopów, ośmnastoletniego chłopca.

- Jakto, więc tu są także i tacy młodzi?

- Są nawet młodsi: mamy jednego chłopca dziesiecioletniego. Aresztowano go zojcem, a potem, w drodze, na jakimś postoju rozdzielono ich. Biednemu dziecku pod naszą opieką i pod opieką pań z komitetu dobrze było; ale dziś przeczytano jemu i temu biednemu waryatowi rozkaz, iż jutro pojadą do Jenisiejska. Na rozpacz tego dziecka patrzeć nie mogę.

Dowiedziałem się, że Kijów, ani żadne miasto południowej Rosyi nie jest ostatnim punktem tej nowej pielgrzymki polskiej - to tylko dłuższy postój. Mniej wiecej codzień przychodzi strażnik, oznajmiając jednemu lub dwom z więźniów, że nazajutrz będą wywiezieni etapem do Jenisiejska. Etapem - straszna to podróż. Władze pozwalają wprawdzie więźniom pojechać zwyczajnymi pociągami, ale wtedy trzeba kupić nilet dla siebie i dla straży, a to kosztuje przeszło 500 rubli. Takiej sumy prawie nikt z więźniów nie posiada, muszą wiec jechać etapem. A to dla ludzi starszych, często chorych, oznacza śmierć.

Gdy słucham tych opowiadań, ręce ściska kurcz gniewu, na usta biegną złorzeczenia. A jednocześnie ogarnia mnie przerażenie. Jakto, więc ci ludzie, wyobrażający polskość całej naszej prowincyi, tak cierpią, a my o tem nic nie wiemy. Oni tu żyją w nędzy, od tygodni pod ciągłą groźbą wywiezienia na pewną śmierć do Syberyi, a Warszawa, stolica Polski, nie zajęła się dotąd swymi synami. Nie przyszła im z pomocą, nie zaprotestowała przeciwko ich mękom. A przecież prześladowcą jest ten, kto się za naszego ogłosił "sojusznika".

Upewniam wszystkich gorąco, że to są rzeczy zupełnie u nas nieznane, żeśmy tylko wiedzieli o wywiezieniu Rutowskiego i wiceprezydentów, ale ci traktowani są z należytymi względami. I pytam się zaraz, czy był kto z Koła polskiego w Piotrogrodzie, czy zatroszczył się ich losem. Otrzymuję odpowiedź przeczącą. Siedzą tu już miesiąc i dopiero ja jestem pierwszym Królewiakiem, jakiego widzą. Natomiast z żywą wdzięcznością mówią o kijowskim komitecie polskim, szczególnie zaś o kole pań. Prezes komitetu p. Stanisław Horwatt, ziemianin, były członek rady państwa, czyni starania u władz w celu poprawienia ich losu, ale bez widocznego rezultatu.

Trzy godziny niezapomniane spędziłem w "Polskim aresztnym domu" przy ul. Moskiewskiej w Kijowie. Po raz pierwszy od wybuchu wojny rozmawiałem z przedstawicielami narodu polskiego w Galicyi - spełniło się moje gorące pragnienie.

Przyjechawszy do Warszawy, starałem się możliwie szerokie koła naszych działaczy publicznych Zaznajomić z tem, co widziałem i słyszałem w Kijowie. Opowiadania moje nie pozostały bez skutku. W kilka dni potem z Warszawy na ręce komitetu kijowskiego wysłane zostało 10 000 rubli dla więźniów z Galicyi. Mieli też wyjechać specyalni delegaci; przeszkodziło im w tem zajęcie Warszawy.

B i s .



Do końca 1915 roku los zakładników znacznie się poprawił. Pozwolono im znaleźć sobie mieszkania na mieście (musieli tylko codziennie meldować się na policji).

Wiersz napisany (w grudniu 1915 r.?) przez mieszkańca Olejowa, 76-letniego poczmistrza i naczelnika gminy, Romualda Jelitę Borzemskiego, w podzięce dla komitetu pań, opiekującego się polskimi zakładnikami.

[źródło: Józef Białynia Chodecki: "Wspomnienia z lat niedoli i niewoli 1914-1918." Lwów 1919, nakładem autora.] Zachowano oryginalną pisownię.

Nie sądźcie źle bracia, że miłe ustronie,
Gdy z oczu i w sercu przepadnie,
Wszak ono w przejść życia obfitym zagonie,
Jak brózda głęboko tkwi na dnie.

Toż myślą bujając po niwach przeszłości,
Gdy spłyniem pod strzechy rodzinne,
Wspomnieniem, kto dzisiaj strapiony tu gości,
Powrócim w te progi gościnne.

W pamięci zostaną na zawsze cne serca,
Choć życie u wielu popłynie,
Wśród szczęsnej znów doli, wśród wesel kobierca,
Choć pamięć cierpienia zaginie...